Przez pierwsze trzy lata 10-letniego programu zakupów dla armii wydano mniej niż 10 proc. zaplanowanych środków. Teraz program czekają duże zmiany, które jeszcze opóźnią jego realizację.
130 mld zł na zakup uzbrojenia – to brzmi dumnie. Taka kwota pojawiła się w grudniu 2012 r., gdy ówczesne kierownictwo Ministerstwo Obrony Narodowej z Tomaszem Siemoniakiem na czele ogłaszało plan modernizacji technicznej sił zbrojnych na lata 2013–2022. Dziewięć miesięcy później przyjęto uchwałę rządu, zgodnie z którą na kluczowe 14 programów do końca 2022 r. mamy wydać ponad 91 mld zł.
Dziś, gdy mamy dane finansowe za pierwsze trzy lata wdrażania programów, widać, że szanse na to, że zostanie on zrealizowany w zaplanowanej formie, są bardzo małe. Kwoty, które wydajemy, są radykalnie mniejsze od planowanych. Jeśli MON zrealizuje tegoroczny plan, to na pierwsze trzy lata wydamy ok. 70 proc. zakładanych środków. A trzeba pamiętać, że prawdziwe wydatki miały się zacząć dopiero po 2018 r. – wtedy na PMT, zgodnie z założeniami, mieliśmy wydawać po kilkanaście miliardów złotych rocznie. To mrzonki. Choćby z tego powodu, że postępowania zakupowe z różnych przyczyn są w większości przypadków dalekie od jakichkolwiek rozstrzygnięć.
W oczekiwaniu na decyzję
Największym i chyba najgłośniejszym obok śmigłowców programem modernizacyjnym jest postępowanie dotyczące systemu obrony powietrznej. Chodzi o tarczę przeciwrakietową średniego zasięgu „Wisła” i krótkiego zasięgu „Narew”. Choć ponad rok temu prezydent Bronisław Komorowski poinformował, że o dostarczeniu baterii przeciwrakietowych do „Wisły” będziemy rozmawiać już tylko z produkującym zestawy Patriot amerykańskim koncernem Raytheon, to do dziś nie wysłaliśmy jeszcze tzw. Letter of Request – upraszczając, zapytania o dostępność i cenę. Nowy minister obrony narodowej Antoni Macierewicz wrócił do rozmów z konkurencją – firmą MEADS. Wydaje się to jak najbardziej roztropnym ruchem. Ale niepokoić może, że pół roku po objęciu władzy nowe kierownictwo nie ogłasza swoich planów w tej materii. Powód jest jasny: nie są one jeszcze skrystalizowane.
Wprowadzać w stan zadowolenia może za to zakup 77 zestawów przeciwlotniczych Poprad za prawie miliard złotych. O ile nie będzie w tym przypadku problemów z podwoziami (wojsko zgłaszało poważne obiekcje, które ponoć zostały rozwiązane), to jest to krok we właściwą stronę. Ale pamiętając o tym, że zaplanowano na ten program 26 mld zł, a pojawiają się głosy, że potrzebne jest nawet więcej, to wydanie takich kwot przez kolejne 6–7 lat jest po prostu niemożliwe.
Inaczej sprawa wygląda przy ogłaszanym tego dnia co „Wisła” rozstrzygnięciu na śmigłowce wielozadaniowe. Do dalszej fazy z trzech oferowanych śmigłowców przeszedł tylko produkowany przez francuskiego Airbusa Caracal. Dziś toczą się w tym postępowaniu rozmowy offsetowe między koncernem a urzędnikami Ministerstwa Rozwoju. Pytanie, co się zdarzy, gdy się wreszcie zakończą, pozostaje otwarte. To znaczy wiadomo, że ruch będzie wtedy po stronie resortu obrony, którego szef jasno zapowiedział, że na caracale się nie zgodzi. W tegorocznym budżecie nowa ekipa zaplanowała na śmigłowce dwa miliardy złotych. To oznacza, że rządzący planują podpisanie jakiejś umowy. Można by w tym miejscu snuć różne rozważania o tym, kto ma większe lub mniejsze szanse, ale to tylko możliwe scenariusze, których nawet włodarze resortu nie wydają się być obecnie pewni. Wydaje się, że łączy je jedno: śmigłowcowy tort będzie najpewniej podzielony między różnych dostawców. Ale tutaj kombinacji zależnych od chęci zadowolenia związkowców, lobby przemysłowych, elektoratów i w pewnym, chyba stosunkowo niedużym stopniu, wojskowych jest wiele. Bardzo możliwe jest również to, że wcześniej dowiemy się więcej o „Kruku”, czyli śmigłowcach uderzeniowych.
Jeśli już wzlecieliśmy w powietrze, to warto wspomnieć o tym, że w najbliższych tygodniach możemy się spodziewać dostawy jednego bądź dwóch z ośmiu samolotów szkolno-bojowych M-346 Master z Włoch. Ten program to chyba jedyny z czternastu, który w miarę bezproblemowo idzie do przodu. Przyczepić się można jedynie do tego, że jest to jedna z maszyn z łańcucha statków powietrznych potrzebnych do wyszkolenia pilotów samolotów bojowych, a ten łańcuch nie jest kompletny. Mimo że stosunkowo łatwo można by tę lukę załatać. O zakupionych samolotach transportowych Casa nie ma co pisać – ten program zaczął się dużo wcześniej i w 2013 r. był już praktycznie na ukończeniu.
Jego przeciwieństwem są programy dotyczące bezzałogowych statków powietrznych, które się toczą, ale w tempie ślimaczym. Te największe będziemy pozyskiwać zapewne w formie umów międzyrządowych, na średnie programy „Wizjer” i „Orlik” toczy się od prawie półtora roku postępowanie. Chociaż zgłosiło się trzech zainteresowanych, to oferty wciąż nie zostały złożone i trudno prognozować, kiedy zapadnie jakiekolwiek rozstrzygnięcie w tej materii.
Liczne rafy. I na morzu, i na... lądzie
Zejście na ziemię w kwestiach modernizacji Wojska Polskiego jest niczym twarde lądowanie. Żeby zacząć od pozytywów, to trzeba wspomnieć, że w ostatnich tygodniach testy przeszły armatohaubice Krab, które po licznych perypetiach z niespełniającymi standardów podwoziami wreszcie zostały zintegrowane z koreańskimi podwoziami K9. Wydaje się, że teraz faktycznie nic już nie stoi na przeszkodzie, by wreszcie rozpoczęły się dostawy tego sprzętu. O tym, jak przydatny może być, pokazały doświadczenia z wojny w Donbasie.
W ostatnich dniach kwietnia podpisano także wart prawie miliard złotych kontrakt na dostawę moździerzy Rak. Producentem będzie Huta Stalowa Wola. Dostarczonych ma być osiem modułów (64 moździerze) i 32 artyleryjskie wozy dowodzenia. Problemem jest jednak to, że ten sprzęt nie przeszedł badań kwalifikacyjnych. Czyli – nieco przesadzając – można powiedzieć, że armia kupuje kota w worku. Niby wszystko jest dobrze, ale żołnierze plotkują, że sprzęt nie działa. Z przymrużeniem oka można stwierdzić, że ostatnimi czasy kupowanie sprzętu bez wymaganej dokumentacji wchodzi MON w krew. Na przykład nabyto karabinki reprezentacyjne, które nie mają pełnej certyfikacji. Ale za to Wojsko Polskie, a już na pewno Batalion Reprezentacyjny, ma teraz karabinki krajowe. Wypada mieć nadzieję, że takie działanie (jedni nazwaliby to niefrasobliwością, inni donosiliby do prokuratury) nie skończy się tak tragicznie, jak używanie wadliwej amunicji, które w ubiegłym roku doprowadziło do wypadku i śmierci żołnierza na poligonie w Świętoszowie.
Jeszcze więcej obiekcji można mieć przy podpisanym pod koniec ubiegłego roku kontrakcie na modernizację 128 czołgów Leopard 2 A4. Umowa przygotowywana była jeszcze przez poprzedni rząd PO-PSL, sfinalizowana została przez obecny rząd PiS. Problem w tym, że kilka lat temu wyceny modernizacji o podobnym zakresie były praktycznie dwa razy niższe.
Wydaje się, że pieniądze, które powinny zostać przeznaczone na modernizację Wojska Polskiego, zostały pośrednio przekazane jako kroplówka finansowa dla polskiego przemysłu obronnego. W tej umowie równie ważne co pozyskanie lepszego sprzętu jest utrzymanie miejsc pracy na Śląsku. Niektórzy komentatorzy twierdzą, że ta druga kwestia jest nawet ważniejsza. Ostatnio minister obrony Antoni Macierewicz krytykował zakup używanych czołgów Leopard 2 A5 w 2013 r. Tego, czy nie można było tego wynegocjować bardziej korzystnie, nie dowiemy się już pewnie nigdy, a zwolenników i przeciwników zakupu jest wielu. Jedni mówią, że w tym samym czasie można było kupić używane czołgi w wersji 2 A6 od Holandii, inni – że A5 to i tak najbardziej nowoczesne czołgi Wojska Polskiego.
Na pewno warto zauważyć dostawę kołowych transporterów opancerzonych Rosomak – co idzie stosunkowo bezproblemowo. Łyżką dziegciu jest to, że w wyniku niedecyzyjności MON, na który nakłada się konflikt pomiędzy polskimi firmami zbrojeniowymi, wciąż nie wyłoniono dostawcy tzw. BMS (battlefield management system), czyli systemu zarządzania polem walki.
Choć cały PMT na lata 2013–2022 kuleje, to szczególne powody do narzekań ma Marynarka Wojenna. Poza budowanym od kilkunastu lat i notującym kolejne opóźnienia okrętem „Ślązak”, w ubiegłym roku zwodowano niszczyciela min o nazwie „Kormoran II”. Co ważne i unikalne – w terminie. Być może dlatego, że producent jest prywatny, a nie państwowy. Pozyskiwanie innych okrętów, w tym podwodnych, jest na razie na tak wstępnym etapie, że nie ma o czym pisać. Poprzedni rząd zdecydował, że za programy okrętów patrolowych i obrony wybrzeża „Czapla” i „Miecznik” odpowiadać będą Polska Grupa Zbrojeniowa i Stocznia Marynarki Wojennej. Problem w tym, że ta pierwsza firma nie ma praktycznie żadnego doświadczenia w takich projektach, a druga jest od lat w upadłości i notorycznie nie dotrzymuje wszelkich terminów dostaw dla wojska. Można więc zakładać, że do tego konsorcjum poszukiwany będzie partner zagraniczny. Trudno wyrokować, kto to będzie i tak naprawdę co będzie miał budować.
Biurokracja i papierologia
Patrząc na ten dosyć nieciekawy obraz zakupów dla Wojska Polskiego, warto się zastanowić, dlaczego wygląda on tak, a nie inaczej. Generał Adam Duda, szef Inspektoratu Uzbrojenia, jednostki odpowiedzialnej za proces przeprowadzenia zakupów dla armii, w wywiadzie dla „Nowej Techniki Wojskowej” wyliczył kilka powodów. Po pierwsze, otoczenie prawne. Jego zdaniem prawo zamówień publicznych nadaje się znakomicie do kupowania papieru ksero do drukarek, ale już nie skomplikowanych systemów uzbrojenia. Trudno się z nim w tej materii nie zgodzić.
Drugą kwestią jest to, że każde zamówienie wymaga uzgodnień. Jak to ujął gen. Duda na ubiegłotygodniowej konferencji „Nowoczesne technologie dla bezpieczeństwa kraju i jego granic”, „wszystko uzgadnia od ośmiu do 12 instytucji”. A to oczywiście musi mieć wpływ na czasochłonność całego procesu. To już nawet nie jest biurokracja do kwadratu – raczej do sześcianu. Trudno mieć o to pretensje do wojska – ramy, w których działają mundurowi, tworzy ustawodawca.
Inną sprawą mającą radykalny wpływ na Program Modernizacji Technicznej są zdolności, które ma bądź nie polski przemysł obronny. Liczne opóźnienia, skandale i skandaliki można wymieniać długo. Dla przykładu dwa zjawiska, które ilustrują skomplikowane relacje między wojskiem a przemysłem. Bywa tak, że przemysł projektuje produkty, nie pytając wojska o zdanie, czy w ogóle ich potrzebuje. Ale bywa też tak, że prowadzi prace badawczo-rozwojowe, a w ciągu 3–4 lat projekt łapie dwa lata opóźnienia. I choć nie są to żadne rewelacje, o podobnych niedomówieniach czy wręcz patologiach wiedzą wszyscy zainteresowani, to na razie nikomu nie udało się tego bezwładu przełamać. Trudno ocenić, czy sukces w tej materii odniesie obecna ekipa w MON i Polskiej Grupie Zbrojeniowej.
Kwestią, która ma także wpływ na przeciąganie całego procesu, jest elementarny brak konsekwencji naszych polityków. Wojsko Polskie ma cywilną kontrolę i tak naprawdę zdecydowana większość kwestii dotyczących uzbrojenia jest związana pośrednio bądź bezpośrednio z decyzyjnością lub jej brakiem u polityków. Przykładem są choćby okręty podwodne. Od początku prowadzono postępowanie zmierzające do pozyskania takich jednostek bez pocisków manewrujących. Potem na skutek zmiany sytuacji geopolitycznej i nacisku polityków nagle stwierdzono, że jednak takie uzbrojenie będzie potrzebne. Problem w tym, że w postępowaniu oznacza to mniej więcej dwa dodatkowe lata.
Teraz właśnie doświadczamy skutków zmienności „politycznych wiatrów”. Nowa ekipa zapowiedziała, że PMT zostanie w wielu punktach zmodyfikowany. I w sumie trudno się dziwić – sytuacja międzynarodowa się zmienia. Co do kierunków, trudno cokolwiek prognozować z luźnych deklaracji medialnych poszczególnych ministrów. Wypada jednak mieć nadzieję, że zmiany w programach będą ewolucyjne, a nie rewolucyjne. Powód jest prosty. Jeśli teraz zaczniemy wszystko od nowa, to pierwsze umowy będą podpisywane za 2–3 lata. Wkrótce potem kończy się kadencja Sejmu. I kolejny rząd może mieć inne zdanie na wiele kwestii. Wojsko to sfera, gdzie różne projekty trwają często po kilkanaście lat. A ciągłe zmiany powodują, że procesy, które ze swojej natury wymagają dużo czasu, trwają jeszcze dłużej.
Nie jesteśmy wyjątkowi
Aby nie popaść w depresję i nie załamać kompletnie rąk – Polska nie jest pod względem zakupów broni krajem wyjątkowym. Programy zbrojeniowe mają to do siebie, że są droższe i trwają dłużej, niż planowano. Zarówno na Zachodzie (choćby przykłady z Niemiec czy samolot F-35 w USA) i na Wschodzie (ubiegłoroczna wpadka z czołgiem Armata T-14 na paradzie wojskowej w Moskwie czy opóźnienia w dostawach samolotu bojowego piątej generacji). Warto jednak pamiętać, że zmiany geopolityczne są faktem, i o ile przez ostatnie 25 lat stan Wojska Polskiego nie spędzał snu z naszych powiek, to teraz powinniśmy być bardzo żywo zainteresowani tym, by ta machina wojskowa działała sprawnie.
Kupowanie sprzętu bez wymaganej dokumentacji wchodzi MON w krew, np. nabyto karabinki reprezentacyjne, które nie mają pełnej certyfikacji
ROZMOWA
Obrona powietrzna – to największy problem naszej armii
Tomasz Dmitruk
z portalu DziennikZbrojny.pl
Są plusy programu modernizacji technicznej?
To przyrost możliwości wojsk lądowych i zakup czołgów Leopard 2 A5 oraz ostatnio podpisana umowa na modernizację leopardów 2 A4. Choć umowa jest droga, to nabycie nowych byłoby droższe. Plusem są też rosomaki. Choć opóźnienie prac nad wieżą bezzałogową kładzie się tu cieniem, program idzie do przodu. Pozytywnie oceniam też nabycie sprzętu dla Nabrzeżnego Dywizjonu Rakietowego – ten program przebiega sprawnie i z udziałem polskiego przemysłu.
Choć pociski mają zasięg 200 km, to my i tak nie mamy radarów, które mają podobny zasięg.
Radary to rezerwa, potrzebne są inne zdolności rozpoznawcze, takie jak bezzałogowce i morskie samoloty patrolowe. Jeśli chodzi o pozyskanie pierwszych – procedury zostały uruchomione, zakup drugich, co niepokojące, został odłożony poza rok 2022. Z mniejszych plusów należy wymienić budowę niszczyciela min „Kormoran II”, zakup samolotów szkolnych AJT, nabycie pocisków JASSM dla samolotów F-16 oraz zestawów przeciwlotniczych Poprad. Z takich zupełnie przyziemnych spraw dobrze idzie program ciężarówek Jelcz, których nabyliśmy w ostatnim czasie kilkaset. Plusem jest ujednolicenie platformy transportowej.
Największe minusy modernizacji?
Zdecydowany numer jeden to obrona powietrzna – nie ma umowy na „Wisłę”, a z „Narwią” jest problem. Teraz planuje się zlecenie pracy rozwojowej, co oznacza, że pierwsze baterie seryjne będą po 2022 r.
Drugi, duży minus to Marynarka Wojenna. Okręty podwodne uzyskamy najszybciej w latach 2024–2026, a wcześniej mówiono o dwóch jednostkach do 2022 r. W sprawie okrętów „Miecznik” i „Czapla” kwestia wykonawcy wciąż jest otwarta. Łącznie program marynarki liczy 22 zadania, a mamy podpisane umowy na trzy: „Kormoran II”, „Ślązak” i NDR. Kolejny minus to śmigłowce. Cały czas nie rozstrzygnięto umowy na śmigłowce wielozadaniowe, a sprawa się wlecze od 2012 r. Śmigłowce uderzeniowe wciąż są na etapie analiz. Czwarty minus to wolne tempo wdrażania systemów wsparcia dowodzenia. Przetarg na BMS (system zarządzania polem walki) dla Rosomaka jest opóźniony o trzy lata. Dopiero w trakcie analiz są systemy wsparcia dowodzenia „Wierzba” (dla wojsk lądowych) i „Spartan” (dla wojsk specjalnych). Na Mobilne Moduły Stanowisk Dowodzenia unieważniono przetarg prowadzony dwa lata. Trzeba jeszcze wspomnieć program „Gepard”, czyli nowy polski czołg. Praktycznie zaczynamy od początku, mimo że od zlecenia prac rozwojowych przez NCBiR minęło dwa i pół roku. Tworzone są nowe wymagania, więc brak szans na dostawy do 2022 r.
MON mówi o redefiniowaniu programów PMT.
Wskazano pięć priorytetów. Obrona powietrzna, Marynarka Wojenna, wojska pancerne i zmechanizowane, bezpieczeństwo w cyberprzestrzeni oraz obrona terytorialna. W tym roku ma powstać nowy program modernizacji na lata 2017–2026. Jeśli chcemy realnie poprawić w najbliższych latach obronę powietrzną, umowa na „Wisłę” musi zostać szybko podpisana. Daję 70–80 proc. szans, że dostawcą zostanie koncern Raytheon. Jeśli chodzi o wojska pancerne i zmechanizowane, to niestety nie widzę specjalnego pola manewru do przyspieszenia. Wielką niewiadomą jest Marynarka Wojenna. Mam obawy, czy nowe kierownictwo MON będzie chciało kontynuować program „Miecznik” i „Czapla”.