Dzięki środkom unijnym polska gospodarka nabrała rozpędu. Aby mogła dalej gnać, nie wystarczy inwestować w infrastrukturę, ale przede wszystkim w technologie, które pomogą ją jak najpełniej wykorzystać. Porównując to do rynku motoryzacyjnego – wybudowaliśmy autostrady, a teraz musimy się skupić na tworzeniu nowoczesnych technologii niezbędnych do produkowania pojazdów, które będą po nich pędzić.
Polscy informatycy znajdują się w światowej czołówce obok specjalistów z Indii czy Rosji. Są przy tym jednym z najbardziej pożądanych „towarów eksportowych”. Nawet jeśli pracują w kraju, często piszą kody do aplikacji, na których zarabiają zachodnie koncerny. Paradoks polega na tym, że później ponosimy ogromne wydatki na zakup oprogramowania stworzonego przez Polaków dla IBM, Oracle, Intel czy Cisco.
A przecież pomysły naszych informatyków mogłyby komercjalizować rodzime koncerny, choćby przy wsparciu NCBR czy PARP. Ale by dostać bezzwrotną dotację, przedsiębiorcy muszą szukać rozwiązań głównie w polskiej nauce. Z drugiej strony naukowcy mają szansę na granty na badania, jeśli znajdą przedsiębiorcę, który zechce je współfinansować, a następnie wdrożyć wypracowane rozwiązania na rynek. Ten mechanizm nie jest w pełni wykorzystywany. Przedsiębiorcy wolą stać z dala od uczelni, bo boją się inwestować w ryzykowne badania – łatwiej kupić sprawdzony produkt. Naukowcy woleliby się skupić na badaniach, nie zajmując się stroną biznesową. I koło się zamyka.
W budżecie na lata 2014–2020 Komisja Europejska stawia na współpracę nauki z biznesem, co może się okazać przełomem w myśleniu o środkach unijnych. Po dotacje będzie można sięgać pod warunkiem, że te dwa środowiska będą współpracować i nie tylko wprowadzą na rynek nowatorskie rozwiązania, ale i wykażą się efektami. To w prostej linii prowadzi do rozwoju inteligentnych specjalizacji i gospodarki opartej na wiedzy.
I tutaj pole do popisu mają start-upy. Nasi młodzi innowatorzy tworzą świetne rozwiązania. Mowa np. o aplikacji służącej do rozpoznawania dyskalkulii, dzięki której uczniowie mogą być diagnozowani podczas gry na tablecie. Albo o technologii analizy obrazu badań śródnaczyniowych, dzięki której można zrezygnować z badań inwazyjnych. Takie produkty proponują start-upy tworzone często przez zespoły zapaleńców.
Stawiać więc należy na efekty prac badawczych, które nadają się do komercjalizacji. Pomysły powinny być wyszukane na poziomie uczelni. W Ogólnopolskim Klastrze e-Zdrowie zgromadzone są mikro, małe i średnie przedsiębiorstwa, szpitale oraz jednostki badawczo-rozwojowe. Istnieje już baza najlepszych pomysłów, które można zaproponować polskim firmom informatycznym mogącym wprowadzić je na rynek.
W informatykę medyczną państwo zainwestowało w ciągu ostatnich pięciu lat ok. 2 mld zł, które przeznaczono na informatyzację szpitali i przychodni, budowę sieci szerokopasmowych i centrów przetwarzania danych. Ale musimy pamiętać, że sama infrastruktura, choć niezbędna, nie napędzi gospodarki. Jeśli nie zainwestujemy w innowacyjne rozwiązania z zakresu IT, które pozwolą efektywniej z niej korzystać, pozostaniemy w tyle za krajami znakomicie radzącymi sobie z wdrażaniem technologii i transferem myśli z ośrodków akademickich do przemysłu.