Ci, którzy myśleli, że odejście Antoniego Macierewicza z MON uzdrowi armię, srogo się zawiodą. W wojsku było i jest marnie. A wiele wskazuje na to, że może być jeszcze gorzej.
Antoni Macierewicz, były minister obrony narodowej, znany był z obiecywania rzeczy niemożliwych. Dlatego jego zapowiedzi szybkiego kupna śmigłowców Blackhawk (wciąż nie ma umowy dla wojska, dwa kupiła ostatnio policja), dostawy baterii Patriotów do obrony powietrznej w 2019 r. (najpewniej będzie to dopiero 2022 r.) czy powiększenia liczebności wojska do 200 tys. można włożyć między bajki. Tak między opowieści o Smoku Wawelskim i sierotce Marysi.
Nie zmienia to faktu, że kilka poważnych kontraktów w czasie jego urzędowania jednak podpisano (m.in. sfinalizowano przygotowaną jeszcze za rządów PO–PSL umowę na dostawę armatohaubic Krab), a zawartą w marcu umowę na kupno Patriotów, najkosztowniejszej w historii Wojska Polskiego, wynegocjowano pod nadzorem jego zastępcy, również odwołanego w styczniu, Bartosza Kownackiego. Jednak mimo tych umów żołnierze nie mogą się spodziewać, by w ich ręce w najbliższych latach trafiła większa ilość nowoczesnego uzbrojenia. Obecny minister obrony Mariusz Błaszczak wygląda tak, jakby został wyznaczony do roli, której nie chce pełnić. Można powiedzieć, że schował głowę w piasek. Poza medialnym spiciem śmietanki, czyli podpisaniem umowy na Patrioty, jego najgłośniejszym planem są „ławki niepodległości”, mające być formą uczczenia 100-lecia niepodległości Polski. Biorąc pod uwagę, że Błaszczak kieruje kluczowym dla bezpieczeństwa kraju resortem obrony, a nie ministerstwem spacerowania i wypoczynku, projekt ten jest godny kabaretowego serialu „Ucho prezesa”.
Pozostało
95%
treści
Powiązane
Reklama