Choć znam w ich języku zaledwie kilka słów, od paru lat wśród najbliższych znajomych mam coraz więcej Greków. Jak to się dzieje? Niedawno znajomy, były prezes byłej (greckiej) firmy wydawniczej, został taksówkarzem.
Wiadomo, że wydawanie książek to ryzykowna branża, firma jako tako łatała płynność publikowaniem podręczników. Rząd (grecki – rzecz jasna) zdecydował, że wyda jeden rządowy podręcznik, co oczywiście firmę zmiotło z rynku. Do grona Greków należy dodać jeszcze wszystkich tych, którzy zbankrutowali, stracili pracę, pracują na śmieciowych umowach lub są tak zadłużeni, że po spłacie zobowiązań nie starcza im na zaspokojenie podstawowych potrzeb.
Fakt, że wśród znajomych mam tylu Greków, nie może oznaczać niczego innego, jak tylko to, że zaczął się Grexit. Nie polega on jedynie na wyjściu Grecji ze strefy euro. Grexit mamy też u nas, w Polsce, i w całej Europie. Na czym polega ten wewnętrzny Grexit? Według ostatnich danych BIG InfoMonitor w Polsce mieszka 2,38 mln Greków, a ich łączne niespłacane długi wynoszą ponad 2 proc. naszego PKB.
Powie ktoś, że kreślę czarny obraz kwitnącej przecież gospodarki, rozwijającej się w blisko 4-procentowym tempie przy spadającym bezrobociu. Obraz, niestety, jest złożony. Ostatni raport BIG InfoMonitor pokazuje również, że bez mała połowa firm ma kłopoty z zachowaniem płynności. Ile gospodarstw domowych jest w sytuacji permanentnego braku płynności – nikt niestety nie bada.
Ci, którzy mają pracę, są w bez porównania lepszej sytuacji niż bezrobotni. Zgoda, ale pracodawcy, broniąc płynności firm, zalegają z wypłatami, śmieciówki wypłacają po miesiącach oczekiwania, a to powoduje narastający łańcuch długów i braku płynności.
Wiem, wiem – powiecie – Grecy nabroili. Żyli ponad stan, zamiast mleka na śniadanie pili szampana, zorganizowali olimpiadę w Atenach, fałszowali zaświadczenia o dochodach, żeby dostać kredyt we frankach na mieszkanie itp. Teraz mają za swoje. To prawda.
Z drugiej strony nie sposób nie pamiętać, że przez kilka dziesięcioleci poprzedzających kryzys malały dochody z pracy, a rosły dochody z kapitału. W ten sposób rozwierały się nożyce nierówności. Aby społeczeństwa tego nie spostrzegły, politycy i posiadacze kapitału starali się to zatuszować, napędzając konsumpcję na kredyt.
Cały ten mechanizm był oparty na irracjonalnej, religijnej wręcz obietnicy wiecznej koniunktury. A skoro koniunktura miała być wieczna, to nie strach było się zadłużać. Za rok będzie lepsza praca, a dochody wyższe. Kto tak nie myślał jeszcze w 2006, a nawet w 2007 r.? Euro było jednym z najważniejszych dogmatów tej religii.
Narzucając Grecji politykę „austerity”, czyli silnej dyscypliny fiskalnej, Komisja Europejska, Europejski Bank Centralny i Międzynarodowy Fundusz Walutowy się przeliczyły. Nie dlatego, że „austerity” jest niepotrzebna. Jest niezbędna, żeby dług publiczny dalej nie rósł. Ale greckie długi dalej rosły. Prawdopodobnie narzędzia zostały źle dobrane. Nikt nie wie dokładnie, jakie propozycje są na stole w negocjacjach pomiędzy MFW, EBC i KE a rządem Grecji. Wydaje się jednak, że rozwiązanie może być tylko jedno.
Ekonomiści coraz częściej wskazują, że to brak popytu jest główną barierą wzrostu europejskiej gospodarki, zwłaszcza w krajach o małej konkurencyjności i – w przeciwieństwie do Polski – niemogących korzystać z benefitów, jakie daje słaba lokalna waluta. Pytanie, kto ma ten popyt zgłaszać. Zadłużone po uszy gospodarstwa domowe? Firmy, które stoją na granicy płynności? Rządy, które nie mają manewru, gdy chodzi o politykę fiskalną?
W tej sytuacji jedynym wyjściem wydaje się stworzenie rozsądnych programów oddłużeniowych, które pomogłyby w wyjściu na prostą gospodarstwom domowym, firmom i rządom. Oczywiście, będzie to bardzo trudne. Po pierwsze dlatego, że ktoś musi ponieść straty. Jest niemal pewne, że ponieśliby je posiadacze kapitału, zamiast Europejskiego Banku Centralnego, który je kumuluje w tej chwili. Po drugie, oddłużenie powinno być tak wymyślone, żeby nie stanowiło zachęty do robienia nowych długów, a równocześnie pozwalało na wzrost popytu.
Pięciu europejskich prezydentów zrobiło krok w dobrym kierunku. Zauważyli, po długim milczeniu, że Europie potrzebna jest społeczna spójność. Ta jest jednak niemożliwa bez oddłużenia przynajmniej kilku państw, kilkuset tysięcy przedsiębiorstw i kilkudziesięciu milionów gospodarstw domowych. W przeciwnym razie czeka nas Grexit o wiele gorszy w skutkach niż wyjście Grecji ze strefy euro.
Dziennik Gazeta Prawna