Grzyby. Wszędzie grzyby. Jak otwieram Facebooka i widzę zdjęcia, które wrzucają znajomi, to odnoszę wrażenie, że w ostatnich tygodniach wszyscy porzucili pracę, domy, rodziny – i poszli w las. Duże i małe, proste i pokrzywione, z trawy i spod krzaka, w siatkach, wiaderkach i koszykach. Do zbiorowego szaleństwa dołączyły się media opisujące historie Józiów, Rysiów i Krystyn oraz znalezionych przez nich okazów, które nie mieszczą się w kadrze normalnego aparatu, więc trzeba im robić ujęcia z odległości paru kilometrów. Witajcie w Rzeczypospolitej Polskiej Grzybowej!
O ile jeszcze jestem w stanie pojąć, że w weekend można uzbierać bagażnik borowików i podgrzybków, to kompletnie nie jestem w stanie ogarnąć tego, w jaki sposób można później to wszystko spożytkować. OK, trochę słoików zamarynowanych plus parę foliowych woreczków ususzonych do zimowej zupy, świątecznego bigosu i może jeszcze pierogów. Taki sam zestaw dla sąsiada, cioci, brata, koleżanek z pracy, kumpli syna ze studiów, przyjaciół oraz przyjaciół przyjaciół. Ale na litość boską, nadal zostaje wam 3/4 bagażnika.
Znam człowieka, który uzbierał ok. 100 kg darów lasu i wziął w pracy dwa tygodnie urlopu, by to wszystko oczyścić, oporządzić, zawekować, nawlec na nitki albo ususzyć w specjalnym urządzeniu. Niestety to ostatnie było w stanie pomieścić najwyżej pięć podgrzybków i jedną taką porcję zamieniało w susz przez bite sześć godzin. W efekcie po tygodniu ciężkiej pracy kumpel miał 20 woreczków grzybów ususzonych i ciągle pełen bagażnik takich, które zaczęły wchodzić w proces naturalnego rozkładu. Wpadł zatem na genialny pomysł, by rozłożyć je na ogrodzie na prześcieradle. Szybko jednak uświadomił sobie, że to prześcieradło musiałoby mieć rozmiar Alaski. Fakt, że nie ma ogrodu też nie ułatwiał sprawy.