Ci, którzy trąbią, że Polskę po 1989 r. skolonizował obcy kapitał, zwłaszcza ten niemiecki, by wyzyskiwać tanią siłę roboczą, zapominają o tym, że gospodarka nie musi być grą o sumie zerowej.
Profesor Thomas Piketty, autor głośnego „Kapitału w XXI wieku”, atakuje ponownie. Opublikował właśnie z dwoma innymi ekonomistami – Filipem Novokmetem i Gabrielem Zucmanem –pracę „Od Sowietów do oligarchów: nierówności i własność w Rosji w latach 1905-2016”. Abstrahując od głównych wniosków publikacji (m.in., że wzrost nierówności w Rosji po 1990 r. był większy, niż się dotąd zdawało), warto zwrócić uwagę, co Piketty et consortes piszą na temat krajów dawnego bloku wschodniego. Nazywają je „państwami będącymi zagraniczną własnością, głównie własnością niemieckich udziałowców”.
Leonid Bershidsky, komentator ekonomiczny serwisu Bloomberg.com, podłapuje ten ton i idzie dalej, twierdząc, że zachodni kapitał skolonizował Europę Wschodnią. A zrobił to na jej własne życzenie, ponieważ po otwarciu się przed ćwierćwieczem na świat wschodnioeuropejskie państwa same przyjęły strategię wzrostu poprzez przyciąganie inwestycji zagranicznych. W efekcie więcej inwestycji do nich napływało, niż z nich wypływało. Uzależnienie od zagranicznego kapitału oznacza, zdaniem Bershidsky’ego, utratę suwerenności politycznej, bo rządy Polski, Czech czy Węgier – bez względu na oficjalną retorykę – nie podejmą kroków, które w istotny sposób uderzyłyby w inwestorów, ponieważ boją się ich ucieczki, nagłego kryzysu i społecznego buntu. Bershidsky się z tego cieszy, bo uważa, że stępia się w ten sposób ostrze obecnego w tej części Europy nacjonalizmu: „Nacjonalizm może i ma swój wielki moment, ale jest już za późno. Kraje wschodnioeuropejskie były otwarte na inwestorów zbyt długo i straciły zbyt wiele kontroli nad swoją przyszłością”.