Unia Europejska mogłaby dziś cieszyć się wzrostem i pogłębiać integrację. Gdyby nie jedna fatalna polityczna decyzja: austerity.
Austerity to po polsku polityka zaciskania pasa. Czyli określenie gwałtownego równoważenia finansów publicznych. Taka właśnie polityka dominowała w większości krajów bogatego Zachodu (od Wielkiej Brytanii po peryferyjne Południe) w odpowiedzi na kryzys roku 2008. I to ona jest odpowiedzialna za to, że Europa doświadcza właśnie swojej „straconej dekady”.
Proszę mnie źle nie zrozumieć. Równoważenie finansów publicznych nie jest niczym złym. Pod dwoma wszakże warunkami. Po pierwsze, nie powinno odbywać się wyłącznie drogą cięcia wydatków państwa. Bo to rodzi głębokie społeczne niesprawiedliwości. A kto nie rozumie dlaczego, niech się zastanowi, które warstwy społeczne w większym stopniu zależą od różnego typu programów państwa dobrobytu. Bogaci? Nie sądzę. Po drugie, na austerity pod żadnym pozorem nie wolno się porywać w czasie gospodarczego spowolnienia. No, chyba że ktoś ma w nosie ekonomiczną rzeczywistość. Niestety oba te warunki zostały w Europie podeptane w latach 2010–2015.
Nie jest to pewnie pierwszy raz, gdy czytają państwo tekst wobec zaciskania pasa krytyczny. Nawet w tym miejscu było już ich wiele. Tym razem jednak okazja jest szczególna. Ukazała się bowiem nowa praca oksfordzkiego ekonomisty Simona Wrena-Lewisa, która nosi tytuł „Ogólna teoria zaciskania pasa”. I jest pierwszą próbą systematycznego spojrzenia na zjawisko, o którym do tej pory czytaliśmy raczej na poziomie rozproszonych prac analitycznych czy okazjonalnej publicystyki.
Teza Wrena-Lewisa jest prosta. Austerity nie musiało się wydarzyć. Byłoby wręcz dużo lepiej, gdyby go nie było. Pozwoliłoby to zachodnim gospodarkom ucierpieć z powodu kryzysu w dużo mniejszym stopniu. Ale mówiąc „ucierpieć”, Wren-Lewis nie ma tylko na myśli gołego PKB, lecz także (albo przede wszystkim) szkód społecznych. A więc głównie wysokiego bezrobocia i pogorszenia się perspektyw życiowych klas średnich i niższych. Co politycznie już zaowocowało dojściem do głosu wielu radykalnych sił politycznych. I nie wiadomo, co jeszcze przyniesie w przyszłości.
Jeśli nie austerity, to co? Nic nowego. Zamiast zaciskania pasa zachodnie elity polityczne powinny były zastosować sprawdzony w okresie powojennym miks ekspansywnej polityki fiskalnej i poluzowania monetarnej. W ten sposób wzrost mógł powrócić, zanim stopy procentowe doszły do zera. A bankierzy centralni zaczęli przypominać ludzi, którzy próbując rozbić gruby mur, orientują się, że ktoś ukradł im młoty oraz kilofy. Wszystko dlatego, że wiele rządów uwierzyło w austerity. A więc zareagowały na kryzys dokładnie tak, jak się reagować nie powinno. Rządzący zobaczyli, że recesja 2008 zwiększyła zadłużenie publiczne (co w czasie recesji przecież naturalne). Zaczęli więc... obcinać zadłużenie. Przypominając przy tym Syzyfa, który w wielkim trudzie wpycha kamień na górę, a z drugiej strony zaraz wypada mu kolejny głaz. Do tego doszedł jeszcze problem ze strefą euro. Który sprawił, że polityka austerity została odgórnie narzucona wielu krajom Południa. Przez co Unia Europejska z organizacji o dobrej i inspirującej reputacji przeistoczyła się w oczach wielu Europejczyków w potwora. Brutalnie narzucającego niesprawiedliwą (i co gorsze, nieskuteczną) politykę antykryzysową.
Wrena-Lewisa interesuje jeszcze jedno pytanie. Dlaczego do austerity doszło, skoro zgodnie z ekonomicznym rozsądkiem dojść do niej nie powinno. Jego odpowiedź jest polityczna. Otóż w latach 2010–2015 Zachód (a zwłaszcza Europa Zachodnia) przeżył drugą ofensywę tzw. doktryny szoku. Pamiętają państwo Naomi Klein? I jej tezę, w myśl której szok w systemie kapitalistycznym często zostaje wykorzystany do rozbudowy swoich wpływów przez najpotężniejszych. Nasza część świata doświadczyła tego po przełomie roku 1989. Zachód po kryzysie 2008. To wówczas neoliberałowie i ekonomiczna prawica wykorzystali szok i przystąpili do uderzenia. Ich celem była realizacja starego marzenia o zwinięciu państwa. Które ich zdaniem po drugiej wojnie światowej rozpanoszyło się ponad miarę. Dali więc ludziom poczucie, że walczą z kryzysem. W praktyce robiąc coś dokładnie odwrotnego.
Fatalną rolę odegrali w tym całym procesie Niemcy. Którzy akurat doszli do ładu ze swoim zjednoczeniem i stali się w Europie czołową siłą polityczną. Filozofia austerity dobrze pasowała do niemieckiego konsensusu ekonomicznego – gdzie keynesizm i myślenie popytowe nigdy nie były tak istotne jak u Francuzów albo Anglosasów. Była za to tradycja ordoliberalna. Wiara, że wystarczy stworzyć dobre reguły gry, a mechanizm będzie dobrze działał. Niemcy byli wreszcie (co nie mniej istotne) żywotnie zainteresowani w utrzymaniu ekonomicznego status quo ante (czyli sprzed kryzysu). Bo akurat gospodarka niemiecka jeszcze przed kryzysem zaczęła kwitnąć i na całego korzystać z obowiązującego modelu strefy euro.
Tak zgotowaliśmy sobie w Europie nieszczęście. Pora to wreszcie zrozumieć.
Niemcy byli zainteresowani w utrzymaniu ekonomicznego status quo ante. Ich gospodarka jeszcze przed kryzysem zaczęła kwitnąć