Niemiecka giełda chce się otworzyć na małe i średnie spółki. Doświadczenia Londynu i Warszawy pokazują, że to niełatwy biznes.
/>
Deutsche Boerse (DB) powoli ujawnia, co chciałaby zyskać na zapowiadanej na przełom 2016 i 2017 r. fuzji z giełdą w Londynie. Carsten Kengeter, prezes DB, na oku ma przede wszystkim przeniesienie na niemiecki grunt idei AIM, rynku akcji dla małych i średnich spółek od 21 lat prowadzonego przez London Stock Exchange (LSE). Liczy, że nowa platforma poszerzy zaplecze finansowe dla 4 mln przedstawicieli „Mittelstand”, uważanego za podstawę tamtejszej gospodarki.
Brytyjski AIM to wzór dla alternatywnych rynków akcji dla małych i średnich spółek, które stawiają firmom mniej wymogów (oznacza to większe ryzyko dla inwestorów). Na największym tego typu parkiecie w Europie notowanych jest teraz ponad tysiąc firm. W ramach pierwotnych ofert publicznych spółki wchodzące na ten rynek zebrały od 1995 r. 40,8 mld funtów, a z kolejnych emisji niemal 55,4 mld.
Dwie dekady doświadczenia nie znaczą, że biznes kręci się bez problemów. W ostatnim roku LSE musiała na AIM kilkakrotnie interweniować.
W I połowie 2015 r. ostro upominała doradców chińskich spółek co do przestrzegania przez nie zasad ładu korporacyjnego. Rezygnacje tzw. nominowanych doradców z zajmowania się emitentami doprowadziły do zejścia z AIM 18 firm wobec czterech w 2014 r.
Do tego doszły problemy w spółkach surowcowych. Załamanie cen spowodowało, że w 2015 r. 12 kopalń i 11 firm działających w segmencie ropy i gazu zniknęło z rynku.
Na początku 2016 r. zarząd londyńskiej giełdy zabrał się do tzw. cash shells, spółek, których jedynym aktywem przy wejściu na rynek jest gotówka zebrana od inwestorów na inwestycję w dane przedsięwzięcia. Chce ograniczyć spekulacje i wahania kursów na akcjach takich firm, które coraz bardziej uderzały w reputację AIM.
Z problemami boryka się też warszawski NewConnect (NC), który ruszył latem 2007 r. Po dziewięciu latach jego główny indeks – NCIndex – jest o 80 proc. niżej niż na początku działalności. Analitycy winią za to głównie jakość spółek notowanych na NC. – Stosunek ziaren do plew jest tu stanowczo niekorzystny – wskazuje analityk jednego z domów maklerskich.
Do tego dochodzi ogólne ostatnio zniechęcenie inwestorów indywidualnych do inwestycji w akcje. Na NC przestają też zaglądać instytucje. – U wielu z nich w ciągu ostatniego 1,5 roku pojawiły się nowe restrykcje dotyczące inwestycji w spółki o niskiej płynności, jakie przeważają na NC. To spowodowało, że o ile jeszcze jakiś czas temu niektóre fundusze całkiem chętnie tam zaglądały, teraz w wielu przypadkach nie jest to możliwe – wskazuje Roland Paszkiewicz z CDM Pekao.
Dodaje jednak, że choć nadzieje związane z NC były znacznie większe, to rynek już raczej na dobre wpisał się w obraz polskiego rynku kapitałowego. – Pod względem skali obrotów i wyników nie jest to może do końca udany projekt, ale patrząc na liczbę przejść spółek z NC na rynek główny, widać, że coraz lepiej spełnia funkcję inkubatora dla firm mających zasilić główny parkiet GPW – ocenia szef działu analiz CDM Pekao.
Sama giełda od kilku lat stara się zwiększyć wiarygodność NC. Zaczęło się w 2012 r., kiedy GPW zaostrzyła kryteria wejścia na alternatywny parkiet i wypełniania obowiązków informacyjnych przez notowane spółki. Efekt: wykluczenie z obrotu 40 spółek.
– Zdając sobie sprawę, że najważniejsze dla rozwoju rynku NewConnect jest zaufanie, konieczna jest poprawa wizerunku i wiarygodności tego rynku oraz jego płynności. Należy zastanowić się nad swoistym powrotem do źródeł koncepcji NewConnect i promować ten segment jako miejsce dla spółek innowacyjnych, dbając przede wszystkim o jakość emitentów, zarówno nowych, jak i obecnych na tym rynku. Jakość tę należy egzekwować nie tylko w momencie wejścia spółki na parkiet, lecz przez cały czas funkcjonowania jej na rynku publicznym – informuje biuro prasowe GPW.
Problemy, z jakimi zwykle borykają się alternatywne rynki akcji, powodują, że koncepcja ta nie zyskała na świecie zbyt wielkiej popularności. Rynki zbliżone wielkością do londyńskiego AIM powstały tylko w Korei Południowej i Kanadzie.
O tym, jak trudny to biznes, przekonała się sama Deutsche Boerse, która kilkanaście lat temu potknęła się na Neuer Markt, rynku utworzonym dla spółek technologicznych. W 2000 r. notowane były na nim spółki warte 234 mld euro. Po pęknięciu internetowej bańki w końcu 2002 r. było to o 95 proc. mniej.