JAPONIA: Gospodarce znów grozi recesja, a władze nie mają już sposobów na jej rozruszanie. Efekt? Nastroje wśród szefów firm są najgorsze od trzech lat. Japońscy przedsiębiorcy tracą wiarę w Abenomikę. Niespodziewanie duży spadek nastrojów wśród szefów wielkich firm świadczy o tym, że prowadzony przez premiera Shinzo Abego program wyprowadzenia trzeciej gospodarki świata z wieloletniej stagnacji nie przynosi efektów i prawdopodobnie ponownie zmierza ona w kierunku recesji.
Wartość indeksu Tankan, który mierzy nastroje w gospodarce, w przypadku szefów dużych firm przemysłowych spadła na koniec III kw. z +12 do +6, czyli do najniższego poziomu od czerwca 2013 r. To wprawdzie wciąż dodatni wynik, ale biorąc pod uwagę, że skala indeksu sięga od -100 do +100, powodów do optymizmu nie ma, szczególnie że analitycy spodziewali się odczytu na poziomie +8. Spadła też jego wartość w sektorze usług, choć tu dramatu nie ma – z +25 do +22. Ponieważ w Japonii oficjalne dane gospodarcze zwykle podlegają później dużym korektom, indeks Tankan uważany jest za najbardziej wiarygodny wskaźnik stanu tamtejszej gospodarki, zwłaszcza że pytania wysyłane są do ponad 10 tys. firm, zaś odsetek odpowiedzi bliski jest stu procent. Na reakcje rynków nie trzeba było długo czekać – główny indeks japońskiej giełdy Nikkei225 spadł w piątek o 3,55 proc., a dzień na minusie zakończyła także większość pozostałych parkietów w regionie.
Na spadek wartości Tankan wpłynął głównie umacniający się znów jen, który zmniejsza przychody z eksportu. Japońscy przedsiębiorcy zakładali, że w ciągu tego roku średni kurs będzie wynosił 117,46 jena za dolara, tymczasem od początku roku jen umocnił się już o 6,9 proc. i w piątek za dolara trzeba było płacić już tylko 112 jenów.
Pogorszenie się nastrojów przedsiębiorców oznacza, że będą oni ograniczać inwestycje i nie będą podnosić płac, co z kolei skomplikuje rządowe plany na rozruszanie gospodarki. – Nie ma żadnych sygnałów wskazujących, że dostanie ona w najbliższym czasie jakiekolwiek wsparcie ze strony sektora przedsiębiorstw – mówi Bloombergowi Izumi Devalier, która zajmuje się Japonią w hongkońskim oddziale HSBC. A japońska gospodarka pilnie potrzebuje jakiejś stymulacji, która umożliwiłaby jej rozwijanie się. W ostatnim kwartale zeszłego roku japoński PKB spadł o 1,1 proc., a wiele instytucji spodziewa się, że także dane za pierwsze trzy miesiące tego roku będą negatywne, co oznaczałoby, że kraj znów znajdzie się w recesji. Na dodatek inflacja – stały problem Japonii – zamiast zbliżać się do celu na poziomie 2 proc., jest obecnie zerowa.
W związku z obawami o recesję i słabą wartością indeksu Tankan rosną oczekiwania, że rząd lub bank centralny podejmie jakieś działania, które pozwolą rozruszać gospodarkę. Problem w tym, że instrumenty, którymi dysponują, już właściwie się wyczerpały. Po powrocie do władzy w grudniu 2012 r. Shinzo Abe zaproponował kompleksowy plan ożywienia gospodarki, która od dwóch dekad pogrążona jest w stagnacji – wzrost gospodarczy jest znikomy, a stałą bolączką jest deflacja. Program ten – nazwany Abenomiką – opierał się na trzech filarach: luzowaniu polityki pieniężnej, stymulowaniu gospodarki zwiększonymi wydatkami budżetowymi i reformach strukturalnych. Nie w całości udało się go wcielić w życie, ale i tak w początkowym okresie efekty były satysfakcjonujące. Z czasem jednak one słabły i kwartały ze wzrostem PKB przeplatały się z tymi ze spadkiem. Pod koniec stycznia 2016 r. szef Banku Japonii Harahito Kuroda wprowadził – po raz pierwszy w historii – ujemne stopy procentowe, ale to też niewiele pomogło, szczególnie że zbiegło się w czasie ze słabymi prognozami dla Chin i niskimi cenami ropy, co w przypadku Japonii wzmacnia presję deflacyjną. Zatem w obecnej sytuacji albo bank centralny może jeszcze bardziej obniżyć stopy procentowe, albo rząd może uruchomić kolejny pakiet stymulacyjny. Nie ma jednak pewności, że jedno bądź drugie zadziała, na dodatek pakiet stymulacyjny oznacza dalsze zwiększanie zadłużenia kraju.
W przyjętym w zeszłym tygodniu budżecie na nowy rok finansowy, który w Japonii zaczyna się 1 kwietnia, wydatki państwowe i tak są już najwyższe w historii – wyniosą równowartość 853 mld dol. Abe przekonywał, że jest to sposób na podniesienie wzrostu, ale nie da się nie zauważyć, że w momencie, gdy obejmował władzę, dług publiczny wynosił 236 proc. PKB, a obecnie zbliża się do 250 proc.