Po trzech latach prób wyprowadzenia gospodarki ze stagnacji wciąż tkwi ona w punkcie wyjścia. Co gorsze, bardzo realne jest zagrożenie recesją. Rządowi brakuje już narzędzi.
Fatalny tydzień na giełdzie w Tokio stał się wyraźnym sygnałem, że abenomika – realizowany przez premiera Shinzo Abe program wyrwania japońskiej gospodarki ze stagnacji – się wypala. Po trzech latach od jego uruchomienia gospodarka jest z powrotem w punkcie wyjścia, a dalsze opcje działania się wyczerpują.
Piątek okazał się równie zły jak poprzednie dni tygodnia – indeks Nikkei 225 spadł o ponad 4,8 proc. i po raz pierwszy od 16 miesięcy wylądował poniżej psychologicznej bariery 15 000 pkt. Bilans całego tygodnia to spadek o 11,1 proc., co jest najgorszym wynikiem od początku globalnego kryzysu w 2008 r., a trzeba brać pod uwagę fakt, że miniony tydzień giełdowy był w Japonii krótszy, bo w czwartek wypadło święto. Na dodatek bieżący nie zapowiada się lepiej, bo dziś zostaną ogłoszone dane o PKB w ostatnim kwartale 2015 r. – i według prognoz analityków nie będą one dobre.
Ekonomiści oczekują spadku od 0,8 do nawet 1,2 proc. w ujęciu rocznym, co by oznaczało, że w ciągu trzech lat abenomiki japońska gospodarka zanotowała siedem kwartałów ze wzrostem i pięć ze spadkiem. Trudno to uznać za wynik satysfakcjonujący. – PKB raz spada, raz rośnie, ale wyraźnie widać, że japońska gospodarka nie może nabrać tempa. Co jeszcze gorsze, obecne zawirowania na rynku zwiększają prawdopodobieństwo, że sytuacja gospodarcza pozostanie słaba także w tym kwartale – mówi Bloombergowi Maasamichi Adachi, ekonomista z JPMorgan. Według sondy przeprowadzonej przez tę stację wśród analityków prawdopodobieństwo, że Japonia wpadnie w ciągu 12 miesięcy w kolejną recesję, jest najwyższe od końca 2012 r., czyli od początku obecnej kadencji Abe.
Po powrocie do władzy pod koniec grudnia 2012 r. Shinzo Abe zaproponował kompleksowy plan ożywienia gospodarki, która praktycznie od dwóch dekad pogrążona jest w stagnacji – wzrost gospodarczy jest znikomy, a nieustającym problemem jest deflacja. Plan ten – nazwany abenomiką – opierał się na trzech filarach – luzowaniu polityki pieniężnej, stymulowaniu gospodarki zwiększonymi wydatkami budżetowymi i reformach strukturalnych.
Nie w całości udało się go wcielić w życie, bo pomysły zwiększania wydatków hamowało ministerstwo finansów, a reformy strukturalne nie są obliczone na krótkoterminowy efekt, ale początkowo skutki były bardzo obiecujące. W ciągu pierwszego roku indeks Nikkei zyskał prawie 60 proc., udało się zatrzymać deflację, zaś jen, którego umacnianie się nieustannie przyprawia o ból głowy japońskich eksporterów, zaczął wreszcie tracić na wartości. Z czasem efekty abenomiki słabły, ale gdy pojawiało się spowolnienie gospodarcze, z interwencją przychodził Bank Japonii, np. w październiku 2014 r., po tym jak gospodarka znalazła się w recesji, bank centralny ogłosił program skupu obligacji na kwotę 80 bilionów jenów, czyli 447 mld dol. Na pewien czas to pomogło, bo gospodarka znów zaczęła się rozwijać, ale pod koniec 2015 r. i na początku 2016 r. pojawiły się nowe problemy.
Na część z nich Abe i gubernator Banku Japonii Harahito Kuroda nie mieli wpływu, bo pochodziły z zewnątrz – chodzi o spowolnienie w Chinach i związane z tym obawy, że odbije się to na całym regionie, oraz o taniejącą ropę naftową (Japonia jest importerem, zatem tania ropa powinna być dla niej dobrą wiadomością, ale jednocześnie zatrzymuje ona inflację). Do tego doszedł jeszcze słaby popyt wewnętrzny, który odpowiada za ok. 60 proc. japońskiego PKB. Efekt był taki, że inflacja w 2015 r. wyniosła zaledwie 0,5 proc., czyli znacznie poniżej założonego przez Bank Japonii 2-proc. celu.
Pod koniec stycznia Kuroda niespodziewanie wytoczył jeszcze jedno działo i ogłosił wprowadzenie po raz pierwszy w historii negatywnych stóp procentowych, choć zaledwie kilka dni wcześniej zarzekał się, że nie rozważa takiego pomysłu. Zeszłotygodniowe spadki na giełdzie dobitnie pokazują jednak, że tym razem to nie zadziałało. Tak mocny i rzadko stosowny środek, jakim są ujemne stopy, powinien na dłuższy czas stać się impulsem do wydawania, tymczasem dzieje się coś zupełnie odwrotnego. W ciągu tygodnia Nikkei stracił wszystko, co zostało wypracowane od czasu uruchomienia programu skupu obligacji w październiku 2014 r., zaś jen od początku lutego zyskał aż 7,5 proc. w stosunku do dolara i jest najdroższy od 15 miesięcy (kurs zbliża się do 110 jenów za dolara).
Nieuniknioną konsekwencją są coraz częściej powtarzane opinie, że abenomika się już wypaliła. – Abenomika wróciła do punktu wyjścia. Nie da się powstrzymać rynków przed spadkami, więc teraz pytanie brzmi, co jest drugą najlepszą opcją? – mówi dziennikowi „The Wall Street Journal” Hideo Kumano, główny ekonomista Dai-ichi Life Reseach Institute.
Problem w tym, że Abe i Kuroda nie mają już zbyt dużego pola manewru, bo większość środków już wykorzystali. Minister finansów Taro Aso mówił wprawdzie w piątek, że rząd podejmie wszystkie niezbędne kroki, by zatrzymać wzrost wartości jena, co może wskazywać na interwencje na rynku walutowym, ale to też wydaje się rozwiązaniem krótkoterminowym. Tym, co może pomóc japońskiej gospodarce wyjść ze stagnacji, jest rozwiązanie problemów strukturalnych, takich jak starzenie się społeczeństwa czy niewielka aktywność kobiet na rynku pracy. Ale jeśli ten filar abenomiki zostanie wreszcie podjęty, to efekty i tak przyjdą dopiero za jakiś czas. Na dodatek bardzo przydałyby się sprzyjające okoliczności zewnętrzne, ale patrząc na Chiny czy ceny ropy, na razie się na to nie zanosi.