ikona lupy />
Polska gospodarka na tle krajów UE spoza strefy euro / Dziennik Gazeta Prawna
Dodatkowe potencjalne koszty mogą wynikać z obniżenia wieku emerytalnego i zwiększenia kwoty wolnej w PIT. Jak wynika z wyliczeń resortu finansów, by przyszłoroczny budżet się spiął bez ryzyka przekroczenia kryterium deficytu z Maastricht, czyli 3 proc. PKB, potrzeba co najmniej 12 mld zł dodatkowych dochodów. Resort zamierza otrzymać je z uszczelnienia wpływów podatkowych, bo od przyszłego roku ma działać centralny rejestr faktur. Wyższy wzrost gospodarczy zwiększyłby szanse na uzyskanie części potrzebnej kwoty nie tylko dzięki walce z oszustwami.
Drugi powód dający rządowi korzyści z wyższych prognoz wzrostu jest bardziej prozaiczny. Przy ocenie stanu finansów publicznych Komisja Europejska odnosi jego wielkość do PKB danego kraju. Czyli im PKB wyższy, tym większy może być deficyt liczony w miliardach złotych bez przekraczania bariery 3 proc. PKB. Efekt: resort może prognozować nieco wyższą różnicę między wydatkami a dochodami w całym sektorze finansów publicznych. W kolejnych dwóch latach może to być różnica rzędu 0,5 mld zł. Kwota nieduża, ale daje dodatkowy margines bezpieczeństwa i powoduje, że jeśli deficyt zostanie przekroczony nieznacznie (0,1–0,3 proc. PKB), to można rozmawiać z Komisją Europejską, by nie brała tego zbyt poważnie. Ministerstwo, zakładając stopniowy spadek deficytu finansów od 2018 r., skroiło już pierwsze prognozy wzrostu gospodarczego na lata 2017–2019. Według nieoficjalnych informacji w aktualizacji Programu Konwergencji, który w kwietniu prześle Brukseli, zapisze wzrost PKB w 2017 r. na poziomie 3,9 proc., w 2018 r. na 4 proc., a rok później 4,1 proc.
Ekonomiści uważają, że to ryzykowna strategia. – Jeśli przy szybkim wzroście deficyt pozostanie blisko granicy 3 proc., ale poniżej, to Polska nie naraża się na sankcje, ale mimo to finanse publiczne będą bombą z opóźnionym zapłonem. Jeśli okres szybkiego wzrostu nie zostanie wykorzystany do obniżenia deficytu, to w momencie silnego spowolnienia wystrzeli on ponad granicę 3 proc. i narazi nas na dostosowania wynikające z procedury nadmiernego deficytu – uważa Jakub Borowski, główny ekonomista Credit Agricole Bank Polska.
Druga sprawa to realność prognoz. Ryzyko, że Polska stanie się mniej atrakcyjna dla inwestorów znów wzrosło – wczoraj agencja ratingowa Moody’s przestrzegła, że kryzys konstytucyjny w Polsce zwiększa ryzyko polityczne i może pogarszać klimat inwestycyjny. Moody’s dał do zrozumienia, że może to uwzględnić przy rewizji ratingu Polski, która nastąpi w połowie maja.
Jakub Borowski zwraca także uwagę, że pozytywny efekt programu „Rodzina 500 plus” (pobudzenie konsumpcji) w ciągu roku wygaśnie. – A nie widać, by wzrost u naszych głównych partnerów przyspieszył, do tego dochodzi niska inflacja. W tym scenariuszu ryzyka dla wzrostu są w dół, a dla deficytu w górę, czyli prawdopodobieństwo, że wzrost będzie niższy, jest większe niż odwrotnego scenariusza, a tym samym, że deficyt wzrośnie, jest większe – sceptycznie ocenia Borowski.
Podobnego zdania jest Piotr Kalisz, główny ekonomista Banku Handlowego. Jego zdaniem w 2017 r. możemy mieć relatywnie wysoki wzrost – 3,5–4 proc. PKB. W kolejnych dwóch latach jednak tempo wyhamuje do około 3,5 proc. PKB.
– Przy prognozowaniu tempa rozwoju gospodarki dalej niż w 2017 r. potrzebna jest ostrożność. „Efekt 500 plus” się wyczerpie. Może nieco przyspieszą inwestycje zasilane pieniędzmi z Unii Europejskiej, ale paliwo do pobudzania gospodarki będzie się stopniowo kończyć – mówi Kalisz.
Według niego zaczną się już ujawniać negatywne skutku niekorzystnej demografii – zacznie brakować rąk do pracy, a coraz starsi pracownicy będą coraz mniej wydajni, co zmniejszy produktywność przedsiębiorstw.
Ekonomista zastrzega, że jego prognozy nie uwzględniają skutków wdrożenia planu Morawieckiego – czyli programu pobudzenia gospodarki w wybranych obszarach. Ale jest on wciąż mało konkretny.