Spółki paliwowe w okresie minionych ośmiu lat konsekwentnie wzmacniały swój potencjał w kraju, coraz śmielej wychodząc także poza jego granice.
Dziennik Gazeta Prawna
Nie zawsze było różowo. Niekiedy spółki pokazywały znaczące straty (jak PKN Orlen, który w zeszłym roku na skutek odpisów księgowych zaraportował ujemny wynik na poziomie 4,6 mld zł). Ale w zasadzie można stwierdzić, że pozostające pod kontrolą Skarbu Państwa firmy sektora paliwowego są dziś na dużo wyższym biznesowym poziomie niż osiem lat temu.
– Wyniki Orlenu czy Lotosu są zależne od sytuacji na światowych rynkach surowców, a te w ostatnich latach były zmienne – twierdzi Krzysztof Pado, analityk BDM. – Orlen lepiej sobie poradził. Udało mu się zredukować zadłużenie, choć musiał się zmagać z nieudaną inwestycją w rafinerię w Możejkach – dodaje.
Przez lata piętą achillesową polskich koncernów paliwowych był brak dostępu do własnych złóż ropy. Co jakiś czas wybuchały nadzieje – a to na ropę libijską, a to iracką, ale podstawą biznesu była branża rafineryjna. Analityk BDM zwraca uwagę, że obie firmy przez ostatnie lata mocno się modernizowały, w przypadku Orlenu dotyczyło to też zagranicznych aktywów koncernu: w Czechach i na Litwie, stąd nieco mniejsza aktywność, jeśli chodzi o inwestycje w zagraniczne aktywa wydobywcze.
Zainicjowany przez Lotos Program inwestycyjny „10+” wart 5,5 mld zł uczynił go jedną z najnowocześniejszych rafinerii w regionie. Możliwości przerobu ropy w Gdańsku wzrosły o 75 proc. (z 6 mln ton do 10,5 mln ton). Rozpoczęty niedawno program EFRA umożliwi przerób jeszcze większej liczby gatunków ropy. Dzięki tym procesom modernizacyjnym i w Płocku, i w Gdańsku są możliwości techniczne przerobu ropy innej niż rosyjska, np. arabskiej. Jedyną barierą jak dotąd była opłacalność. Krzysztof Pado podkreśla, że Orlen i Lotos miały pewien komfort realizacji swoich strategii ze względu na stabilność zarządów. – To oznaczało odpowiedzialność za podejmowane działania – ocenia. Jacek Krawiec utrzymał się w fotelu prezesa Orlenu od jesieni 2008 r., zaś Paweł Olechnowicz to weteran wśród prezesów – stoi na czele Lotosu od 2002 r.
Nic jednak nie zastąpi własnych złóż surowców energetycznych. – Lotos chciał agresywnie wejść w segment wydobywczy, ale nieudana inwestycja w norweskie złoże YME przyhamowała ten proces – twierdzi Krzysztof Pado. Rzeczywiście, Lotos musiał spisać na starty złoża, w które zainwestował od 2008 r. pół miliarda dolarów. Odpisy na ten cel ściągnęły w dół ubiegłoroczne wyniki koncernu.
Analityk zwraca jednak uwagę, że nie ma co oczekiwać cudów. – Polskie firmy dopiero budują swoje kompetencje wydobywcze, nie można ich porównywać z wielkimi zachodnimi koncernami, które mają po kilkadziesiąt lat doświadczenia na obcych rynkach. Już po inwestycji w YME widzimy, że zainwestowanie kilkuset milionów dolarów w jeden projekt, a o takiej skali inwestycji mówimy w przypadku projektów wydobywczych, może być ryzykowne – twierdzi analityk BDM.
Obie firmy naftowe konsekwentnie budowały swoją pozycję także w upstreamie. Lotos eksploatuje złoża na Bałtyku i po fiasku projektu YME w ostatnich dniach zaangażował się w inny projekt na Morzu Norweskim, który dzięki tarczy podatkowej daje szanse na odzyskanie części pieniędzy wydanych na YME (norweski fiskus zwraca nafciarzom większość wydatków na poszukiwanie i eksploatację złóż, można je tylko odliczyć od podatków z wydobycia ropy i gazu). Orlen niedawno przejął kanadyjską spółkę TriOil i powoli zdobywa kompetencje wydobywcze.
W przypadku PGNiG sytuacja jest nieco inna, nie tylko dlatego, że tam zarządy zmieniały się częściej, ale i z tego powodu, że spółka ta działa na znacznie bardziej regulowanym rynku. Więcej zależy tu zatem od polityki, a oprócz zysku zarządy muszą brać pod uwagę czynnik bezpieczeństwa energetycznego – wskazuje Pado.
Za na poły polityczne, na poły biznesowe działanie może uchodzić zaangażowanie PGNiG i Orlenu w poszukiwania gazu łupkowego. Analityk BDM nie zgadza się z tą opinią. – Na początku ten projekt mógł się wydawać obiecujący biznesowo, przypomnijmy, że pojawiło się u nas sporo zachodnich koncernów, które żadnym naciskom politycznym nie podlegały – broni Krzysztof Pado. Logiczne zatem, że polskie firmy też szukały tutaj swojej szansy.