Branża wydobywcza w różny sposób wykorzystała ostatnie lata. Na przykład górnictwo węglowe stanęło nad przepaścią, natomiast miedziowy gigant KGHM wykreował się na międzynarodowego czempiona
/>
Problemy górnictwa węgla kamiennego to jedno z najpoważniejszych wyzwań, z jakimi będzie się musiał zmierzyć nowy rząd. Widać to po wynikach giełdowej JSW. Nawet ten producent dobrej jakości węgla koksującego, jeszcze niedawno duma polskiego górnictwa, jest w dołku. Co się zatem stało?
Po pierwsze sytuacja na światowych rynkach surowcowych. Od kilkunastu miesięcy ceny węgla lecą na łeb na szyję. – Spółki surowcowe są bardzo wrażliwe na takie zawirowania cenowe. Mniejszy popyt ze strony Chin ciągnie w dół ceny surowców, a to odbija się na wynikach spółek. I to wszystkich, niezależnie od formy własności – wyjaśnia Tomasz Duda, analityk Erste Securites. JSW ostatni raz miała straty w okresie poprzedniego spowolnienia w latach 2008/2009, kiedy światowa produkcja stali spadła o prawie 9 proc. Dla JSW był to dramat – z dnia na dzień spółka utraciła znaczną część rynku.
Wówczas jednak szybko się z tego podniosła i dwa lata później wkroczyła na warszawski parkiet jako pierwsza firma z branży węglowej. To w dużej mierze zasługa wieloletniego prezesa tej firmy Jarosława Zagórowskiego (zrezygnował na początku tego roku po kolejnym konflikcie ze związkami zawodowymi). Mianowany jeszcze za rządów PiS stał się jednym z najbardziej rozpoznawalnych menedżerów w branży. Konsekwentnie budował grupę węglowo-koksową, by wprowadzić ją na giełdę.
Patrząc na dzisiejsze wyniki JSW, można powiedzieć, że nie przygotował dobrze firmy na kryzys. Ale nie było łatwo – po pierwsze ze względu na liczne i bojowe związki zawodowe, w sporach z którymi nie miał wystarczającego wsparcia od większościowego udziałowca – czyli Skarbu Państwa. To utrudniało procesy restrukturyzacyjne. Zagórowski zżymał się, że wydobycie odbywa się tylko pięć dni w tygodniu, co nie sprzyja zwiększeniu wydajności, ale każda próba zmiany tego stanu rzeczy kończyła się protestem.
Po drugie, JSW i tak była jedną z najwięcej inwestujących firm w tej zdominowanej przez państwo branży. Być może inwestycje były niewystarczające, ale warto przypomnieć, że w okresie lepszej koniunktury państwo chętnie wyciągało rękę po dywidendę. To także krępowało poczynania władz spółki.
Był wreszcie syndrom uznania przez rząd górnictwa za branżę strategiczną – a to oznaczało raczej zamiatanie problemów pod dywan i próby ukrycia słabszych spółek w strukturach tych lepszych. Niewykluczone, że stąd właśnie wynikały niektóre decyzje inwestycyjne JSW w ostatnich latach.
Były wiceminister gospodarki Jerzy Markowski zwracał uwagę, że to decyzjami właściciela JSW została przymuszona do zakupienia od Skarbu Państwa akcji Wałbrzyskich Zakładów Koksowniczych „Victoria”. A teraz Kopalni Knurów-Szczygłowice, która wchodzi w skład Kompanii Węglowej (i jej wyłącznym właścicielem jest Skarb Państwa).
Dziś JSW walczy o przetrwanie. W III kw. koszty wydobycia tony węgla udało się obniżyć poniżej 300 zł. Ale ceny węgla na światowych rynkach spadają co najmniej równie szybko (cena kontraktowa węgla koksowego hard na świecie spadła o 16,5 dol. do 93 dol. za tonę, a węgla semi-soft o 7 dol., do 74 dol. za tonę) i wydobycie wciąż balansuje na granicy opłacalności.
JSW i tak jest w lepszej sytuacji niż niepubliczna część branży: ze względu na obecność na GPW musi się troszczyć o transparentność swoich działań. Takiej szansy nie miał Katowicki Holding Węglowy, którego giełdowy debiut był planowany na 2008 r. (była nawet zgoda załogi), ale ostatecznie do niego nie doszło. W kopalniach, gdzie państwo nie jest jedynym właścicielem, sytuacja, chociaż ciężka, nie jest aż tak dramatyczna.
Zupełnie inną twarz prezentuje inna spółka branży surowcowej – KGHM. W ostatnich latach spółka ta zapracowała na miano polskiego czempiona – to dzięki megainwestycji w złoża Sierra Gorda w Chile, na którą koncern wyłożył 4 mld dol., ale też i dzięki osiąganym regularnie zyskom (chociaż nie tak wysokim jak przed laty).
Na plus wypada obecnemu zarządowi zapisać, że mocno zaangażował się w innowacje. Idée fixe prezesa Herberta Wirtha jest obliczony na wiele lat projekt inteligentnej kopalni, co – według wstępnych szacunków – może obniżyć koszty wydobycia o jedną trzecią. Sielanka? Niekoniecznie. Można powiedzieć, że firma stała się ofiarą własnego sukcesu.
Miedziowy koncern niemal pławił się w miliardach – w minionych ośmiu latach nigdy nie zszedł z zyskiem poniżej 2 mld zł. A w 2011 r. spółka zarobiła rekordowe 11,5 mld zł. Można oczywiście powiedzieć, że w pewnej części wyniki podbiła sprzedaż pakietu akcji Polkomtelu za 2,5 mld zł, ale i bez tej transakcji byłby to rekordowy wynik.
Rząd najwyraźniej doszedł do wniosku, że miedziowy gigant ma za dużo pieniędzy, bo oprócz corocznej sowitej dywidendy (tylko w latach 2009 i 2014 była to kwota poniżej miliarda złotych) postanowił wycisnąć jeszcze trochę pieniędzy. W 2012 r. – specjalnie dla tej firmy – rząd wprowadził podatek od niektórych kopalin. Prezes Herbert Wirth przyznaje, że po jego wprowadzeniu część oddziałów spółki stała się nierentowna. Eksperci wskazują, że konsekwencją utrzymania obecnego systemu opodatkowania będzie najprawdopodobniej odejście od eksploatacji niektórych złóż. Stąd też coraz większa determinacja zarządu KGHM szukania raczej nowych złóż za granicą – już zresztą dość aktywnie realizowana (np. firma prowadzi prace badawcze nad wydobywaniem molibdenu na Grenlandii).
Na razie tak jak inne spółki surowcowe zmaga się z dekoniunkturą na rynku (częściowo łagodzoną przez wysoki kurs dolara wobec złotego). I chociaż prace na Sierra Gorda przebiegają zgodnie z planem, to jednak na razie trudno mówić o przełomie. – KGHM trochę się z tym projektem spóźnił. Inne koncerny wydobywcze nieco wcześniej kupowały kolejne złoża, obecny spadek cen to z jednej strony efekt spadku popytu, ale też i tego, że eksploatacja tych nowych złóż już się rozpoczęła – zwraca uwagę Tomasz Duda. Nie zmienia to faktu, że KGHM ma znacznie większy potencjał, by przetrwać ciężkie czasy w dobrej formie, niż spółki węglowe.