Jaki będzie bilans luzowania ilościowego, czyli do niedawna drukowania dolarów przez Fed, a teraz euro przez EBC?
Dziś odpowiedź warta byłaby Nobla. Kiedyś ją poznamy – przyszłość ją przyniesie. W przypadku USA dotychczasowe rezultaty to: osłabienie dolara (już minęło), spadek kosztów obsługi zadłużenia, zalanie świata zielonymi (hossa na giełdach), ożywienie gospodarcze (ale nie od razu), poprawa na rynku pracy itd. Nie było wybuchu inflacji. Długoterminowe? Czas pokaże. Teraz jest punkt zwrotny: luzowanie się zakończyło (choć zawsze można do niego wrócić...) i pora pomyśleć o jego „odwróceniu”. Są już przymiarki do podwyżki stóp procentowych. Dolar bardzo się umocnił. Reszta dopiero się okaże.
Strefa euro podąża podobną drogą, tyle że jest na jej początku. Efekt? Osłabienie euro, ożywienie na giełdach i wzrost cen aktywów, a w perspektywie, miejmy nadzieję, wyraźna poprawa koniunktury gospodarczej. Kiedyś będzie też punkt zwrotny, niepokój z nim związany, wreszcie wycofanie się z luzowania i podwyżki oprocentowania. Być może będziemy już wtedy wiedzieli, jak to się skończyło w Stanach. Ale jest też różnica. Europa jest w gorszej sytuacji niż Ameryka. Słabe euro pomaga krajom jej południa, ale wciąż za mało. Z kolei w odniesieniu do Niemiec inne państwa uznają od dawna, że jest o wiele za słabe, a przecież nadal tanieje. Mamy USA, ale strefa euro to nie USA. A Polska? Wykreowane pieniądze muszą gdzieś trafić. Część (raczej niewielka) może do nas przypłynąć. Dlatego złoty się umacnia (wobec euro). Z drugiej strony ożywienie w UE będzie sprzyjać naszym firmom. A ostatecznie i tak wszystko będzie zależeć od bilansu luzowania w Ameryce i Europie.