Przyszłoroczny deficyt budżetowy wyniesie 46,08 mld zł. To dużo. Ale kurs na spełnienie kryteriów z Maastricht jest utrzymany
/>
Teoretycznie deficyt w przyszłym roku ma być mniejszy od tegorocznego o około 1,5 mld zł. Zgodnie z ustawą budżetową dziura w państwowej kasie ma sięgnąć 47,5 mld zł. Mało kto w to wierzy. Obstawiany jest wynik lepszy o 10–12 mld zł. To oznacza, że przyszłoroczny plan wcale nie jest taki ambitny i oznacza poluzowanie polityki fiskalnej – przynajmniej na poziomie budżetu centralnego. Oficjalnie kurs utrzymania dyscypliny wydatkowej ma być utrzymany – autorzy projektu budżetu podkreślają, że na kolejny rok zamrozili fundusz płac w jednostkach sektora finansów publicznych (wyjątek to nauczyciele akademiccy, którzy dostaną ponad 9-proc. podwyżki).
Piotr Bujak, ekonomista PKO BP, twierdzi, że w rządowych planach na 2015 r. widać ekspansję fiskalną, czyli zwiększenie niektórych wydatków. Ale jak dodaje, to wcale nie musi być zła informacja.
– Będziemy mieli do czynienia z fiskalną stymulacją gospodarki, co będzie sprzyjać utrzymaniu stabilnego wzrostu gospodarczego mimo niekorzystnego otoczenia zewnętrznego. Z tego punktu widzenia polityka rządu jest uzasadniona – ocenia Bujak. I dodaje, że potencjalne kierunki tej ekspansji już znamy: zwiększenie ulg na dzieci w podatku PIT oraz waloryzacja mieszana emerytur i rent. Oba działania powinny pobudzić konsumpcję. – Drugi sposób stymulacji gospodarki to wzrost wydatków na publiczne inwestycje finansowane środkami z Unii Europejskiej – wyjaśnia Bujak.
Rafał Benecki, główny ekonomista Banku ING, zwraca uwagę, że na przykładzie planów budżetowych na przyszły rok widać, ile zyskał rząd na przejęciu części aktywów otwartych funduszy emerytalnych. Doszło do paradoksu: choć deficyt centralnego budżetu będzie nadal stosunkowo wysoki, to dziura w całych finansach publicznych się zmniejszy. Według resortu finansów to efekt zmian w OFE, reguły fiskalnej oraz rosnących dochodów państwa.
Dlatego deficyt sektora finansów publicznych – według naszych informacji – ma spaść sporo poniżej 3 proc. PKB w przyszłym roku, co gwarantuje utrzymanie kursu na zdjęcie procedury nadmiernego deficytu przez Komisję Europejską. Drugi paradoks: rząd nie musi obniżać deficytu w swojej kasie, by wypełnić regułę fiskalną ograniczającą wzrost wydatków. Bo reguła nakłada to ograniczenie na wydatki całego sektora finansów, a nie tylko centralnego budżetu. A te spadły dzięki „reformie OFE”.
– W efekcie deficyt finansów rzeczywiście może spaść dzięki np. dobrym wynikom Funduszu Ubezpieczeń Społecznych. Dzięki temu rząd będzie mógł sobie pozwolić na nieco luźniejszą politykę budżetową – mówi ekspert.
On też uważa, że za 46-milardowym deficytem mogą kryć się wydatki, których celem będzie stymulowanie gospodarki. Analityk stawia na współfinansowanie inwestycji opłacanych pieniędzmi unijnymi.
Większy deficyt budżetowy można tłumaczyć także dodatkowym wydatkiem za zakup samolotów F-16. W przyszłym roku rząd musi zapłacić ostatnią ratę, około 5 mld zł, a płatność ma być dokonana poza standardowymi wydatkami na wojsko (1,95 proc. PKB). Co więcej, wydatku na F-16 nie widać w deficycie finansów, który – zgodnie z unijną metodologią – wyliczany jest memoriałowo (wszystkie płatności za samoloty zostały już uwzględnione w poprzednich latach).
Przyszłoroczny budżet jest krojony przy założeniu wzrostu PKB o 3,4 proc. i inflacji średniorocznej na poziomie 1,2 proc. Prognozy nie budzą kontrowersji wśród analityków. Z wyjątkiem założenia, że Rada Polityki Pieniężnej jeszcze w tym roku obniży stopy procentowe o 50 pkt bazowych. Dzięki niemu MF może na niższym poziomie oszacować koszty obsługi długu publicznego. Rzecz w tym, że taka obniżka wcale nie jest pewna mimo bardzo niskiej inflacji.