Przez ostatnich kilka lat cieszyliśmy się – w każdym razie powinniśmy – że mamy złotego, a nie euro. Rzeczywiście były powody do radości. Własny pieniądz bardzo pomógł naszej gospodarce, gdy na świecie rozpętał się kryzys finansowy. Na dodatek niektóre kraje strefy euro popadły w takie tarapaty, że europejski projekt pod tytułem „wspólna waluta” stanął pod znakiem zapytania. My zaś uniknęliśmy recesji, a polski bank centralny jako jeden z niewielu na świecie mógł prowadzić normalną politykę monetarną. Notowania złotego są przy tym dość stabilne i względnie korzystne dla przedsiębiorców.
Kryzys nie minął – przecież rekordowo niskie i bliskie zera stopy procentowe w eurolandzie oraz zapowiedzi tzw. ilościowego luzowania (pod czym kryją się różne formy kreowania pieniądza) to nie jest przypadek. Będzie wciąż dawał o sobie znać. I – abstrahując od nowych wyzwań w polityce międzynarodowej – pozostaje najważniejszym problemem dla rządów i władz monetarnych takich potęg jak USA, Japonia oraz kraje UE. W Europie tym bardziej że problemy euro strefy – np. nadmierne zadłużenie wielu państw, różnice w konkurencyjności gospodarek, wysokie bezrobocie i brak oznak trwałego, znaczącego ożywienia – nie zostały rozwiązane, choć można mówić o pewnej stabilizacji, a w każdym razie o ich zepchnięciu na dalszy plan. Tak czy inaczej przyszłość Unii nie wygląda tak różowo, jak mogło się nam zdawać jeszcze dekadę temu.
A jednak coś się zmieniło, i jest to zmiana głęboka. Sądzę, że wszyscy ją odczuwamy. Chodzi o poczucie bezpieczeństwa.
Więcej integracji europejskiej oznacza więcej bezpieczeństwa, z czego najlepiej zdajemy sobie sprawę, śledząc doniesienia z Ukrainy. Jak sądzę, im bardziej są niepokojące, tym cieplej myślimy o Unii i wspólnym pieniądzu. I nie jest to tylko kwestia emocji, ale i chłodnej kalkulacji.
A zatem stara dobra złotówka czy euro? Sprzeczność pozorna. Złoty bardzo dobrze nam służy. Z przyczyn politycznych powinniśmy być jednak w stanie w każdej chwili porzucić go i przyjąć wspólną walutę. Aby to było możliwe (i nieszkodliwe dla gospodarki lub też związane z jak najmniejszymi kosztami), powinniśmy jak najrychlej – oraz trwale – spełnić kryteria ekonomiczne. Przecież silna gospodarka (zrównoważony wzrost, inflacja pod kontrolą itd.) oraz zdrowe finanse publiczne (umiarkowany deficyt, redukowany dług etc.) przydadzą nam się bez względu na wszystko. Z czasem może się też okazać, że to one stanowią najlepszą zachętę do wymiany waluty – w interesie nas wszystkich. Jeśli wcześniej nie zdecydują o tym polityka i względy bezpieczeństwa.
Tak więc dziś złoty, ale z opcją natychmiastowej zamiany na euro w najlepszym z gospodarczego lub politycznego punktu widzenia momencie. Do czego trzeba być jednak gotowym, najlepiej od zaraz.