MAREK BELKA - uważa, że polska gospodarka najgorsze ma za sobą. Zapowiada, że nie będzie automatyzmu na zasadzie: jak uznamy, że polityka budżetowa jest niedostatecznie restrykcyjna, to ruszymy ze stopami.
Polska gospodarka osiągnęła w drugim kwartale 3,5 proc. wzrostu. Jesteśmy już po kryzysie?
Prawdopodobnie tak. Byłbym tego zupełnie pewien, gdyby ożywił się już także popyt inwestycyjny przedsiębiorstw. Świadczyłoby to, że mamy do czynienia z trwałym ożywieniem w gospodarce. Można mówić – z pewnymi zastrzeżeniami – że nasza gospodarka najgorsze ma za sobą. Pamiętajmy, że kryzys gospodarczy w Polsce przybrał najłagodniejszą z możliwych form. To właściwie nie był kryzys, tylko spowolnienie.
Przyczyn braku ożywienia w inwestycjach szuka wielu ekonomistów. Dlaczego tak trudno im znaleźć przekonujące wytłumaczenie?
Myślę, że ożywienie nastąpi, ale najpierw przedsiębiorstwa muszą odbudować zapasy. To naturalna kolejność w cyklu koniunkturalnym. Gdy rozpoczynał się kryzys, przedsiębiorstwa wyzbywały się zapasów, ograniczały produkcję. Inwestycje nie były potrzebne, bo był nadmiar mocy wytwórczych. Teraz przedsiębiorcy gromadzą zapasy, co wskazuje, że oczekują wzrostu popytu. Gdy okaże się on trwały, przedsiębiorcom zacznie brakować mocy wytwórczych. Wtedy zaczną inwestować. Jesteśmy na dobrej drodze.
Czy to znaczy, że możemy znowu spodziewać się w gospodarce sekwencji wzrostu: 1 – 3 – 5 procent?
Dziękuję za nawiązanie do „supernaukowej” teorii z początku roku 2000, właśnie: 1 – 3 – 5. Gdy to mówiłem, wszyscy patrzyli na mnie jak na szaleńca: jak to, gdzie, skąd? A wyszło na moje. Dziś, niestety, sytuacja międzynarodowa jest inna. Może ona hamująco wpływać na ożywienie gospodarcze. W tym roku zapewne osiągniemy wzrost na poziomie 3,5 proc. A co będzie w przyszłym roku? Poczekajmy z prognozami.
Czy krajom rozwiniętego Zachodu grozi dziś ponowne wpadnięcie w kryzys?
Są takie obawy, ale przeważająca część komentatorów sądzi, że drugiego dołka uda się uniknąć. Uważam, że jeśli on jednak nastąpi, to – paradoksalnie – może się przydarzyć gospodarce Stanów Zjednoczonych, a nie europejskiej. W gospodarce amerykańskiej są większe i silniejsze fluktuacje niż w Europie. W USA może dojść do powtórnej recesji, gdyby zahamowała tam konsumpcja, a Amerykanie z różnych powodów zwiększyliby skłonność do oszczędzania.
Gospodarka europejska rozwija się inaczej, zachowuje się trochę jak ciężka lokomotywa: wolno hamuje i wolno rusza. Dlatego w Europie spodziewam się co najwyżej osłabienia wzrostu. Obawiałbym się nie kolejnej recesji, ale raczej długofalowego obniżenia wzrostu gospodarczego np. do 1,4 proc., a może nawet 1,3 proc. rocznie.
Czy silnik gospodarki niemieckiej, która w drugim kwartale rozwijała się w tempie 3,7 proc., może okazać się za słaby dla utrzymania trendu wzrostowego w całej Unii?
Nie jest pewne, czy ten dobry wynik gospodarki niemieckiej w drugim kwartale powtórzy się w kolejnych. Nawet jeśli gospodarka niemiecka będzie się rozwijać w tak dobrym tempie jak w drugim kwartale, może to nie wystarczyć do wyciągnięcia w górę gospodarek, które są dziś w ogonie Europy. Myślę, że należy spodziewać się długotrwałego zwiększania różnic tempa wzrostu poszczególnych gospodarek w grupie krajów należących do strefy euro.
Dla naszej gospodarki najistotniejsze jest oczywiście tempo wzrostu gospodarki niemieckiej. Tam trafia najwięcej polskiego eksportu. Nie fetyszyzowałbym jednak tego związku. Z danych bilansu płatniczego za pierwszy kwartał wynika, że polski eksport wzrósł w tym czasie do Niemiec o mniej niż 10 proc., a do Francji i Włoch aż o 20 proc. Polskie firmy dają sobie radę na wielu rynkach.
Dla świata ważne jest to, co będzie się działo w gospodarce amerykańskiej. Dlatego istotne są zamiary władz USA. Spodziewać się należy kolejnych pakietów stymulacyjnych?
Przed Amerykanami stoi pytanie: czy wprowadzać kolejny pakiet stymulacji finansowej z budżetu. Muszą jednak obawiać się wzrostu długu publicznego i tego, że rynki mogą przecenić wartość amerykańskiego długu. Wzrosłaby wówczas rentowność amerykańskich papierów, których obsługa stałaby się droższa. Przy dużej ich ilości – może być problem. Ben Bernanke zapowiedział w Jackson Hole, że jeśli będzie taka potrzeba, Fed wspomoże podtrzymanie rozwoju. Pytanie brzmi teraz: co Fed może zrobić? Stopy krótkoterminowe są już bliskie zeru. Myślę, że starania Fed pójdą w kierunku obniżenia poziomu stopy długoterminowej, choć wynosi ona obecnie tylko 2,59 proc.
Mamy, jeśli chodzi o gospodarkę, czego zazdrościć naszym sąsiadom?
A którym?
Słowacji na przykład, że jest w strefie euro.



Kryzys pokazał, że są dobre i złe strony bycia w strefie euro. Słowacja ani przez moment nie obawiała się kryzysu płynności swojego systemu bankowego i gospodarki, bo cały czas była pod parasolem Europejskiego Banku Centralnego. Polska, chociaż poza euro, też nie miała takiego problemu, ale Rumuni, Węgrzy, kraje bałtyckie mogły się o to obawiać. Bycie poza strefą euro Polsce akurat nie zaszkodziło, a właściwie nawet pomogło. Złoty się osłabił, eksporterzy zyskali. Gdybyśmy jednak byli teraz w sytuacji Węgier, mielibyśmy kłopoty.
Nie powinniśmy martwić się tym, że nie jesteśmy teraz w strefie euro. Powinniśmy zająć się tym, żebyśmy kiedyś się tam znaleźli, bo dla polskiej gospodarki jest to strategicznie absolutnie ważne. Polska będzie mieć z tego korzyści przez lata.
Czyli u nas same sukcesy?
Zazdrościć warto Czechom. Przede wszystkim tego, że zachowują się racjonalnie. W Czechach nie ma np. problemu konsumenckich kredytów walutowych, bo nie udzielano ich. Stopy procentowe wynoszą zaledwie 0,75 proc., a inflacji nie ma. Wyższa jest stopa oszczędności czeskiego społeczeństwa.
Z czego ona wynika?
Czechy – a przedtem Czechosłowacja – nie doświadczyły nigdy wysokiej inflacji, nie ma więc tam także oczekiwań ani obaw inflacyjnych. Nasza historia stabilności cen jest krótka. Powoduje to, że każdy sygnał o wzroście cen budzi strach o inflację. Proszę spojrzeć na reakcję ludzi na zapowiedź wzrostu VAT. Podwyżka VAT będzie ledwie zauważalna, ale zrobił się taki jazgot, że biedni ludzie zaczęli się obawiać inflacji. W Czechach by tego nie było.
Jaki powinna wyglądać w Polsce policy mix, czyli mieszanka polityki budżetowej i monetarnej?
Idealne policy mix – to twarda polityka budżetowa i luźna polityka pieniężna.
A realnie?
Polityka pieniężna będzie reagować na zagrożenie inflacyjne. Chciałbym jednak wyraźnie podkreślić: nie będzie automatyzmu na zasadzie, że jak uznamy, iż polityka budżetowa jest niedostatecznie restrykcyjna, to ruszymy ze stopami.
W jaki sposób mogą oddziaływać RPP i NBP? Zmiany podstawowych stóp procentowych nie zawsze wpływają na zachowania rynku.
Zmiany stóp oddziałują na kurs walutowy i na oczekiwania inflacyjne, ale ich wpływ rzeczywiście nie zawsze jest widoczny. Dlatego zmiany stóp wspierane są innymi narzędziami, np. polityką ostrożnościową, nadzorczą – taki trend zauważalny jest na świecie.
Na przykład poprzez ograniczanie kredytu, co robi właśnie Komisja Nadzoru Finansowego, wydając nową rekomendację kredytową?
Jako bank centralny zdecydowanie wspieramy te starania. Kredyty walutowe to atrakcyjny pomysł dla konsumentów i świetny biznes dla banków, które na tym dobrze zarabiają. Ale to tykająca bomba, która w pewnych okolicznościach – świadczą o tym przykłady Węgier i krajów bałtyckich – może wybuchnąć.
Czego nauczył Polaków kryzys finansowy ostatnich lat?
Kryzys nauczył nas, że Polska jest zieloną wyspą pod względem statystycznym, ale także częścią gospodarki globalnej. Kryzys udowodnił również, że gospodarka jest całością, że sektor prywatny i sektor publiczny są wzajemnie od siebie uzależnione. Rozpoczął się on przecież w sektorze prywatnym, któremu sektor publiczny, czyli państwo, ruszyło z pomocą, a teraz ma kłopoty.
Nauczyliśmy się także, że rynki, a szczególnie rynki finansowe, nie są efektywne. Więcej: mogą nawet być konsekwentnie nieefektywne. Ceny rynkowe mogą konsekwentnie odbiegać od cen równowagi, a uczestnicy rynku nie są racjonalni – ich racjonalne, indywidualne działania prowadzą do makroekonomicznej... nieracjonalności.
Moim zdaniem wszystkiego tego się dowiedzieliśmy. Pytałem, czego się nauczyliśmy?
Świat próbuje wprowadzić regulacje, które powinny ograniczyć ryzyko. Będzie o tym mowa na październikowym szczycie G20 w Seulu. Można mieć nadzieję, że uczestniczące w nim kraje zgodzą się na reformy systemu finansowego, które zmniejszą ryzyko rynków kapitałowych. Polska także wyciąga wnioski, o czym świadczą starania Komisji Nadzoru Finansowego. Jeszcze kilka lat temu działania, jakie teraz podejmuje KNF dla ograniczenia boomu kredytowego, byłyby nie do pomyślenia.
Banki zostaną ukarane poprzez dodatkowe opodatkowanie?
Jeśli podatek bankowy musi być, to mam nadzieję, że będzie niedolegliwy co do zmian i inteligentny w formie, to znaczy promujący bezpieczny model biznesu.
Co będzie najsilniejszym motorem rozwoju polskiej gospodarki w perspektywie 5 – 10 lat? Eksport, konsumpcja, inwestycje, fundusze unijne, edukacja?
Fundusze unijne będą w dalszym ciągu bardzo ważne – to nieprawda, że one się skończą w tej perspektywie czasowej. Polska musi dalej rozbudowywać infrastrukturę, bo drogi są w takim stanie, że hamują wzrost gospodarczy. To samo dotyczy szerokopasmowego internetu. Paradoksalnie naszymi największymi atutami będą dzisiejsze słabości – na przykład niedokończona reforma emerytalna. Polacy zaczynają już rozumieć, że istnieje związek miedzy długością życia zawodowego a wysokością emerytury. Reforma emerytalna będzie skłaniać do dłuższej pracy. Wzrost aktywności zawodowej Polaków oraz poprawa infrastruktury mogą być najsilniejszymi motorami wzrostu polskiej gospodarki.