Sytuacja wyjątkowa wymaga szczególnych rozwiązań. Nie można jednak ratować bytu niektórych grup społecznych i najmniejszego biznesu kosztem zrzucenia w przepaść części przedsiębiorców.
Kto czytał moje teksty o firmach pożyczkowych, ten wie, że we mnie nie mają one obrońcy. Wielokrotnie pisałem o patologicznych praktykach, nazywałem rzeczy po imieniu, pisząc o lichwie i ludzkich tragediach. Nie uczestniczyłem we współfinansowanych przez branżę pożyczkową wyjazdach dla dziennikarzy, nie przyjmowałem prezentów. Dziś jednak czuję potrzebę stanąć w obronie przedsiębiorców zajmujących się pożyczaniem pieniędzy na duży procent. A dlaczego? Otóż rząd przygotował pakiet antykryzysowy. Jedno z jego rozwiązaniach przewiduje drastyczne obniżenie przychodów firm pożyczkowych. Twórcy specustawy chcą bowiem, by na pożyczkach krótkoterminowych zarobek był co najwyżej 5-proc. W praktyce oznacza to stratę, bo – abstrahując od kosztów obsługi pożyczek – wystarczy, że jeden na kilkudziesięciu pożyczkobiorców nie spłaci pożyczki. Ujmując najkrócej, przy nowych zasadach gry, które mają wejść w życie wraz z wejściem w życie specustawy koronawirusowej, biznes pożyczkowy padnie.
Szykowanej regulacji nie przetrwa zapewne żadna firma pożyczkowa na polskim rynku. Być może utrzyma się na powierzchni skrajnie poobijana jedna, ta największa. De facto więc w czasie epidemii i w przededniu nadciągającej recesji gospodarczej rządzący chcą zrzucić ze skały niebankowych pożyczkodawców (choć bankowych zapewne częściowo też, gdyż przepisy moim zdaniem doprowadzą do upadłości część banków spółdzielczych). Mam zaś poważną wątpliwość, czy z powodu pandemii i jej skutków można zlikwidować całą branżę, choćby nawet dzięki temu można było ulżyć niektórym kredytobiorcom.
Uważam, że można uznawać biznes pożyczkowy za pasożytnictwo, mimo że to daleko idące uproszczenie. Gdy więc Ministerstwo Sprawiedliwości proponowało przyjęcie drakońskiej dla branży ustawy antylichwiarskiej (choć i tak znacznie łagodniejszej niż obecna propozycja), twierdziłem, że takie prawo silniejszego – skoro pożyczkodawca żeruje na pożyczkobiorcy, niech się nie dziwi, że przychodzi silniejszy drapieżnik (państwo) i go pożera. Przestrzegałem jedynie przed łamaniem pewnych wypracowanych reguł – czyli podkreślałem, że należy ustanowić wystarczająco długi okres przejściowy, by nikogo nie wywłaszczać, by nie wrzucać wszystkich do jednego worka (firmy pożyczkowe też się dzielą na postępujące bardziej etycznie i mniej etycznie).
Ostatecznie ustawy antylichwiarskiej jednak nie uchwalono. Dziś za to proponuje się ustawę likwidacyjną. Bez vacatio legis, bez realnej dyskusji, w panice przed koronawirusem.
I tak jak nie będę płakał nad upadającym biznesem pożyczkowym, tak zapłaczę nad pewnością prawa i stabilnością, którą powinien mieć każdy przedsiębiorca w Polsce. Nawet ten działający w budzącej kontrowersje branży. Właśnie rządzący pokazują, że w szczególnych okolicznościach można po prostu zlikwidować czyjś biznes budowany przez lata.