Gospodarka może rosnąć wolniej, ale za to ceny szybciej. W budżecie sytuacja jest dobra, ale kumulacja negatywnych zjawisk powoduje, że zacznie się pogarszać.
Jacek Sasin, minister aktywów państwowych. Podległe mu spółki energetyczne chcą dużych podwyżek cen prądu fot. Wojtek Górski / DGP
Rok 2020 dla polskiej gospodarki będzie wyjątkowo ciekawy. Zmaterializuje się bowiem już w pełnej krasie spowolnienie tempa wzrostu PKB. Analitycy nie spodziewają się gwałtownego ochłodzenia koniunktury, ale raczej stopniowego hamowania. Ich przewidywania są jednak dużo mniej optymistyczne od prognoz, jakie dla gospodarki zarysował rząd w projekcie budżetu na 2020 r.
Plan wydatków i dochodów państwa został skonstruowany przy założeniu, że PKB urośnie o 3,7 proc., konsumpcja zwiększy się o 3,8 proc., a inwestycje o 5,6 proc. Zwłaszcza przewidywania związane z nakładami firm na środki trwałe wydają się być przez rząd mocno przeszacowane, a co za tym idzie – gospodarka będzie się rozwijała zdecydowanie wolniej. Już dzisiaj część zespołów analitycznych spodziewa się wzrostu PKB bliżej 3 proc.

Inwestycje i konsumpcja

Głównym winowajcą spowolnienia i największym czynnikiem ryzyka dla wzrostu wydają się inwestycje publiczne, w których górkę już raczej minęliśmy, a cykl wyborczy w samorządach powoduje, że nakłady będą znacznie mniejsze. Problemem mogą być też duże projekty infrastrukturalne. Pozyskiwanie funduszy unijnych będzie bowiem wygasało wraz z końcem obecnej perspektywy budżetowej, a szczyt cyklu inwestycyjnego wspieranego z UE już minęliśmy.
Do tego należy się spodziewać wyższych kosztów pracy czy materiałów. Dlatego w obszarze nakładów publicznych można oczekiwać spadku. W przedsiębiorstwach nakłady wciąż będą rosły, ale tutaj również zawita spowolnienie. Przyczynią się do tego także rosnące koszty pracy związane m.in. z płacą minimalną czy pracowniczymi planami kapitałowymi.
Ale negatywnie może również zaskoczyć konsumpcja prywatna. Na pierwszy rzut oka wszystko sprzyja większym wydatkom gospodarstw domowych – wynagrodzenia wciąż rosną, a podniesienie płacy minimalnej rząd zaplanował hojnie. Rozszerzono program 500 plus na pierwsze dziecko, a do tego seniorzy dostaną ekstra dodatek w postaci trzynastej emerytury. Tyle że już statystyki za III kw. pokazały, że konsumpcja spowalnia. Chociaż nastroje Polaków są wciąż bardzo dobre, to przybywające sygnały ochłodzenia koniunktury mogą spowodować, że skłonność do wydawania się zmniejszy. A w 2019 r. to konsumpcja gospodarstw domowych była tarczą chroniącą nas przed spowolnieniem, które oddziaływało na otoczenie zewnętrzne naszej gospodarki.

Inflacja wzrośnie

Przeglądając to, co ekonomiści piszą o przyszłorocznej inflacji, da się wyodrębnić co najmniej dwa powody spodziewanego wzrostu cen. Pierwszy, który lada moment powinien się zmaterializować, to podwyżka cen prądu. Sprawa nie jest do końca jasna, bo nie wiadomo, jak zachowa się rząd. Z jednej strony ustami wicepremiera Jacka Sasina, odpowiedzialnego za aktywa państwowe, zapowiada wprowadzenie rekompensat tak, by podwyżki nie objęły gospodarstw domowych. Ale z drugiej – co wiemy z wypowiedzi minister rozwoju Jadwigi Emilewicz – nie ma planów podobnych osłonowych działań dla małych i średnich firm.
Narodowy Bank Polski założył, że cena prądu wzrośnie o 8 proc. i to m.in. wystarczy, by inflacja wyniosła w przyszłym roku średnio 2,9 proc.
Drugi powód to kontynuacja wzrostu cen usług. Ma to być pokłosie rosnących kosztów pracy, w szczególności znacznego podniesienia płacy minimalnej. Ponad 15-proc. wzrost minimalnego wynagrodzenia powinien jeszcze podbić w I półroczu inflację bazową (liczoną bez uwzględnienia cen paliw i żywności). Już w 2019 r. usługi drożały znacznie szybciej niż towary. W listopadzie wzrost cen usług wyniósł 5,3 proc. rok do roku, podczas gdy towary drożały o 1,7 proc.
Duży znak zapytania to ceny żywności. Z jednej strony powinien zadziałać efekt wysokiej bazy: warzywa, owoce czy wieprzowina mocno drożały już w 2019 r. I choćby dlatego, z czysto statystycznych powodów, dynamika wzrostu cen w 2020 r. powinna być już mniejsza. Ale z drugiej strony nieprzewidywalna w ostatnich latach pogoda (dwie rozległe susze rolnicze, występujące rok po roku) czy niepewność związana z cenami produktów rolnych na świecie, na które silny wpływ mogą mieć katastrofy naturalne (jak choćby ostatnie pożary w Australii, która jest jednym z największych światowych producentów pszenicy) zmuszają do ostrożności w prognozach. Podobnie jak to, co się dzieje na rynku mięsa, gdzie dużym czynnikiem ryzyka jest wystąpienie afrykańskiego pomoru świń w Wielkopolsce. Ten region odpowiada za jedną trzecią krajowej produkcji wieprzowiny. Może to zadziałać dwukierunkowo. Albo wzmocni tendencje, które występują od wiosny 2019 r., gdy pojawienie się tej choroby w Chinach spowodowało wzrost popytu z Azji na europejską wieprzowinę, co wywindowało ceny. Albo, jeśli ASF nie zatrzyma się na Odrze i pojawi się w Niemczech, dojdzie do automatycznej blokady dla niemieckiej wieprzowiny na rynku chińskim, co doprowadzi do nadpodaży i spadku cen.
O ile wyższa inflacja jest dla budżetu dobrą informacją – bo zapewnia np. większe wpływy z VAT – o tyle spowolnienie wzrostu PKB może być dla niego szkodliwe. Jeśli miałoby się jeszcze okazać, że gospodarka rośnie wolniej, niż zakładał rząd, to może się to przełożyć na niższe wpływy podatkowe.

Napięte finanse publiczne

Ostatnie lata to sukcesywna poprawa stanu finansów państwa, ale był to okres świetnej koniunktury gospodarczej. Z dzisiejszej perspektywy główny problem to… reguła wydatkowa, która ogranicza ekspansywność polityki fiskalnej. Presja zaś może przyjść wiosną, tuż przed wyborami prezydenckim. To ostatnie wybory w trwającym cyklu i ostatnia szansa dla różnych grup nacisku na wywalczenie sobie podwyżek. Sen z powiek politykom mogą zacząć spędzać nauczyciele, pracownicy skarbówki czy górnicy.
Z tego punktu widzenia dla stabilności finansów publicznych nie jest problemem wynik w 2020 r., ale erozja reguły wydatkowej, która stoi na straży tego, aby w czasie dobrej koniunktury wydatki państwa nie rosły zbyt szybko. Jej obchodzenie zapoczątkowano już w 2019 r. Początkiem jest przeniesienie wydatków na dodatkowe emerytury do Funduszu Solidarnościowego, którego wydatków nie uwzględnia się w limicie wynikającym z reguły. W ustawie o finansach publicznych zostawiono furtkę: fundusze celowe nie podlegają reżimowi stabilizującej reguły wydatkowej. Wystarczy teraz tę furtkę szerzej otworzyć, powołując np. kolejne fundusze ze specjalnymi zadaniami, finansowanymi pożyczkami z budżetu.