Wiceminister obrony i wiceszef resortu rozwoju dostali w grupie fotele prezesów. Idzie kolejna fala politycznych nominatów. A problemów przybywa.
Sebastian Chwałek został wczoraj wiceprezesem Polskiej Grupy Zbrojeniowej. PGZ zrzesza kilkadziesiąt spółek, których łączne przychody w ubiegłym roku wynosiły prawie 5 mld zł, a skonsolidowana strata w 2017 r. – ponad 100 mln zł. Na podstawie decyzji ministra obrony z 13 kwietnia 2018 r. przez ostatnie pół roku nadzór nad nią sprawował jako sekretarz stanu w Ministerstwie Obrony Narodowej… Chwałek.
Jak informuje w komunikacie PGZ, rada nadzorcza „w wyniku ogłoszonego 20 września 2018 roku postępowania kwalifikacyjnego na stanowisko wiceprezesa wybrała najlepszego kandydata i zgodnie ze statutem spółki skierowała do ministra obrony narodowej wniosek o wyrażenie opinii odnośnie kandydata”. Mariusz Błaszczak wydał opinię pozytywną. Warto zauważyć, że na krótko przed dymisją ministra Antoniego Macierewicza jeden z jego zastępców został dyrektorem Zamku Królewskiego w Warszawie. Potraktowano to jako zabezpieczanie bliskich współpracowników. Również dziś żywe są pogłoski o dymisji ministra Błaszczaka.
W piątek z kolei stanowisko prezesa PGZ objął oficjalnie Witold Słowik, do tej pory wiceminister rozwoju. Kilka dni wcześniej – wchodząc do rady nadzorczej – zaczął de facto pełnić obowiązki prezesa. Konkurs na to stanowisko rozstrzygnięto w tydzień. Jeszcze szybciej niż na wiceprezesa. Ten zajął 10 dni. Słowik jest już piątym prezesem Polskiej Grupy Zbrojeniowej w ciągu ostatnich trzech lat. Licząc od września 2015 r., funkcję tę pełnili kolejno: Wojciech Dąbrowski, Arkadiusz Siwko, Błażej Wojnicz i Jakub Skiba. – Żadna spółka na świecie nie jest w stanie znieść tak częstych zmian zarządu. Ale ta ciągła rotacja wskazuje na to, że w środku są olbrzymie problemy – komentuje osoba związana od dawna z polską zbrojeniówką.
O ubocznych skutkach takich rotacji informowaliśmy już przy okazji wrześniowego Międzynarodowego Salonu Przemysłu Obronnego. Przez roszady kadrowe dochodzi do kuriozalnych sytuacji: prezes dużego zachodniego koncernu, który na MSPO w Kielcach jest po raz trzeci z rzędu, spotyka się z trzecią, zupełnie różną grupą ludzi, którzy mają się zajmować tym samym tematem – mówił nam przedstawiciel zagranicznego koncernu zbrojeniowego. – Po zmianach w 2015 r. była jasna strategia. MON wskazywało, że głównym partnerem dla zagranicznych koncernów ma być Polska Grupa Zbrojeniowa i wszyscy musieli z nimi rozmawiać. Teraz trudno określić, co jest celem resortu – opowiadał nasz rozmówca.
Czym różni się prezes Słowik od swoich poprzedników? Przede wszystkim tym, że jest bliskim współpracownikiem Mateusza Morawieckiego. Premier nadzór nad zbrojeniówką chciał przejąć jeszcze za czasów Macierewicza. Teraz, po kilku miesiącach kontroli sprawowanej przez ludzi Mariusza Błaszczaka, mu się to udaje. Co z kolei może, ale nie musi, oznaczać, że po ponad pół roku bezdecyzyjnego dryfu w państwowej zbrojeniówce pojawi się ktoś, kto będzie działał i do tego będzie miał silne polityczne wsparcie.
Przykładem apatii, w której znajduje się grupa, jest choćby to, że prezesi poszczególnych spółek do końca sierpnia wciąż nie mieli wyznaczonych celów na rok… 2018. Ich wynagrodzenie jest skonstruowane z dwóch części: podstawy oraz premii, której wypłata jest uzależniona od realizacji celów. Jednak tych nikt nie wyznaczył. Tak więc z jednej strony prezesi nie są z niczego rozliczani, z drugiej najpewniej i tak dostaną te premie, bo trudno im będzie zarzucić niezrealizowanie zadań. – To niesamowite, tutaj nikt niczego nie wymaga, a pieniądze i tak są wypłacane – komentuje w rozmowie z DGP jeden z prezesów zbrojeniówki.
Innym problemem jest olbrzymie zadłużenie spółek. Pod koniec lipca były już prezes Jakub Skiba informował, że 18 spółek grupy jest zadłużonych powyżej kapitałów własnych. Z dużych spółek zła sytuacja finansowa jest m.in. w Jelczu, Bumarze-Łabędy i Mesku. Ta pierwsza, mimo że w ubiegłym roku podpisała kontrakt na dostawę 500 ciężarówek o wartości prawie pół miliarda złotych, dalej jest w kłopotach, a prezes właśnie ustąpił. Dwa tygodnie temu, oficjalnie z powodu kampanii wyborczej i tego, że ubiega się o fotel burmistrza Jelcza, odwołany został Łukasz Dudkowski. Nieoficjalnie w branży mówi się o tym, że firma zamiast kontrakt przeznaczyć na nowe inwestycje, po prostu go przejada. Podobnie może zaskakiwać zła sytuacja Bumaru-Łabędy, który wciąż realizuje wart prawie 3 mld zł kontrakt na modernizację czołgów Leopard. Z kolei zajmujące się produkcją amunicji i rakiet Mesko, oprócz finansowych, ma problemy z utrzymaniem jakości produkcji. W ostatnich miesiącach – m.in. po tekstach DGP o audycie pokazującym liczne nieprawidłowości – do skarżyskiej spółki weszły kontrole. Kulą u nogi PGZ są również niedawno przejęte stocznie, którym grupa tylko w ubiegłym roku udzieliła kilkudziesięciu milionów pożyczek.
Oprócz ciągłej rotacji w zarządzie PGZ (a co za tym idzie, w centrali grupy), braku jasnej strategii i pomysłu na rozwój oraz trudności finansowych duża część spółek grupy ma również ten sam kluczowy problem. Brakuje produktów, które jednocześnie mają dobrą jakość, rozsądną cenę i co do których nie ma zastrzeżeń w kwestii praw własności, a są możliwości sprzedaży za granicę. Poprzedni członkowie zarządów na wprowadzanie zmian w grupie dostawali po kilka miesięcy. Założenie, że tym razem prezesi będą pełnili swoje funkcje dłużej, jest optymistyczne.