Źródełko się wyczerpuje – czas beztroski dla KGHM się skończył. Dlatego wprowadziliśmy kadry biznesowe, a nie polityczne – mówi Radosław Domagalski-Łabędzki, do 10 marca 2018 r. prezes KGHM Polska Miedź (rozmowa przeprowadzona dzień przed odwołaniem).
Europa zapowiada, że odpowie na amerykański plan wprowadzenia ceł na stal i aluminium, chiński prezydent Xi Jinping mówi, że USA podważają strukturę wolnego handlu. To oznacza spore wyzwanie dla wszystkich spółek surowcowych.
Żyjemy w ciekawych czasach, gdy to Chińska Republika Ludowa jest orędownikiem wolnego handlu, a prezydent USA rozważa wprowadzenie ceł antydumpingowych, które będą to ograniczać. Rynek musi zareagować na wprowadzenie ceł. Ograniczenia taryfowe międzynarodowej wymiany handlowej w przeważającej ilości przypadków nie są czynnikiem pozytywnym dla rozwoju globalnej gospodarki, w tym dla rynków surowcowych. KGHM jest beneficjentem globalizacji i wzrostu produkcji przemysłowej na świecie, które ewentualne wojny handlowe mogą poważnie ograniczyć. Za połowę konsumpcji miedzi odpowiadają Chiny, które będą musiały szybko zareagować na ruch USA, a to będzie miało wpływ na zmniejszenie popytu. Przed nami trudne lata. Z niepokojem przyglądamy się też pewnym trendom w spółce. Mam na myśli m.in. wzrost kosztów stałych związanych z kosztami pracy, bo wynagrodzenia za 2018 r. wzrosną o 6,1 proc.
Związkowcy chcą więcej.
Porozumienie już podpisaliśmy, ale czekają nas jeszcze negocjacje z partnerami społecznymi w spółkach zależnych.
Koszty pracy nie są jedynym problemem.
Warunki geologiczne naszych kopalń, czyli coraz głębsze wydobycie przy coraz wyższych temperaturach, oznaczają większe wydatki na wentylację czy wydobycie urobku. Możemy się spodziewać wzrostu kosztów w najbliższych latach o 20 proc. i więcej. Do tego dochodzi niekorzystna formuła podatku miedziowego, która oznacza opłaty ponad 1,5 mld zł rocznie. Biorąc pod uwagę straty, jakie spółka poniosła w ostatnich latach na nietrafionych inwestycjach, mamy przed sobą kryzysowe wyzwanie, z jakim Polska Miedź nie mierzyła się przez 10–20 ostatnich lat. To będzie bardzo niebezpieczne. Przed KGHM są naprawdę potężne wyzwania i trudniejsze lata. Musimy przygotować spółkę na kryzys.
Czy wydobycie z polskich złóż może być nieopłacalne?
Już dzisiaj tak jest w kopalni „Lubin”. Nasze najlepsze kopalnie to „Rudna” i „Sierpol”, czyli „Polkowice-Sieroszowice”. I długo jeszcze tak będzie.
Zamkniecie „Lubin”?
Taką decyzję można byłoby podjąć w warunkach skrajnie dramatycznych. Jej konsekwencje, zarówno dla budżetu, jak i lokalnych społeczności, byłyby bardzo wysokie. Nie rozważamy takiego scenariusza.
Czy sięgnięcie po nowe złoża krajowe nie jest zagrożone?
Z nowego złoża „Głogów Głęboki” mamy już 5 proc. całego wydobycia rudy. W tej rudzie jest więcej miedzi. Mamy też nadzieję, że zdobędziemy koncesję na wydobycie ze złoża „Bytom Odrzański”. Mamy więcej doświadczenia w tym względzie niż konkurencja. Jesteśmy przekonani, że warunki zaproponowane przez KGHM są najkorzystniejsze. Mówiąc o nowych obszarach koncesyjnych, mówimy o budowie nowych kopalń i nowych miejscach pracy. Grupa kapitałowa KGHM jest nieefektywnie zorganizowana. Tu zawsze było za dobrze, a kultura oszczędzania była mocno ograniczona. Mamy potencjał do oszczędności liczony w setki milionów złotych, ale jest też duży opór przed ich wprowadzeniem. KGHM cały czas mentalnie jest kombinatem, a musi się przekształcić w koncern zarządzany z punktu widzenia KGHM, a nie autonomicznych interesów spółek zależnych.
Pan jest prezesem tej spółki, nie ma pan siły, by to przewalczyć?
To się dzieje, wprowadziłem już struktury quasi-holdingowe. To nam daje realne oszczędności np. w procesach zakupowych. Ale musimy dobrze komunikować, co i po co robimy, bo ten tzw. spokój społeczny też jest potrzebny. Musimy tłumaczyć, dlaczego spółka zaangażowała się w nieefektywne i często bezsensowne inwestycje.
Ma pan na myśli chilijską kopalnię Sierra Gorda?
W jej przypadku i w ogóle w przypadku aktywów zagranicznych problemy mamy już zdiagnozowane. Wyciągnęliśmy wnioski, poziom zarządzania się poprawił, wyniki operacyjne są dodatnie.
Za 2017 r. nie ma już utraty wartości Sierra Gordy. W dwóch poprzednich latach sięgały one miliardów złotych.
Nasi japońscy partnerzy tego projektu, z Grupy Sumitomo, wysoko oceniają nasz wkład w ten projekt. Wybieram się jeszcze w marcu do Japonii, by rozmawiać z Sumitomo o nowych obszarach współpracy. Ale nie chodzi o zmianę struktury właścicielskiej.
KGHM International w ciągu dwóch lat miał sześciu prezesów. Czy to nie utrudnia zarządzania?
To pozostałości po rozliczeniach z kanadyjską Quadrą, część kierownictwa sprzed przejęcia jej przez nas z pewnych przyczyn tam została. Dziś decyzje zapadają w centrali, w Polsce. Nauczyliśmy się zarządzać zagranicznymi projektami.
Jednak po raz kolejny musicie tworzyć odpisy w związku z utratą wartości aktywów kanadyjskiego projektu Ajax. Czy to nie czas, by się z nim pożegnać?
Sami pisaliście o tym, że hodujemy tam krowy, więc tego projektu już bardziej zamrozić się nie da. Czekamy na zgodę środowiskową władz federalnych.
Macie tam pod górkę.
Było w tym trochę tamtejszej polityki. Pytanie, czy ten projekt jest w ogóle ekonomicznie uzasadniony. Powiem tak – nie byłby on naszym pierwszym wyborem, gdybyśmy mieli decydować o uruchomieniu nowej inwestycji.
3,1 mld zł wydaliście na modernizację hut, w tym na nowoczesny piec zawiesinowy w Hucie Miedzi Głogów. Tymczasem Głogów i Legnica, gdzie pracują wasze zakłady, to jedyne miejsca w Polsce, gdzie od 2014 r. dochodzi do przekroczenia norm stężeń toksycznego arsenu. Nawet w dokumentach prokuratur umarzających postępowanie w tej sprawie jest sugestia, że powinniście przeprowadzić niezależne badania.
Niezaprzeczalnym faktem jest, że arsen zawsze towarzyszy przeróbce rudy miedzi, bo się w niej znajduje. Bez wątpienia związek między pracą KGHM a emisją arsenu jest, ja tego w najmniejszym stopniu nie lekceważę. Prowadzimy badania, bo do przekroczenia doszło, ale pomiary nie dają jednoznacznej odpowiedzi na pytanie, co było tego powodem. Współpracujemy z samorządami i finansujemy zdrowotne badania mieszkańców. Chcemy mieć obiektywne dane. Do przeprowadzenia badań został wybrany najlepiej wyposażony ośrodek, czyli Instytut Medycyny Pracy w Łodzi. To zarząd pod moim kierownictwem jako pierwszy uwzględnił problem arsenu w strategii KGHM.
Stowarzyszenie rolników „Pro Natura” przypomina, że mieliście budować biogazownie, do których trafiałyby – zamiast na stół – skażone płody rolne. Służyłyby do produkcji energii.
Jesteśmy otwarci, ale najpierw należy ustalić, czy i gdzie jest problem. Huta Miedzi Głogów jest bardzo specyficznym miejscem, w którym podejmowano ostatnio wiele wątpliwych decyzji, ja je nazywam „układem hutniczym”. Mam na myśli błędy w programie modernizacji hut, dziwne tryby wyborów dostawców i mam wrażenie, że podobny mechanizm powtarza się w przypadku arsenu. Stwarza się atmosferę, że pod presją czasu niezbędne są inwestycje i decyzje na już, najlepiej z wolnej ręki, bez przetargu, co jest skrajnie niekorzystne dla spółki, a dobre dla lokalnych układów. Musimy wyeliminować w KGHM patologie, które wytworzyły się w ostatnich latach. Dlatego jestem ostrożny w wysłuchiwaniu różnych propozycji dotyczących arsenu.
13 marca będzie rozprawa w Wojewódzkim Sądzie Administracyjnym „Pro Natura” kontra KGHM. Jeśli ostatecznie wygrają rolnicy, to huta w Głogowie może zostać w najgorszym wypadku zamknięta.
Myślę, że nikomu na tym nie zależy. Jesteśmy pewni swoich argumentów, musimy cierpliwie czekać.
Podtrzymuje pan, że program modernizacji hutnictwa to większy błąd niż zakup Sierra Gordy?
Toczą się audyty i po nich będę miał pewność. Jedno z postępowań zakończyło się wnioskiem do prokuratury. Są mocne przesłanki, by twierdzić, że doszło do nieprawidłowości.
Chodzi o spiek, który spadł na kocioł nowego pieca zawiesinowego i zatrzymał pracę huty na niemal miesiąc?
Tak, bo tej awarii można było uniknąć. A teraz będą wyniki kontroli programu modernizacji hutnictwa i nie wykluczam kolejnych zgłoszeń do prokuratury. Do końca półrocza będziemy wiedzieć więcej o „układzie hutniczym”.
KGHM to jest specyficzna spółka, od zawsze poddana presji lokalnych rozgrywek, także politycznych, nie bez powodu nazywana „Księstwem Lubińskim”.
Mnie to państwo mówią?
Na Dolnym Śląsku każdy ma kogoś, kto pracuje w KGHM.
Dlatego, żeby zapanować nad KGHM, trzeba być spoza Dolnego Śląska. Siła przyzwyczajeń i zaszłości w Polskiej Miedzi jest duża. Spółka jest daleko od Warszawy, więc nadzór nad nią nie jest tak mocny. A źródełko się wyczerpuje – czas beztroski dla KGHM się skończył. Dlatego wprowadziliśmy kadry biznesowe, a nie polityczne. Nawet moi przeciwnicy, a tacy pewnie są, nie zarzucają mi błędów biznesowych czy braku determinacji.
Ktoś kiedyś powiedział, że jak się jest prezesem KGHM, to cztery dni w tygodniu trzeba trzymać stołek, a przez resztę tygodnia pracować.
Presja jest cały czas, ja byłem odwoływany chyba po trzy razy w miesiącu, ale od półtora roku jestem prezesem. To nie jest zdrowy model, ale jest częścią biznesu KGHM. Wprowadzamy fundamentalne zmiany. Nie nadużywam słowa „układ”, ale gdy widzę zawyżanie kosztorysów i realizację miliardowych inwestycji poprzez spółki zależne pozostające bez kontroli, to coś jest nie tak.
Czy pielgrzymki do pana zwierzchników nadal się odbywają? Eksperci, naukowcy, autorytety...
To powszechny proceder. Wykazaliśmy, że część ekspertyz dla spółki była zbędna, uzasadniały one również kompletnie niepotrzebne inwestycje. To kolejne dziesiątki milionów złotych. Zatrzymaliśmy to.
Wiceszef PiS Adam Lipiński nie jest chyba pana największym fanem, bo mówi, że pan go nie słucha.
Chodziło o badania dotyczące arsenu prowadzone przez prof. Jana Lubińskiego. Byliśmy z nim w kontakcie, ale uznaliśmy, że na tym etapie nie mają wartości dodanej dla naszych działań.