Po kryzysie finansowym kilkanaście lat temu odpowiedzią na problemy kapitalizmu miała być ekonomia współdzielenia. W dużym skrócie: własność miała zostać zastąpiona przez ideę najmu, często krótkoterminowego. Młode pokolenie wchodzące na rynek pracy miało nie chcieć mieć na własność, a tylko korzystać. Coś chyba poszło inaczej, niż się spodziewali technooptymiści.
Do tej refleksji skłoniło mnie wycofanie się z najmu krótkoterminowego przez firmę Panek. Nie będzie już można na minuty jeździć niektórymi starymi samochodami. Ponad dekadę temu wiele osób było pewnych, że przestaniemy kupować auta, do pracy będziemy dojeżdżać razem z sąsiadami, a na urlopy wyjeżdżać będziemy do ludzi poznanych w internecie i spać na ich kanapach. Całe segmenty gospodarki miały szansę przestać istnieć, bo wydawalibyśmy mniej i inaczej. Dzięki mniejszej konsumpcji i oszczędzaniu ratowalibyśmy też planetę przed konsumpcjonizmem.
W 2010 r. Rachel Botsman, badaczka nowych technologii i ekonomii współdzielenia, zapisała w swojej książce: „Dzielenie się to przyszłość naszego świata, w którym przesadziliśmy z konsumpcją. Ekonomia współdzielenia korzysta z waluty innej niż pieniądz: z zaufania.”
W tamtym okresie wydawało się, że ekonomia współdzielenia (sharing economy) zrewolucjonizuje sposób korzystania z zasobów. Przypomnijmy sobie ruch Occupy Wall Street, dążenie do innego kapitalizmu niż ten sprzed upadku Lehman Brothers.
Firmy takie jak: Uber, Airbnb, WeWork czy TaskRabbit obiecywały, że pozwolą ludziom taniej podróżować, efektywniej wykorzystywać przestrzeń i zarabiać na swoich zasobach. Z perspektywy widać jednak, że początkowy entuzjazm osłabł, a wiele modeli biznesowych okazało się trudniejszych do utrzymania, niż sądzono.
Przez pierwszą dekadę XXI w. model współdzielenia rzeczywiście się rozwijał. Ulice wielkich miast zapełniły się samochodami na minuty, elektrycznymi hulajnogami i rowerami miejskimi. Platformy takie jak Airbnb zrewolucjonizowały rynek wynajmu krótkoterminowego, a Uber zmienił sposób korzystania z transportu.
Według prognoz PwC z 2016 r., wartość rynku sharing economy miała w 2025 r. osiągnąć 335 mld dol. wobec 15 mld dol. w 2014 r. Jednak ten dynamiczny wzrost przyniósł również liczne problemy, zarówno regulacyjne, jak i finansowe. I tak optymistycznych prognoz nikt nie formułuje.
Gdzie ten couchsurfing?
Couchsurfing, platforma wymiany gościnności, która pozwala podróżnikom na bezpłatne zakwaterowanie u lokalnych gospodarzy, przeszedł w ostatnich latach znaczące zmiany. Założona w 2004 r., szybko zdobyła popularność jako narzędzie dla tych, którzy chcieli nie tylko oszczędzać na noclegach, ale przede wszystkim doświadczyć kultury lokalnej i nawiązać autentyczne relacje z mieszkańcami.
Do 2020 r. serwis miał miliony użytkowników na całym świecie i uchodził za symbol podróżowania opartego na zaufaniu i wzajemnej otwartości. Jednak pandemia COVID-19 przyniosła poważne wyzwania – w 2020 r. wprowadzono opłaty za korzystanie z serwisu, co wywołało duże kontrowersje i odpływ użytkowników. Wiele osób, które przyzwyczaiły się do idei całkowicie darmowej wymiany gościnności, uznało ten krok za sprzeczny z pierwotnym duchem platformy.
Mimo spadku popularności, platforma Couchsurfing nadal funkcjonuje, zwłaszcza w dużych miastach jak Nowy Jork, Los Angeles, Berlin, Paryż czy Londyn. W Europie wciąż można znaleźć aktywnych gospodarzy i podróżników, choć społeczność nieco się zmieniła – dziś to już nie tylko wymiana noclegów, ale także przestrzeń do organizowania spotkań i wydarzeń społecznych.
Niektórzy użytkownicy przenieśli się na alternatywne platformy, takie jak Couchers.org, które starają się odtworzyć ducha dawnego Couchsurfingu, choć serwis nie jest już tym samym, czym był przed laty.
Bariery regulacyjne i społeczne dla gospodarki współdzielenia
Gospodarka współdzielenia była ciekawym pomysłem, ponieważ zapewniała równe szanse dla wszystkich. W końcu każdy miał taką samą możliwość sprzedaży swoich usług czy produktów. Najmniejszy rzemieślnik sprzedający meble na Etsy mógł konkurować z Ikeą, a osoba z własnym samochodem mogła rywalizować z doświadczonymi taksówkarzami.
Z biegiem czasu platformy stawały się coraz większe i zaczęły dominować mechanizmy rynkowe. Deliveroo nieustannie zwiększa swoją prowizję kosztem restauracji, a Fiverr przyciąga coraz więcej freelancerów, aby obniżyć ceny usług.
Dziś mało kto mówi już o gospodarce współdzielenia. Zamiast tego częściej używa się określeń takich jak gospodarka na żądanie (on-tap economy), gig economy, gospodarka wygody (convenience economy). Do tej kategorii zalicza się także usługi takie jak Lime czy Bird, mimo że nie działają one w modelu peer-to-peer.
W miarę jak platformy współdzielenia stawały się coraz bardziej popularne, pojawiły się liczne kontrowersje. Firmy takie jak Uber i Airbnb zaczęły napotykać opór ze strony rządów i miast na całym świecie. Władze wprowadziły ograniczenia, traktując kierowców Ubera jak pracowników, nie zaś niezależnych wykonawców. W wielu miastach, takich jak Nowy Jork, Berlin czy Barcelona, zaostrzono przepisy dotyczące krótkoterminowego wynajmu nieruchomości, co uderzyło w model biznesowy Airbnb.
Protesty społeczne przeciwko platformom sharing economy wynikały z ich wpływu na rynek pracy i mieszkalnictwa. Airbnb, które miało umożliwiać dodatkowy zarobek właścicielom mieszkań, zaczęto oskarżać o podnoszenie cen nieruchomości i wypieranie mieszkańców z centrów miast. Uber z kolei stanął przed zarzutami wyzysku kierowców, niskich wynagrodzeń i braku stabilnych warunków zatrudnienia.
Własność wydaje się „wygrywać” – platformy sharing economy nie tyle eliminują potrzebę posiadania, co często przenoszą ją na firmy i duże podmioty. Na przykład Airbnb doprowadziło do tego, że inwestorzy kupują nieruchomości w celach wynajmu krótkoterminowego. Tak zastępują mieszkańców, którzy mieli wynajmować swoje wolne pokoje. W przypadku Ubera samochody są nadal potrzebne, ale często nie są już własnością kierowców, lecz korporacji lub flot leasingowych. Model współdzielenia zamiast zmniejszać znaczenie własności, często ją po prostu centralizuje i komercjalizuje.
Ekonomia współdzielenia: problemy z rentownością
Choć firmy sharing economy szybko rosły, ich rentowność pozostawała problematyczna. Uber i Lyft przez lata dopłacały do przejazdów, by utrzymać konkurencyjność i przyciągnąć klientów. Airbnb, które miało być tańszą alternatywą dla hoteli, zaczęło podnosić ceny przez dodatkowe opłaty serwisowe i podatki. Model coworkingowy, promowany przez WeWork, spektakularnie upadł, gdy okazało się, że koszty wynajmu przestrzeni biurowych są zbyt wysokie w stosunku do przychodów.
Rynkiem ekonomii współdzielenia wstrząsnęła pandemia COVID-19. Wiele usług opartych na dzieleniu się przestrzenią czy środkami transportu straciło na popularności. Car-sharing znacząco spadł ze względu na obawy o higienę, a Airbnb musiało dostosować swój model do dłuższych wynajmów. Uber, chcąc przetrwać, rozszerzył ofertę dostaw jedzenia (Uber Eats), co okazało się jednym z jego najbardziej dochodowych segmentów.
Model ten zakłada wiele korzyści. Możliwość uzyskania dodatkowego dochodu poprzez monetyzację niewykorzystanych zasobów pozwala wielu osobom na poprawę sytuacji finansowej. Ponadto dzielenie się dobrami i usługami może prowadzić do obniżenia cen oraz zmniejszenia negatywnego wpływu na środowisko, ponieważ efektywniejsze wykorzystanie zasobów ogranicza potrzebę ich nadmiernej produkcji.
Jednak model ten wiąże się również z wyzwaniami, jak brak świadczeń dla pracowników wykonujących pracę dorywczą, niejasne regulacje podatkowe czy ryzyko związane z bezpieczeństwem użytkowników. Dodatkowo, gromadzenie ogromnej ilości danych osobowych przez platformy cyfrowe rodzi obawy o prywatność, a brak odpowiednich regulacji prawnych sprawia, że rządy na całym świecie muszą mierzyć się z wyzwaniami związanymi z nowymi modelami biznesowymi.
Dokąd zmierza ten model sharing economy?
Czy ekonomia współdzielenia całkowicie upadła? Nie do końca – nadal istnieją firmy działające w tym modelu, ale pierwotna wizja rewolucji uległa zmianie. Uber i Airbnb przekształciły się w korporacje, które bardziej przypominają tradycyjne firmy niż społecznościowe platformy oparte na zaufaniu. Niektóre modele (np. car-sharing) przetrwały, ale nie są masowym trendem. Inwestorzy stali się bardziej ostrożni wobec firm sharing economy, które obiecują szybkie wzrosty, ale nie generują zysków.
Modele biznesowe, które miały promować współdzielenie i lepsze wykorzystanie zasobów, coraz częściej funkcjonują jako klasyczne przedsiębiorstwa nastawione na maksymalizację zysków.
Wciąż pojawiają się jednak nowe inicjatywy, które próbują realizować pierwotne założenia sharing economy. Przykłady to platformy współdzielenia energii, które umożliwiają lokalne rozliczanie produkcji energii odnawialnej, czy aplikacje do wymiany żywności, zapobiegające jej marnowaniu. W dłuższej perspektywie ekonomia współdzielenia może ewoluować w kierunku bardziej zrównoważonych modeli, opartych na współpracy, a nie na maksymalizacji zysków, ale to nadal margines.
Ekonomia współdzielenia miała potencjał do zmiany sposobu, w jaki korzystamy z dóbr i usług. Choć wiele firm tego sektora nadal działa, ich model przeszedł znaczną transformację. Idea współdzielenia przekształciła się w bardziej komercyjne i regulowane formy działalności, tracąc część swojej pierwotnej misji. Sharing economy było hype’em poprzedniej dekady, ale rzeczywistość zweryfikowała model biznesowy. Zamiast rewolucji, mamy bardziej tradycyjne firmy z nowoczesnymi technologiami, które muszą się dostosowywać do regulacji i konkurencji. Natura człowieka nie zmieniła się – nadal chcemy mieć na własność i nikt nas nie przekonał do tego, że może być inaczej.