Koncern Raytheon, producent rakiet, deklaruje, że może przyspieszyć pierwszą dostawę. Do podpisania kontraktu na „Wisłę” droga jednak daleka.
Pozyskanie przeciwlotniczych i przeciwrakietowych zestawów rakietowych średniego zasięgu „Wisła” to największe zamówienie związane z modernizacją polskiej armii. Warte jest co najmniej kilkanaście miliardów złotych.
– Planuje się pozyskanie ośmiu baterii Zestawów Rakietowych Obrony Powietrznej „Wisła” do 2025 r. W celu zapewnienia tymczasowej zdolności w zakresie obrony przeciwlotniczej i przeciwrakietowej planuje się pozyskanie dwóch baterii w ciągu trzech lat od podpisania umowy – informowali urzędnicy Inspektoratu Uzbrojenia w kwietniu 2015 r. Było to tuż po tym, gdy prezydent Bronisław Komorowski ogłosił, że decydujemy się na zamówienie zestawów Patriot produkowanych przez amerykański koncern Raytheon.
Wtedy wydawało się przesądzone, że nasze niebo będzie chronione właśnie przez tę broń. Po zmianie rządu nowa ekipa – pod wodzą ministra obrony Antoniego Macierewicza – zaczęła od deklaracji, że zestawów wcale nie musimy kupić od Amerykanów. Chodziło o to, że cena zaproponowana za Atlantykiem była astronomiczna i znacznie przekraczała budżet, jakim dysponuje na ten cel Polska. Do negocjacji znów zaproszono przedstawicieli MEADS, którzy proponują konkurencyjne wobec patriotów rozwiązanie. Być może właśnie ta decyzja zmieniła propozycję Raytheona, który jeszcze niedawno twierdził, że pierwsze baterie w tzw. konfiguracji 3+ mogą być dostarczone w 36 miesięcy. – Na prośbę polskiego rządu możemy przyspieszyć czas dostawy pierwszej baterii do 24 miesięcy – mówi teraz DGP John Baird, wiceprezes ds. zintegrowanych systemów obrony przeciwlotniczej i przeciwrakietowej na Polskę w spółce Raytheon Integrated Defense Systems.
Nie zmienia to jednak zasadniczych problemów związanych z programem „Wisła” – czyli wysokich kosztów oraz tego, że system, jakiego zażyczyło sobie polskie wojsko, na razie nie istnieje. By spełniać wszystkie wymagania (m.in. radar 360 stopni), Raytheon potrzebuje jeszcze kilku lat pracy badawczo-rozwojowej. W tego typu działalność zawsze wpisane jest ryzyko, a opóźnienia w programach zbrojeniowych są nagminne (także w krajach Zachodu). W pewnym sensie w podobnej sytuacji są właśnie konkurenci Raytheona z MEADS (ważnym udziałowcem jest tutaj Lockheed Martin). System nie jest jeszcze zatem operacyjny i potrzebne są lata na jego dokończenie. – Pierwsze baterie możemy dostarczyć w cztery – pięć lat po podpisaniu umowy – mówi Marty Coyne, dyrektor rozwoju biznesu MEADS International. W tym wypadku miałaby to być bateria w konfiguracji docelowej, a nie produkt przejściowy, który później trzeba by modernizować.
By mieć pełny obraz sytuacji, trzeba jeszcze wziąć pod uwagę tzw. rozwiązanie tymczasowe. Francuskie konsorcjum Eurosam, z którym negocjacje zakończono równo rok temu, było w stanie dostarczyć zestawy w ciągu kilku tygodni od podpisania umowy. Jednak główny problem producenta SAMP/T polegał na tym, że... nie był zza oceanu, ale znad Sekwany. Zarówno poprzednia, jak i obecna ekipa rządząca uznają, że strategiczny sojusz z USA jest kwestią bezpieczeństwa narodowego i czynnikiem decydującym.
Zapytaliśmy w MON o to, czy deklaracja Raytheona o dostawie pierwszej baterii patriotów w 24, a nie 36 miesięcy wpływa na decyzje w sprawie „Wisły”? Jak napisało biuro prasowe resortu: „nie wpływa to w zasadniczy sposób”. – Firma Raytheon, nawet jeśli jest gotowa dostarczyć pierwszą baterię w 24 miesiące, to będzie to konfiguracja obecnie przez nich posiadana, bez zdolności zwalczania celów dookrężnie (360 stopni). Takie możliwości Patriot będzie posiadał z nowym radarem, który jest w fazie rozwojowej – czytamy w odpowiedzi na nasze pytanie.
Jeśli chcemy kupić patrioty, to kolejnym krokiem jest wysłanie do amerykańskiej administracji tzw. letter of request, swego rodzaju uszczegółowienia, czego dokładnie chcemy. Można też jasno zaznaczyć, że będziemy rozmawiać dalej z Amerykanami, ale stawiamy na to, by kilka gigantów zza oceanu konkurowało między sobą. Kolejną opcją jest powrót do gry Francuzów. By dodatkowo zagmatwać sprawę, może się okazać, że budowę narzędzi do obrony nieba nie zaczniemy od „Wisły” (czyli tzw. tarczy średniego zasięgu), tylko od „Narwi” (tarcz krótkiego zasięgu). W tym wypadku głównym wykonawcą byłby polski przemysł, który z zagranicznymi podmiotami miałby tylko kooperować.
– Jeszcze dwa lata temu wszyscy mówili o pilnej potrzebie pozyskania tej broni ze względu na konflikt na Ukrainie. Politycy obawiali się wtedy rosyjskich iskanderów. Ze względów politycznych wybrano patrioty. Minęły dwa lata i dalej jesteśmy w tym samym punkcie. Nic nie wiemy. Szkoda, że politycy nie zajmują się pracą merytoryczną i podejmowaniem decyzji – komentuje gen. Waldemar Skrzypczak, były dowódca wojsk lądowych i wiceminister odpowiedzialny za modernizację armii.