Sejm błyskawicznie znowelizował właśnie ustawę o Bankowym Funduszu Gwarancyjnym. Teraz obowiązkowa składka, jaką instytucje kredytowe muszą odprowadzać do BFG, będzie rozliczana w cyklu kwartalnym, a nie rocznym.

Gdyby przepisy pozostawiono bez zmian, to banki jeden za drugim informowałyby o tym, że w I kwartale wpadały w stratę. To byłaby zaś już przesłanka do konieczności opracowania i realizacji programu naprawczego. Taki program powoduje różne ograniczenia – np. gdy pojawią się zyski, to nie można wypłacać ich od razu w postaci dywidendy. Ma też jedno kluczowe ograniczenie z punktu widzenia budżetu: banki w programie sanacyjnym unikają płacenia wprowadzonego raptem miesiąc temu podatku od instytucji finansowych. Pojawiła się potrzeba i przepisy zostały natychmiast znowelizowane.
Ale w Sejmie czeka też inna ustawa: nie kilka przepisów, tylko projekt całkiem nowych regulacji dotyczących BFG. Ustawa jest pisana od nowa w związku z doświadczeniami, jakie mamy po kryzysie finansowym. W jego trakcie okazało się, że przydatne byłyby instrumenty pozwalające na szybką restrukturyzację instytucji finansowych, które wpadły w kłopoty. Chodzi np. o sprzedaż tych części kiepskiego banku, które przedstawiają sobą jakąś wartość (np. oddziały, spłacane na czas kredyty, może nawet cała dochodowa linia biznesowa), stworzenie „złego banku”, do którego trafiałyby portfele niedających się odzyskać kredytów, czy wręcz konwersję zobowiązań banków na kapitał. A w konsekwencji o to, by – gdy pojawią się problemy – nie trzeba było wykładać pieniędzy budżetowych. Albo by wykładać ich jak najmniej. Takie rozwiązania istnieją nie tylko w Stanach Zjednoczonych, Kanadzie czy Japonii, ale i w Meksyku, Rosji czy Turcji. Są one określane jako „resolution”, co dawniej tłumaczono na polski jako „uporządkowaną likwidację”, a obecnie określa się jako „uporządkowaną restrukturyzację”.
Ramy dotyczące uporządkowanej restrukturyzacji mamy i w Unii Europejskiej. W 2014 r. przyjęta została dyrektywa BRR dotycząca właśnie uporządkowanej restrukturyzacji banków, która przez państwa członkowskie miała zostać wdrożona najpóźniej na początku ubiegłego roku. Nam się to nie udało, a był czas, gdy wydawało się, że będziemy wśród europejskich pionierów resolution. Już w 2011 r. Komitet Stabilności Finansowej zdecydował bowiem o rozpoczęciu prac nad projektem. Po kilku miesiącach powstał projekt ustawy i nawet rozpoczęły się jego konsultacje. Ale okazało się, że jest już dyrektywa i koncepcję trzeba dostosować. To zabrało sporo czasu i ostatecznie Stały Komitet Rady Ministrów zdołał przyjąć projekt... trzy dni przed październikowymi wyborami do Sejmu.
Jaka jest cena zwłoki? To, że Polska znalazła się w szóstce unijnych państw, które nie poradziły sobie na czas z dyrektywą BRR, za co zostały pozwane przez Komisję Europejską, to drobiazg. Jest też koszt zupełnie wymierny: dotyczy on restrukturyzacji banków spółdzielczych. Poprzedni rząd zwrócił się do Komisji Europejskiej o zatwierdzenie planu pomocowego dla tego sektora (taki program obowiązuje od kilku lat w odniesieniu do spółdzielczych kas oszczędnościowo-kredytowych). Komisja zapytała jednak o wdrożenie dyrektywy i ostatecznie programu pomocowego dla banków spółdzielczych nie ma. O czym boleśnie przekonał się SGB-Bank, który w ubiegłym roku zgodził się na przejęcie słabego BS w Lesznowoli, ale nie udało mu się uzyskać wyrównania poniesionych przez ten bank strat (takie wyrównanie jest możliwe w przypadku przejmowania bankrutujących SKOK-ów). Od tamtej pory na chętnych do pomocy jakiemukolwiek innemu bankowi spółdzielczemu raczej nie ma co liczyć. Wie już o tym dobrze nowy minister finansów, który musiał wypłacić gwarancję na połowę kredytu, jakiego Narodowy Bank Polski udzielił SK Bankowi, by ratować go przed utratą płynności (zanim jeszcze było wiadomo, że przed bankructwem SK Banku nie udało się uratować).
Oby ustawa nie była w najbliższym czasie potrzebna. Na wszelki wypadek warto jednak szybko ją uchwalić. Nawet nocą.