Spółki Skarbu Państwa więcej płacą menedżerom, którzy odchodzą, niż tym, którzy pracują w zarządach. To już reguła.
Kadrowa karuzela w spółkach Skarbu Państwa rozkręca się zwykle po wyborach parlamentarnych, gdy do władzy dochodzi nowa ekipa. Tym razem jest inaczej. Zmiany na stanowiskach w kontrolowanych przez państwo firmach zaczęły się już przed wyborami. Rządząca od ośmiu lat koalicja PO-PSL w ciągu ostatnich niespełna dwóch lat wymieniła zarządy wszystkich podległych jej
firm węglowych, czasami nawet kilkukrotnie, oraz trzech z czterech koncernów energetycznych (zmiana władz w Enei nastąpiła pod koniec 2012 r.). A to tylko niektóre przykłady. Przy czym resort skarbu ma tendencję do coraz częstszych zmian. Wskazują na to ostatnie roszady w Tauronie oraz Enerdze.
Każde tego typu posunięcie wiąże się z wypłaceniem odchodzącym – zarówno tym, którzy są odwoływani, jak i tym, którzy sami podają się do dymisji – dodatkowych wynagrodzeń. Dochodzi do sytuacji, gdy spółki więcej płacą menedżerom, którzy w danym roku nie przepracowali ani jednego dnia, niż tym, którzy zasiadają w zarządach i podejmują kluczowe decyzje.
Jedną z najbardziej spektakularnych roszad personalnych w polskiej energetyce było odejście ze stanowiska prezesa Polskiej Grupy Energetycznej Krzysztofa Kiliana. Menedżer złożył rezygnację 18 listopada 2013 r. (a pod koniec grudnia decyzją rady nadzorczej nowym prezesem PGE został Marek Woszczyk). W kolejnym roku Kilian otrzymał z PGE wynagrodzenie sięgające 1,4 mln zł. Dla porównania – jego wynagrodzenie za 2013 r. wyniosło prawie 1,7 mln zł. Niedługo przed Kilianem z zarządu odwołano dwoje jego bliskich współpracowników. Później odprawa należała się też jego następcy. W efekcie łączne wynagrodzenie byłych członków zarządu PGE w 2014 r., kiedy nie przepracowali na rzecz koncernu ani godziny, było o ponad 30 proc. wyższe niż tych, którzy zasiadali wtedy w zarządzie.
Podobnie było rok wcześniej w Enei. Pod koniec roku, na kilka miesięcy przed zakończeniem kadencji, z funkcji prezesa zrezygnował Maciej Owczarek. W kolejnym roku spółka wypłaciła mu wynagrodzenie w wysokości 800 tys. zł netto. Później z Enei odeszło jeszcze trzech innych członków zarządu. Każdy z nich otrzymał po kilkaset tysięcy złotych.
Rekord pod względem różnicy między łącznym wynagrodzeniem byłych i obecnych członków zarządu padł jednak w PGNiG. Wyniosła ona ponad 2,1 mln zł. W zeszłym roku gazowniczy koncern wypłacił osobom, które nie zasiadały już w zarządzie, prawie 8,5 mln zł, zaś członkom funkcjonującego zarządu niecałe 6,4 mln zł.
Teraz mamy przyspieszenie roszad kadrowych. W kwietniu do trzęsienia ziemi doszło w zarządzie Energi – odwołano go w całości. Stanowisko stracili prezes Mirosław Bieliński oraz dwaj wiceprezesi Roman Szyszko i Wojciech Topolnicki (zastąpili ich Andrzej Tersa jako nowy szef spółki oraz Seweryn Kędra i Jolanta Szydłowska). Jak informuje spółka, menedżerowie mogą liczyć na wypłaty z tytułu zakazu konkurencji. Ponieważ obejmuje on 12 miesięcy (spółka zastrzega sobie prawo do jego skrócenia), każdy może liczyć na dwunastokrotność miesięcznego
wynagrodzenia, a ponadto – jako że wszyscy zostali odwołani – odszkodowanie w wysokości trzech miesięcznych wynagrodzeń (podobna zasada dotycząca świadczeń dla byłych członków obowiązuje także w PGE). Rok wcześniej podstawowe wynagrodzenie Mirosława Bielińskiego wyniosło 960 tys. zł, zaś każdego z wiceprezesów – 900 tys. zł.
Od dwóch tygodni zupełnie nowy zarząd ma Tauron. Rada nadzorcza odwołała prezesa Dariusza Luberę oraz dwoje wiceprezesów Aleksandra Grada i Katarzynę Rozenfeld, a kolejnych dwóch: Sławomir Tokarski oraz Krzysztof Zawadzki, złożyło rezygnację. Nowym prezesem został Jerzy Kurella, którego – jak poinformowało RMF FM – wciąż obowiązywał zakaz konkurencji w związku z tym, że do grudnia 2014 r. pracował w zarządzie PGNiG. Na jakie wynagrodzenie w 2015 i w 2016 r. mogą liczyć? Tauron nie udzielił nam merytorycznej odpowiedzi.
Jeremi Mordasewicz, ekspert Lewiatana, uważa, że otrzymywanie przez byłych menedżerów wyższych wynagrodzeń niż te, które są wypłacane osobom kierującym firmą, jest konsekwencją sytuacji, jaka panuje w spółkach Skarbu Państwa. – Jeśli prezesa w takiej spółce można odwołać w dowolnym momencie, bez jakiegokolwiek merytorycznego uzasadnienia, to ludzie decydujący się na wejście do władz tych firm chcą mieć swoiste
ubezpieczenie finansowe – uzasadnia nasz rozmówca. Milionowe odprawy mogą według niego robić wrażenie na kimś, kto prowadzi małą firmę. Jednak są niczym w porównaniu z kosztami, jakie są skutkiem nieracjonalności zarządzania. A to niestety w spółkach Skarbu Państwa bardzo częste zjawisko.
Legendy krążyły o bajońskich sumach, jakie otrzymują odwoływani członkowie
firm górniczych. Milionową odprawę miał według tych plotek otrzymać Mirosław Taras, były prezes Kompanii Węglowej. Fakty są jednak inne. Okazało się, że Taras dostał równowartość jednej pensji, czyli ok. 70 tys. zł. Odwołani wiceprezesi KW dostali po ok. 50 tys. zł. Obecny szef spółki Krzysztof Sędzikowski, obejmując stanowisko, zadeklarował, że w przypadku odwołania w ogóle zrezygnuje z odprawy. W lutym ze stanowiska prezesa JSW zrezygnował Jarosław Zagórowski. Dlatego odprawa mu nie przysługiwała. Gdyby został odwołany, mógłby liczyć na trzykrotność miesięcznych poborów, czyli ponad 200 tys. zł.
Posady w zarządach wielu spółek Skarbu Państwa są łupem politycznym. Sondaże przedwyborcze, które dają przewagę PiS, wskazują, że już wkrótce może nastąpić kolejna fala zmian. Wtedy powołane niedawno zarządy koncernów energetycznych, ale także np. PGNiG, Orlenu czy
GPW, mogą zostać wymienione. A to będzie oznaczać kolejne wypłaty dla odchodzących prezesów i członków zarządów.
Orlen znowu inwestuje w wydobycie
Jedną ze spółek kontrolowanych przez Skarb Państwa jest PKN Orlen. Przed laty i tu władze zmieniały się często, jednak obecny prezes płockiego koncernu Jacek Krawiec pełni tę funkcję już od 2008 r. Za jego rządów Orlen stał się właścicielem dwóch kanadyjskich spółek poszukiwawczo-wydobywczych, a teraz za pośrednictwem firmy Orlen Upstream Canada zainwestował w kolejną – Kicking Horse Energy. Wartość umowy to 293 mln dol. kanadyjskich (ok. 842 mln zł), ale po uwzględnieniu m.in. zadłużenia firmy wartość inwestycji przekracza 1 mld zł (ok. 356 mln dol. kanadyjskich).
Najważniejsze aktywa Kicking Horse Energy znajdują się w rejonie Kakwa w Albercie i – jak informuje Orlen – cechuje je wysoki potencjał produkcyjny. – Transakcja zasadniczo wzmocni naszą pozycję na tamtym obszarze – ocenia Krawiec. Zgodnie z oceną dokonaną w procesie badania spółki spodziewać się można zwiększenia dziennego wydobycia spółek należących do polskiego koncernu o ponad 4 tys. baryłek tzw. ekwiwalentu ropy dziennie (obecnie kanadyjskie aktywa Orlenu produkują ponad 7 tys. baryłek dziennie). Baza zasobów wzrosłaby zaś o blisko 30 mln baryłek (obecnie ok. 50 mln).
Orlen ma jednak nadzieję, że ostatecznie nabędzie Kicking Horse Energy jeszcze przed końcem roku.
Płocki koncern inwestuje w poszukiwania i wydobycie, również w aktywa znajdujące się w USA i w Polsce. Podpisał bowiem umowę, która docelowo ma mu umożliwić przejęcie wszystkich akcji notowanej na nowojorskiej giełdzie Nasdaq spółki FX Energy. Jej aktywa znajdują się na dwóch obszarach (Płotki i Edge) zlokalizowanych na terenach Niżu Polskiego, spółka dysponuje też blokiem poszukiwawczym w basenie lubelskim (koncesje Wołomin i Garwolin) oraz prowadzi wydobycie z konwencjonalnych złóż ropy naftowej w amerykańskich stanach Montana i Nevada.
Wartość transakcji to ok. 83 mln dol. (ok. 308 mln zł), ale uwzględniając wartość długów FX Energy inwestycja będzie warta ok. 119 mln dol. (ok. 442 mln zł). Akwizycja, jak informuje Orlen, powiększyłaby bazę zasobową koncernu o kolejne 8,4 mln baryłek ekwiwalentu ropy.