Ekonomia to nauka społeczna, bada zachowania ludzi. Wnioski z przeszłości mogą mieć niewiele wspólnego z tym, jak zachowają się w przyszłości - uważa dr Marcin Piątkowski, wykładowca w Akademii Leona Koźmińskiego. Pracował w MFW, był głównym ekonomistą PKO BP i doradcą wicepremiera Grzegorza W. Kołodki, maratończyk i triatlonista.
Jak pan dobiera lektury?
Częściowo sugeruję się recenzjami w takich gazetach, jak „Financial Times”, „Economist” lub „New York Times”. Lubię też sprawdzać na stronach Amazona, co się czyta w interesującej mnie działce.
I co pan ostatnio wytropił?
„Risk Savvy. How to Make Good Decisions” (Zrozumieć ryzyko. Jak podejmować dobre decyzje) Niemca Gerda Gigerenzera. Pokazał w niej, jak niewielu z nas potrafi znaleźć odpowiednie podejście do tematu ryzyka. Mówiąc „nas”, mam na myśli większość profesjonalistów: ekonomistów czy lekarzy.
Zacznijmy od lekarzy
Gigerenzer twierdzi, że 80 proc. z nich nie potrafi tłumaczyć pacjentom, jakie jest prawdziwe ryzyko związane z przeprowadzeniem operacji. Nie wynika to z ich złej woli, tylko z braku zrozumienia.
To źle?
Źle. Bo doprowadzają do sytuacji, gdy wiele operacji przeprowadzanych jest pochopnie. Na przykład operacje raka prostaty. Takie badania profilaktyczne są obecnie modne wśród mężczyzn, którzy przekroczyli czterdziestkę. A zdaniem Gigerenzera nie powinni tego robić.
Dlaczego?
Bo większość zdiagnozowanych nowotworów jest nieszkodliwa. Gigerenzer tłumaczy, że każdy mężczyzna po czterdziestce będzie miał raka prostaty. Ale u większości z nich nigdy nie rozwinie się on do stadium niebezpiecznego dla życia. Jeżeli jednak będziemy się zbyt uważnie badać i trafimy na lekarza, który ma nieodpowiednie podejście do ryzyka, skończymy na stole operacyjnym. Taki pacjent zażegna problem raka prostaty, ale doświadczy przy tym wszystkich negatywnych konsekwencji takiego leczenia. Taka terapia będzie niepotrzebna i per saldo doprowadzi do pogorszenia sytuacji zdrowotnej pacjenta.
Czyli lepiej się nie badać?
W tym wypadku tak. Rak prostaty to w większości przypadków nowotwór łagodny. To sprawia, że statystyki dotyczące długości życia u mężczyzn chorych na raka prostaty i takich, u których tego schorzenia nie wykryto, są bardzo zbliżone. Gdyby lekarze to lepiej rozumieli, to sytuacja ich pacjentów byłaby po prostu lepsza.
A co z ekonomistami?
Tu błędne podejście do ryzyka powoduje innego rodzaju komplikacje. Dobitnym przykładem jest ostatni globalny kryzys finansowy spowodowany m.in. ślepym poleganiem na ekonomicznych modelach opartych na historycznych danych. Według tych modeli, powszechnie używanych przez banki inwestycyjne i agencje ratingowe, kryzys w latach 2008–2009 miał się prawo wydarzyć tylko raz na milion lat.
Co więc robić?
Mieć o wiele więcej pokory co do tego, co naprawdę wiemy i co jesteśmy w stanie przewidzieć. Ekonomia to nauka społeczna, jej przedmiotem jest badanie zachowań ludzi. Te się cały czas zmieniają, często w nieprzewidywalnym kierunku. Wnioski oparte na podstawie historycznych zachowań ludzi mogą mieć niewiele wspólnego z tym, jak zachowają się w przyszłości. Ekonomiści są jak jeźdźcy rodeo niewiedzący, w którą stronę skoczy byk.
I co z tego?
Nieokreśloność przyszłości, która rośnie wraz z globalizacją gospodarki, sprawia, że prognozować jest coraz trudniej. Używanie coraz bardziej skomplikowanych narzędzi niewiele daje, a zbliża ekonomię do matematycznej alchemii. Lepiej postawić na prostotę. Gdyby przed kryzysem ustalić maksymalny pułap dźwigni dla banków na poziomie np. 15:1, to pewnie nie byłoby kryzysu i nie byłoby wielu finansowych innowacji, których jedynym celem było ominięcie coraz bardziej skomplikowanych bankowych reguł, znanych jako Bazylea I, II, a teraz III. Mimo kryzysu to podejście się niestety nie zmieniło. Niedługo będzie więc potrzebna Bazylea IV i V.