Polskie firmy pokonały zagraniczne marki i weszły na sąsiednie rynki.
Polskie firmy pokonały zagraniczne marki i weszły na sąsiednie rynki.
/>
U naszych południowych sąsiadów trudno dziś znaleźć centrum handlowe, w którym nie byłoby polskiego salonu odzieżowego lub obuwniczego. Dwie największe nasze firmy w tych branżach – LPP i CCC – mają w sumie prawie 160 placówek w Czechach i ponad 80 na Słowacji. Również Węgrzy i Rumuni masowo kupują u siebie buty polskich marek, zaś Ukraińcy i Rosjanie – odzież.
Co więcej, z każdym rokiem liczba rodzimych salonów w krajach regionu rośnie. Świadczą o tym m.in. dane dotyczące eksportu obuwia. Za granicę sprzedajemy już ponad 50 mln par butów rocznie. Z roku na rok ta liczba zwiększa się aż o jedną piątą.
W dużej mierze to zasługa sieci CCC, która za granicą ma już prawie 300 sklepów, a w ciągu kolejnych trzech lat zamierza otworzyć następnych 400 salonów. – Chcemy być liderem rynku w Czechach, na Słowacji i Węgrzech i to przede wszystkim tam zamierzamy budować naszą sieć sprzedaży. Europę Zachodnią zostawiamy sobie na później – deklaruje Piotr Nowjalis, wiceprezes CCC. Stara UE jest dla firmy mniej atrakcyjna, bo przynosi mniejsze zyski. Głównie dlatego, że polska marka jest tam wciąż zbyt słabo rozpoznawalna (na razie ma 33 sklepy w Niemczech i 23 w Austrii).
Ale CCC nie jest jedyną polską marką, która z sukcesem podbija Europę Środkową. Od lat rozwijają się w tym regionie LPP, Wójcik, Wojas, Cocodrillo czy Tatuum. Wyników zazdroszczą im inni przedsiębiorcy i również próbują swoich sił na tych rynkach. Przykładem jest należąca do Redanu sieć dyskontowa Textilmarket. Ma już cztery sklepy na Słowacji i w Czechach, a w planach na ten rok uruchomienie kolejnych 25. Nowe placówki mają powstać nie tylko u naszych południowych sąsiadów, ale też w Rumunii.
– Zapewni nam to około 13-proc. wzrost skali działania w ujęciu rok do roku – wyjaśnia Lech Przemieniecki, prezes TXM SA (zależnej spółki zarządzającej siecią dyskontową), i dodaje, że w 2014 r. przychody tej marki zwiększyły się rok do roku o 15,4 proc. do 275,9 mln zł. Znacznie bardziej, bo aż o 19,5 proc. do 116,1 mln zł wzrosła marża handlowa. Wyniosła 42,1 proc. i była o 1,5 pkt proc. większa niż rok wcześniej.
Właściciele polskich marek nie ukrywają, że do ekspansji zmusza ich nasycanie się krajowego rynku konceptami modowymi. Coraz trudniej na nim rosnąć, tym bardziej gdy sieci liczą już po kilkaset sklepów, jak np. Textilmarket – ponad 300 czy LPP – prawie 950.
Europa Środkowa jako kierunek ekspansji też nie została wybrana przypadkowo. W krajach regionu potrzeby konsumentów są zbliżone do tych, jakie mają Polacy. Poza tym są to państwa, w których najdynamiczniej rozwija się rynek handlowy – głównie galerie. Dzięki temu łatwiej niż na Zachodzie znaleźć powierzchnie do wynajęcia. Są to też kraje, w których ciągle wielu zachodnich marek jeszcze nie ma.
W starej UE konkurencja natomiast jest ogromna. Np. w Niemczech trudno jest realizować wysokie marże, bo dla konsumentów ważna jest przede wszystkim cena. Mniej zwracają uwagę na to, czy sieci podążają za aktualnymi trendami w modzie. Dlatego wśród pięciu największych firm z branży modowej trzy to niemieckie sieci dyskontowe.
– Polska to bardzo konkurencyjny rynek. Nowym markom trudno na nim zaistnieć. Poza tym zagraniczne sieci wchodzą do Polski nie bezpośrednio, ale najczęściej poprzez franczyzę, co zwykle oznacza wprowadzenie na rynek tylko części oryginalnej oferty, czym zrażają do marki polskich konsumentów, podążających bardzo za modą – komentuje Agata Czarnecka, zastępca dyrektora w dziale doradztwa i badań rynku firmy CBRE.
Eksperci zauważają, że do Polski wiele marek nie wchodzi też dlatego, że ich polityka zakłada otwieranie sklepów przy głównych ulicach handlowych. Tymczasem w Polsce w takich lokalizacjach nie ma wolnych lokali.
O ile polskie firmy z powodzeniem wchodzą do innych państw regionu, o tyle tamtejszym markom coraz trudniej zaistnieć u nas. Czeskie czy słowackie są prawie w ogóle niedostępne w Polsce, ale dotyczy to też marek węgierskich, a nawet niemieckich. Tym, które u nas są, wiedzie się coraz gorzej. Przykładem może być zniknięcie River Island. Słychać też o problemach GAP. – Ta firma miała w Polsce stosunkowo wysokie ceny. Przestrzeliła, bo polscy konsumenci są świadomi, ile ubrania tej marki kosztują za granicą – wyjaśnia Czarnecka. Jej zdaniem pojedynczemu sklepowi trudno było udźwignąć koszty działania firmy i marketingu, które w innych sieciach rozkładają się na wiele placówek.
Ostatnio decyzję o wyjściu z naszego kraju podjęła renomowana i znana u nas od dziesięcioleci czeska marka Bata. Jeszcze kilka lat temu kilka salonów miał w Polsce czeski producent garniturów i koszul Blažek. Teraz nie ma już ani jednego.
Przed kilku laty w naszym kraju debiutowało po 30 nowych marek zagranicznych z branży modowej rocznie. W ubiegłym było ich tylko ok. 20, podobnie ma być i w tym – uważają eksperci CBRE.
– Polskie marki modowe odnoszą sukces także dlatego, że podążają za nowościami i trendami w swoich kolekcjach – uważa Mariusz Babral, wiceprezes Polskiej Izby Przemysłu Skórzanego. – Tymczasem ich konkurenci z byłego bloku socjalistycznego są bardziej zachowawczy, przez co mniej wpadają w oko konsumentom – dodaje.
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama