Niemal wszyscy krytykują procedowany obecnie projekt nowelizacji Prawa farmaceutycznego (druk sejmowy nr 2997), który ma zapobiec – jak twierdzą sami posłowie – nielegalnemu wywozowi leków na Zachód. Ale krytykować jest łatwiej niż tworzyć. Tak więc nie pytam na wstępie o to, co jest źle. Proszę mi powiedzieć, co zrobić, aby było dobrze.
Przede wszystkim brakuje nam konkretnych informacji o tym, co się dzieje na rynku leków. Bez tego trudno wprowadzić rozsądne zmiany.
O niedoborach słyszymy codziennie, natomiast czy to są faktyczne niedobory w skali rynkowej, czy może problemy pojedynczych aptek – tego nie wiemy. Nie kwestionuję, że część pacjentów ma kłopot z zakupem leków, ale stwierdzenie, że nie ma leków, bo są wywożone z kraju to zbytnie uproszczenie, by nie rzec nawet, że nieprawda.
Być może Pana rozczaruję, ale nie mam gotowej recepty. Na pewno zacząłbym od zdefiniowania, czym jest niedobór leku. Czy możemy o nim mówić wtedy, gdy dany produkt jest niedostępny w jednej aptece, a dostępny w tej po drugiej stronie ulicy? A może wtedy, gdy przez tydzień nie ma danego produktu w aptekach w całej gminie? Czy za brak można uznać sytuację, w której leku nie ma w wielu hurtowniach i aptekach, ale jest w magazynach podmiotu odpowiedzialnego – ten zaś odmawia im jego sprzedaży?
Póki nie ustalimy podstawowych definicji, nie zmierzymy skali problemu. A póki nie zmierzymy skali problemu i nie ustalimy jego faktycznych przyczyn, proponowanie zmian w ustawie nie wydaje mi się najrozsądniejsze.
Ucieka mi Pan trochę od odpowiedzi. Zapytam więc inaczej: czemu ma służyć nowelizacja?
Z pewnością będzie służyć ograniczeniu eksportu, ale w jakim celu: tego nie wiem. Słyszymy zewsząd: „skończmy wreszcie z tym wywozem leków”. A w cień schodzi po pierwsze uzasadnienie takiej decyzji, a po drugie, że ogrom eksportu równoległego to eksport legalny, pożądany z punktu widzenia konkurencyjności europejskiego rynku farmaceutycznego i prowadzący do obniżania cen leków.
Działania ustawodawcy to walka ze skutkiem, na dodatek nie najlepiej rozpoznanym, a nie z przyczyną. To trochę tak jakby stwierdzić, że jest za dużo wypadków na autostradach i zdecydować o ułożeniu na nich progów zwalniających. Czy będzie mniej wypadków? Zapewne tak.
Czy to ma sens? Bez wątpienia nie.
Dlaczego eksport jest tak potrzebny?
Bo to naturalna, rynkowa konkurencja dla producentów. Mamy swobodę przepływu towaru, więc nie ma nic złego w tym, że lek z Polski jest eksportowany np. do Niemiec. A tam jest sprzedawany taniej niż oferuje go producent na tamtejszym rynku. Dzięki temu pacjenci mają dostęp do tańszych leków.
Ale niemieccy, a nie polscy! Polacy nie zyskują na tym, że eksportujemy leki do Niemiec.
Długofalowo zyskamy wszyscy – a więc polscy pacjenci również. Nie możemy patrzeć na kwestię eksportu wyłącznie w kategoriach, jak jest dzisiaj i jak będzie jutro. Spójrzmy na handel równoległy jako na proces prowadzący do sukcesywnego obniżania cen leków w całej Europie.
No dobrze, ale mnie w tym momencie – z całym szacunkiem – nie interesują chorzy Norwegowie.
Nie można traktować eksportu oddzielnie od importu. Ograniczając możliwości eksportu leków z Polski, stworzylibyśmy precedens. Przykład z nas mogłyby wziąć inne kraje, także zakazując dystrybucji równoległej. Ergo – ograniczylibyśmy sobie także możliwość importu.
Czy import jest nam potrzebny? Ze wszystkich danych wynika, że stanowi on ułamek tego co eksport.
Polska gospodarka się rozwija. Jesteśmy krajem coraz zamożniejszym. Trzeba brać pod uwagę, że za jakiś czas to my będziemy państwem, które będzie głównie importowało produkty lecznicze. A wtedy sytuacja się odwróci o 180 stopni: my będziemy głównym beneficjentem dystrybucji równoległej. Zresztą jaką inną motywację do obniżania cen leków mieliby producenci, gdyby nie konkurencja?
Niektórzy eksperci twierdzą, że eksport ma jeszcze jedną wadę. Otóż jeśli tanie leki z Polski będą wywożone do Niemiec i tam sprzedawane po konkurencyjnych cenach, producenci w którymś momencie przestaną Polakom dostarczać medykamenty. Bo po co dostarczać komuś, kto je odsprzedaje?
Nie podzielam tego poglądu. Polska jest ogromnym rynkiem i producenci tak łatwo z nas nie zrezygnują. Nawet gdyby tak uczynili, ich sytuacja by się nie poprawiła. Bo zawsze w którymś kraju leki będą najtańsze. Musieliby opuszczać kolejne rynki – to byłaby droga donikąd.
Na pewno nie jest korzystne dla pacjentów to, że cały rynek farmaceutyczny wzajemnie się zwalcza. Może gdyby producenci, hurtownicy i aptekarze osiągnęli jakiś kompromis, ustawa byłaby lepsza, a skutkiem tego byłaby poprawa dostępności leków?
Pacjent nigdy nie powinien być ofiarą starć między przedsiębiorcami, ale prawda jest taka, że tu walka rozgrywa się o olbrzymie pieniądze. Jeśli jednak ktoś mnie zapyta o to, jaka jest przyczyna niedoborów leków, to odpowiem szczerze: zazwyczaj to pochodna dążenia do maksymalizacji zysków. Zarówno przez producentów leków jak i hurtownie farmaceutyczne. Usprawiedliwiamy tych pierwszych, ale nie można się przecież dziwić i tej drugiej grupie. Istotą handlu jest przecież tak naprawdę „kupić taniej, sprzedać drożej”. Jeśli jest to zgodne z prawem, Unia Europejska nie tylko na to zezwala, ale i uznaje za pożądane: co w tym złego? Tylko sytuacja, w której niedoskonałe prawo sprawia, że efekty tego przeciągania liny mogą być odczuwalne dla jednostek postronnych.
Czy w takim razie możemy nazwać rzecz po imieniu: na eksporcie leków zyskuje polski przedsiębiorca, zyskuje polska gospodarka, ale zasłanianie się dobrem pacjenta to przesada?
Nie. Pacjent musi być zawsze na pierwszym miejscu. Dla dystrybutorów równoległych jest on tym bardziej kluczowy, że jeśli brakować będzie leków dla chorych w kraju, eksport nigdy nie będzie społecznie akceptowalny. Mało kto będzie analizował, czy przypadkiem braki nie są efektem tego, że producent ogranicza dostęp do leków w Polsce, chcąc chronić swój interes w krajach zamożniejszych.