Ukraina, Mołdawia i Gruzja nie zmieniły zdania. Armenia się ugięła. Gazowy szantaż jak zwykle ułatwia Rosji prowadzenie polityki
1 stycznia tworzona przez Rosję, Białoruś i Kazachstan Unia Celna zmienia nazwę na Euroazjatycką Unię Gospodarczą, równolegle poszerzając się o Armenię. Kolejnym krokiem ma być jej przekształcenie w Unię Euroazjatycką, strukturę podobną do tej z siedzibą w Brukseli. Dołączenie Armenii, o którą toczyła się rywalizacja między Moskwą a UE, było możliwe dzięki specyficznie rosyjskiej mieszance kija i marchewki.
Jeszcze nieco ponad rok temu ormiańscy dyplomaci negocjowali warunki stowarzyszenia z UE. Razem z gruzińskimi, mołdawskimi i ukraińskimi kolegami mieli nadzieję, że na szczycie Partnerstwa Wschodniego w Wilnie stosowne umowy zostaną parafowane. Im bliżej było planowanego na listopad 2013 r. szczytu, tym silniejsza była presja Moskwy, która integrację państw byłego ZSRR z europejskimi strukturami postrzegała jako ingerencję w jej strefie wpływów. Gruzja i Mołdawia się nie ugięły. Ukraina zawiesiła proces integracji, co w perspektywie kosztowało urząd prezydenta Wiktora Janukowycza. Armenia zaś zmieniła politykę zagraniczną o 180 stopni. 3 września 2013 r. prezydent Serż Sargsjan pojechał do rezydencji Władimira Putina w Nowo-Ogariowie. Po spotkaniu obaj politycy ogłosili, że Armenia ma zamiar przystąpić do Unii Celnej.
Decyzja Sargsjana została przyjęta niejednoznacznie przez ormiańskie elity. Zwłaszcza przez premiera Tigrana Sargsjana (to jedno z dwóch najpopularniejszych nazwisk w kraju, obaj panowie nie są spokrewnieni). Szef rządu był postrzegany jako zdecydowany zwolennik integracji europejskiej. Chwalono go za sprawne dostosowywanie przepisów do wymogów stowarzyszenia z UE. 3 kwietnia 2014 r. Sargsjan, zawiedziony zarzuceniem integracji z Europą, podał się jednak do dymisji. Nazwisko jego następcy było kolejnym potwierdzeniem zmiany kursu. Został nim prorosyjski oligarcha Howik Abrahamjan.
Podobnie jak w Kijowie także na ulice Erywania jesienią 2013 r. wyszli proeuropejsko nastawieni demonstranci, na których czele stał m.in. pierwszy prezydent Armenii Lewon Ter-Petrosjan. Ormiańskie władze postępowały jednak mądrzej niż ukraińskie. Zamiast brutalnych pacyfikacji wystąpień zdecydowały się je przeczekać. Zwłaszcza że zwolennicy integracji z Rosją zdecydowanie przeważali. Według Gallupa integrację euroazjatycką popiera 57 proc. przeciwko 27 proc. niechętnych jej Ormian. – Skoro wszyscy trzej prezydenci naszej republiki byli zwolennikami głębszej integracji z Rosją, to znaczy, że ta integracja ma charakter obiektywny, zgodny z interesami Armenii – dowodził były minister obrony Wagharszak Harutjunjan w rozmowie z portalem Tert.am. – Twierdzenia o tym, że ktokolwiek nas zmusza do wejścia do Unii Celnej, nie odpowiadają rzeczywistości – mówił prezydent Sargsjan.
Ormiańscy dyplomaci, którzy mimo wszystko przyjechali przed rokiem do Wilna, nie ukrywali, że decyzja o przystąpieniu do Unii Celnej nie była do końca suwerenna. Część analityków sugeruje, że Ormianie do końca liczyli na Białoruś i Kazachstan, które mogłyby zablokować poszerzenie Unii Celnej. Udało nam się potwierdzić, że w tej sprawie było sondowane MSZ w Mińsku. Białorusini i Kazachowie mieliby swoje argumenty, ponieważ każda kolejna akcesja osłabia ich siłę wewnątrz organizacji. Astana przez kilka miesięcy rodziła zresztą wątpliwości wobec warunków akcesji Armenii, ale ostatecznie nie zdecydowała się na otwarty spór w Moskwą w tak błahej dla niej sprawie.
W grudniu parlament w Erywaniu ratyfikował więc wszystkie niezbędne dokumenty. W okolicach 1 stycznia (ostateczna data jest uzależniona od terminu wejścia w życie dokumentów ratyfikacyjnych) akcesja stanie się faktem. W sensie gospodarczym Rosja jej specjalnie nie odczuje. Gospodarka Armenii to zaledwie 0,4 proc. potencjału całej Unii Celnej. Oznacza to nieco tylko silniejszą pozycję, niż w obrębie Unii Europejskiej ma Luksemburg, który może się pochwalić 0,3 proc. potencjału Wspólnoty. Co innego w sensie politycznym. Kreml potrzebuje sukcesów w rozszerzaniu najbardziej perspektywicznego z własnych projektów integracyjnych. Zwłaszcza że wielu chętnych do akcesji, może poza liczącym na dofinansowanie biednym Kirgistanem, nie widać.
Gwoli sprawiedliwości należy dodać, że Erywań uległ nie tylko ze względu na presję Kremla, ale także uwarunkowania geopolityczne. Na początku lat 90. dzięki wsparciu rosyjskiej armii Armenia wygrała wojnę z rozdartym także konfliktami wewnętrznymi Azerbejdżanem i zajęła piątą część terytorium tego kraju, tworząc na okupowanych terenach separatystyczną, marionetkową Republikę Górskiego Karabachu. Konflikt do tej pory pozostaje kością niezgody między Ormianami a Azerami, a także wspierającą ich Turcją. Z Turcją z kolei Erywań ma na pieńku ze względu na odmowę uznania przez Ankarę rzezi Ormian z 1916 r. za zbrodnię ludobójstwa.
Z biegiem lat najpierw prezydent Heydar Aliyev, a potem jego syn Ilham, zdławili opozycję i ustabilizowali sytuację polityczną Azerbejdżanu, a dzięki bogatym złożom ropy kraj się stopniowo bogaci. Obecnie Baku wydaje na własne siły zbrojne więcej, niż wynosi cały budżet pozbawionej bogactw naturalnych Armenii. Dlatego dla Erywania sojusz z prawosławną Rosją jest jedyną przeciwwagą dla muzułmańskich sąsiadów, a rosyjska baza wojskowa w Giumri nie jest i nie może być postrzegana jako zagrożenie. Ormianie są przy tym jedynym obok Osetyjczyków kaukaskim narodem, dla którego Rosjanie byli od wieków przede wszystkim sojusznikami, a nie wrogami.
Elity Armenii zdawały sobie sprawę, że są na Rosję skazane. Nie chciały jednak jeszcze bardziej pogłębiać tej zależności, upatrując w UE możliwości częściowego zrównoważenia wpływów Moskwy, a zarazem traktując Zachód jako potencjalne źródło wsparcia finansowego i impulsów modernizacyjnych. Nie bez racji; to właśnie Armenia była obok Mołdawii największym beneficjentem Europejskiego Instrumentu Sąsiedztwa i Partnerstwa per capita. W latach 2010–2012 z głównego instrumentu finansowego Partnerstwa Wschodniego na przeciętnego Ormianina przypadło 85 euro. Na przeciętnego Ukraińca – 21 euro, a Białorusina – zaledwie 2 euro.
Dlatego Rosjanie musieli odwołać się do tradycyjnych narzędzi prowadzenia polityki metodą kija i marchewki. Po pierwsze chodziło o „dyplomację energetyczną”. W lipcu 2013 r. kontrolowany w większości przez Gazprom Hajrusgazard przeforsował 50-proc. podwyżkę cen gazu dla odbiorców indywidualnych. W rezultacie doszło do ulicznych protestów. – Rosjanie robią wszystko, żeby nie można było się wykręcić od ich propozycji. To poważne zagrożenie dla niepodległości Armenii – mówił tytułowi „Aradżin Lratwakan” politolog Ruben Bagramjan.
Gazprom z podwyżki się wycofał, a Moskwa obiecała nawet obniżki, ale Erywań musiał za to zapłacić. Rząd odsprzedał Rosjanom 20-proc. resztkę akcji Hajrusgazardu, przyznając mu jednocześnie monopol na import surowca do 2043 r. Samo ogłoszenie wejścia do Unii Celnej ochłodziło relacje handlowe z UE. Przyjęcie obowiązujących w Unii Celnej stawek celnych zmusi Armenię do podwyższenia ceł na więcej niż trzy czwarte produktów. Odrzucenie stowarzyszenia z UE, a co za tym idzie wiążących się z nim reform gospodarczych, osłabiło zaufanie do Armenii jako potencjalnego odbiorcy inwestycji zagranicznych. W 2013 r. spadły one o jedną trzecią. Poza szantażem gazowym pojawił się jeszcze jeden, na który władze Armenii są wyjątkowo przewrażliwione. Moskwa zaczęła demonstracyjnie zacieśniać relacje z Azerbejdżanem. W sierpniu 2013 r. Władimir Putin po raz pierwszy od lat przyjechał do Baku. Moskwa zaczęła też zbroić Azerów w ramach opiewającego na 1 mld dol. kontraktu, wartego tyle, co jedna czwarta całego budżetu Armenii.
– Szkoda, że decyzja została przyjęta pod naciskiem Rosji. To zagrożenie dla naszego bezpieczeństwa narodowego. Niestety, w procesie geopolitycznej przebudowy tracimy możliwość manewru – komentował były szef dyplomacji, a obecnie poseł opozycji Aleksandr Arzumanjan. – Serż Sargsjan, ogłaszając wejście do Unii Celnej, przekazał Rosji mandat na rządzenie Armenią. To był krok antykonstytucyjny, ponieważ w ten sposób Armenia traci suwerenność i staje się częścią imperium rosyjskiego – dodawał politolog Dawit Szahnazarjan.