Jak ocenia pan ryzyko dalszego delewarowania, czyli ograniczania skali działania zachodnich banków dla Europy Środkowo-Wschodniej i Polski w szczególności?
Federico Ghizzoni: W Europie większość delewarowania mamy już za sobą. W pewnym zakresie może się ono jeszcze utrzymać w tym i być może na początku przyszłego roku. Jeśli spojrzymy na europejskie grupy, to dotyczyło ono rynków, na których nie jest prowadzona podstawowa działalność, np. dla UniCredit były to rynki spoza Europy.
A jaki będzie wpływ na Europę Środkową?
Tu w regionie będziemy zapewne obserwować kilka banków kontynuujących delewarowanie, a niektórzy być może będą próbować sprzedawać część aktywów. Może jakiś inwestor, który jest obecny tylko w jednym kraju, a nie w pięciu czy sześciu, może podjąć taką decyzję.
Ale równocześnie takie banki jak UniCredit, obecne w Europie Środkowej jako inwestorzy długoterminowi, nie będą tu ograniczać działalności. Większy sens ma delewarowanie w Europie Zachodniej, gdzie stopy zwrotu są niższe niż w Europie Środkowej i Wschodniej.
Ale UniCredit sprzedał kilka miesięcy temu blisko 10-proc. pakiet akcji Pekao.
To nie było delewarowanie, tylko optymalizacja wykorzystania kapitału wewnątrz grupy. Zachowaliśmy 50,1 proc. udziału w Pekao, ponieważ nie ma żadnego powodu, dla którego chcielibyśmy opuszczać Polskę. To była po prostu okazja, by pozyskać nieco kapitału, który można przeznaczyć na inwestycje w innych krajach Europy Środkowo-Wschodniej.
Dla mnie delewarowanie oznacza zmniejszenie aktywów, co ogranicza ryzyko.
Powiedział pan, że niektóre zagraniczne banki mogą myśleć o wycofaniu się z Polski. Często macie oferty kupna jakichś aktywów w naszym kraju?
Polska jest rynkiem, gdzie trzeba mieć odpowiednią skalę działania, by być efektywnym. Weźmy transakcję kupna Nordei przez PKO BP. Przypuszczam, że dla Nordei powodem wyjścia z Polski było to, że 2–3 proc. udziału w rynku nie daje podstaw do dalszego szybkiego wzrostu biznesu.
Ale generalnie zainteresowanie Polską raczej rośnie, niż maleje. Jako UniCredit cały czas jesteśmy pytani przez banki inwestycyjne, czy chcielibyśmy coś kupić albo sprzedać.
Jest pan zadowolony z działalności, z wyników w Polsce?
Patrząc na to, co działo się w europejskich bankach i w naszej grupie przez ostatnie cztery lata, obecność w Polsce okazała się bardzo satysfakcjonująca z punktu widzenia rozwoju biznesu. Myślę, że wyzwaniem zarówno dla Pekao, jak i dla innych polskich banków będzie wzrost na rynku, który nie kwitnie już tak, jak to było kilka lat temu. Ale mimo wszystko to wciąż bardzo atrakcyjny rynek.
Więc teraz nie oczekuje pan już po Pekao jakiegoś szczególnie szybkiego rozwoju?
Polski rynek rośnie wolniej, ale wciąż ten wzrost jest wyższy niż w Europie Zachodniej. Dla nas ważne jest to, żeby rosnąć szybciej niż rynek, a nie to, żeby zakładać sobie jakiś poziom tego wzrostu.
Skoro polski rynek rośnie wolniej, to trzeba też zaakceptować niższą rentowność, mniejszy zwrot z kapitału.
Rentowność może być niższa, ale to będzie zbilansowane przez fakt, że równocześnie można będzie ograniczać ryzyko, ponieważ Polska coraz bardziej przesuwa się w stronę rynków rozwiniętych. Niezależnie od tego powtórzę: nadal uważamy, że jest to miejsce, w którym warto inwestować, a nie na odwrót.
W Polsce mieliśmy w ostatnich 12 miesiącach duże obniżki stóp procentowych. Ma to wpływ na wyniki banków. Jak powinny zareagować, by utrzymać poziom zyskowności?
W Polsce stopy przesunęły się z 4,75 proc. do 2,5 proc. – to duży spadek, ale wciąż daleko macie do 0,5 proc. w strefie euro. Oczywiście gdy głównym motorem rentowności banków jest wynik z tytułu odsetek, a ten się kurczy, trzeba oferować nowe usługi i liczyć na dochody z prowizji. Trzeba również starać się o wzrost aktywów pod zarządzaniem, rozwijanie bancassurance, finansowanie handlu oraz poprawić cross-selling. Tu jest duże pole do wzrostu. W najlepszych pod tym względem amerykańskich bankach na jednego klienta przypada średnio osiem produktów, a w Europie maksymalnie trzy lub cztery.
Porozmawiajmy na temat unii bankowej. Podejście do niej jest zupełnie inne w krajach Europy Zachodniej i w naszym regionie. Jak grupa UniCredit będzie funkcjonować w unii bankowej?
Dla UniCredit jest to dobra wiadomość. Na pewno do unii bankowej wejdzie 17 krajów strefy euro, jesteśmy obecni w wielu z nich. Nasze funkcjonowanie na tych rynkach będzie łatwiejsze. Nie będzie takiej fragmentacji rynków, będziemy mieli więcej swobody w alokowaniu kapitału i płynności.
A w odniesieniu do naszego regionu?
Myślę, że to nie będzie bardziej skomplikowane niż obecnie. Nie spodziewam się dużych zmian w porównaniu ze stanem obecnym. Bardzo ważne jest to, by 11 krajów spoza strefy euro również mogło w pewien sposób uczestniczyć w podejmowaniu kluczowych decyzji.
Więc jeśli chodzi o funkcjonowanie grupy w Polsce, elastyczność mocno nie wzrośnie?
To już będzie przedmiotem dyskusji między EBC i polskim nadzorem. Nie jestem w stanie powiedzieć, czy będzie więcej, czy mniej elastyczności. Liczę na to, że polski regulator w odniesieniu do grupy takiej jak UniCredit nie będzie brał pod uwagę ryzyka fragmentacji. Takie ryzyko zniknie tak szybko, jak zacznie działać unia bankowa.
Chodzi nie tylko o ryzyko, że grupa będzie miała kłopoty. Także o to, że chciałaby korzystać z płynności Polski do finansowania np. kredytów we Włoszech czy w Niemczech.
To jest rzecz do dyskusji między dwoma regulatorami – z Polski i z EBC. Równie dobrze można się obawiać o przepływ płynności z Włoch.
Na poziomie europejskim unia bankowa również pod tym względem będzie korzystna, bo dziś płynność w strefie euro jest uwięziona w EBC. Te pieniądze zostaną uwolnione i będą zainwestowane w realną gospodarkę.