Operator kart płatniczych Visa co roku przygotowuje raport na temat szarej strefy w Europie. Szacowana jest zarówno wartość nielegalnego zatrudnienia jak i wielkość nieraportowanych przez przedsiębiorstwa przychodów. Ta pierwsza kategoria (czyli praca na czarno) odpowiada za dwie trzecie ukrywanych przed państwem dochodów. Główne branże, w których ma miejsce działalność zatajana przed fiskusem to budowlanka, drobny handel, transport (taksówki!) oraz hotelarstwo i restauratorstwo. Oprócz Polski jeśli o chodzi o szarą strefę w UE w tym roku przodują Bułgaria (31,2 proc.), Rumunia (28,4 proc.) oraz kraje nadbałtyckie. Wysoki odsetek szarej strefy w PKB występuje także na południu Europy, zwłaszcza w Grecji (23,6 proc.). Z tego powodu problem unikania opodatkowania jest często dyskutowany przy okazji wprowadzania w tych krajach programów oszczędności budżetowych.
Wielu uczciwych ludzi uważa szarą strefę za działanie niemoralne i głęboko szkodliwe. Z drugiej strony niejednokrotnie zdarza się Polakom zatrudnić na czarno opiekunkę lub sprzątaczkę, na które nie byłoby ich stać legalnie. Trudno też wymagać od znajomych, którzy świadczą nam usługi trochę z grzeczności, choć za pieniądze, by odprowadzili od tych dochodów podatek VAT. Takie niejednoznaczności charakteryzujące działalność w szarej strefie prowokują do postawienia bardziej zdecydowanego pytania: czy działanie ukrywane przed fiskusem rodzi jakieś społeczne koszty?
Oszukiwanie samych siebie
Najbardziej oczywista odpowiedź na to pytanie jest niestety błędna. Nie jest bowiem tak, że ekonomicznym kosztem szarej strefy jest ubytek wpływów do budżetu państwa. Wpływy tak czy inaczej są, tylko zbieranie ich odbywa się innymi kanałami niż gdyby szarej strefy nie było. Poziom opodatkowania jest bowiem ustalany tak, by znalazły się środki na pokrycie wydatków publicznych. Jeśli rzeczywiście brakuje pieniędzy na szkoły czy szpitale, podnosi się podatki. Jeśli wydatki są na odpowiednim poziomie w stosunku do możliwości gospodarczych kraju, szara strefa zmienia tylko to, kto płaci podatki, a kto nie.
Zrozumiałe oczywiście, że ktoś może czuć się oszukany tym, że on płaci podatki, podczas gdy przykładowo taksówkarz czy robotnik budowlany tego nie robią. Jednak na dłuższą metę unikający opodatkowania oszukują sami siebie. Wyższe dochody w sektorach ze znacznym udziałem szarej strefy powodują napływ nowych pracowników i przedsiębiorców. W efekcie przychód z tej działalności spada do takiego poziomu, że dochodowość po opodatkowaniu za podobną pracę między sektorami wyrównuje się. Zwiększona liczba robotników i taksówkarzy powoduje spadek cen ich usług tak, że pojedynczej jednostce tylko wydaje się, iż zarabia więcej oszukując państwo – gdyby bowiem pracowała legalnie w innym sektorze jej dochody byłyby odpowiednio wyższe. Praca na czarno ma więc z punktu widzenia jednostki sens, gdy w danym sektorze jest sporo osób robiących to samo legalnie. Wtedy można zarabiać nieco więcej kosztem ich właśnie.
Teraz powinno być widać koszty związane z szarą strefą. Jest to przede wszystkim nadmierne przesunięcie zasobów pracy i kapitału do sektorów, w których łatwiej uniknąć jest opodatkowania. Liczba robotników budowlanych i taksówkarzy jest przez to większa niż wynika to z preferencji konsumentów. Ubytek pracowników występuje zaś tam, gdzie dochodów nie da się ukryć. Oprócz tego do kosztów ekonomicznych szarej strefy należą wydatki poniesione przez przedsiębiorców na unikanie fiskusa oraz nakłady państwa na walkę z przestępstwami skarbowymi.
Szare korzyści?
Czy jednak tym kosztom można przeciwstawić jakieś korzyści? Moim zdaniem jest ich trochę, chociaż tylko w skrajnych sytuacjach (bardzo wysokie opodatkowanie) przeważają one nad kosztami. Zatrudnienie w szarej strefie daje szansę na stosunkowo łatwe przyuczenie do pracy lub prowadzenia biznesu. Nie trzeba wypełniać żadnych formalności i można korzystać z całości uzyskiwanego dochodu. Wielu przedsiębiorców zaczyna karierę w szarej strefie by później, gdy interes dobrze prosperuje, zalegalizować działalność. Poza tym praca na czarno jest dla wielu ludzi ratunkiem przed bezrobociem. Dzięki zatrudnieniu w szarej strefie unikają psychicznej i społecznej degradacji łączącej się często z długotrwałym pozostawaniu bez pracy.
Inna korzyść z istnienia szarej strefy to wentyl bezpieczeństwa jaki ona daje wobec nadmiernie restrykcyjnej polityki fiskalnej. Możliwość ukrywania części dochodów jest jednym z hamulców nadmiernej pazerności państwa. To, że ludzie są przynajmniej teoretycznie w stanie odmówić współpracy z fiskusem, gwarantuje, iż poziom opodatkowania musi mieścić się w pewnych granicach akceptacji. Oczywiście zabezpieczeń przed nadmiernym fiskalizmem jest w demokratycznym państwie więcej, ale nie jest to powód, by zupełnie rezygnować z tego jednego.
Ścigać czy nie ścigać?
Lepsza świadomość kosztów i korzyści daje wskazówkę jak walczyć z szarą strefą. Przede wszystkim nie należy skupiać się na ściganiu i karaniu uczestników tego procederu. Powoduje to bowiem głównie wzrost kosztów zarówno unikania opodatkowania, jak i pracy aparatu skarbowego. Jeżeli zaś obywatele nie chcą kooperować, bardzo trudno zmusić ich do przestrzegania prawa. Oczywiście szara strefa z natury nie może być legalna, ale łatwiej ograniczać ją eliminując bodźce skłaniające do ucieczki od opodatkowania. Oznacza to zmniejszanie barier biurokratycznych, które dotyczą oczywiście głównie legalnej działalności oraz obniżenie ciężaru podatkowego, zwłaszcza dla najmniej zarabiających. Ważne jest też budowanie świadomości konsumentów, którzy mogą wymusić na przedsiębiorcach legalną działalność. Przykładowo na Filipinach wprowadzono loterię paragonową, która daje klientom szansę na wygraną, ale tylko gdy kupują legalnie. Nie bez znaczenia jest też to, na co idą państwowe pieniądze – badania dowodzą, że im wyższa jakość dóbr publicznych, tym mniejsza skłonność do unikania podatków.
Sponsor raportu Visa szczególnie mocno lansuje oczywiście jedno rozwiązanie – upowszechnianie płatności bezgotówkowych. Trafnie zauważa się bowiem, że gotówka jest tym, co umożliwia szarej strefie funkcjonowanie bez większych problemów. Jednak płatności bezgotówkowe nie są wcale tanie – koszt utrzymywania systemów transakcyjnych działających w czasie rzeczywistym jest wysoki. Znacznie wyższy niż koszt produkcji banknotów – wydrukowanie wszystkich banknotów euro będących w obiegu to koszt ok. 3 mld euro. Tymczasem przychody operatorów kart kredytowych opiewają łącznie na 20-30 mld dolarów rocznie. Poza tym świat pozbawiony zupełnie gotówki byłby odrobinę niepokojący – państwo mogłoby teoretycznie skontrolować każdą płatność. Gdyby wymusić taki stan na obywatelach, wróżyłbym szybki rozwój alternatywnych metod płatności takich jak wirtualne waluty lub monety wykonane z kruszcu.