Wyjście inwestorów z Polski to straszak – mówi DGP wiceminister finansów Wojciech Kowalczyk.

Kiedy będzie nowelizacja budżetu?

Nie ma jeszcze decyzji. Ma zapaść w połowie roku, czyli niedługo.

Mamy czerwiec i już wiemy, że dochody z podatków w pierwszych miesiącach roku były słabsze, niż oczekiwano.

Ale w maju wpływy były lepsze od oczekiwanych. Oficjalne dane będą wkrótce dostępne i z nich powinno wynikać, że to tąpnięcie, które mieliśmy w dochodach kilka miesięcy temu, mamy już za sobą. Jest lekka poprawa.

Nowelizacja to kwestia techniczna czy polityczna?

To standardowe narzędzie polityki finansowej, żadna katastrofa. Sięgaliśmy po nie w 2009 r. Faktem jest, że poziom wzrostu gospodarczego i jego struktura są inne, niż zakładaliśmy. Konsumpcja np. zmniejszyła się dużo bardziej, niż oczekiwaliśmy, co ma przełożenie na wpływy podatkowe.

Ale odpowiada pan za finansowanie potrzeb pożyczkowych. Wzrost deficytu po nowelizacji to zwiększenie tych potrzeb.

Ale nie w skali jeden do jednego, mamy możliwość wykorzystania innych rezerw finansowych. Dodatkowo nawet gdyby wzrosły potrzeby pożyczkowe, to niekoniecznie musi się to przekładać na dodatkowe emisje obligacji. Możemy zaciągać kredyty w międzynarodowych instytucjach finansowych – już w wakacje pozyskamy w ten sposób kolejny miliard euro. Poza tym przypominam, że obecnie sfinansowaliśmy ok. 80 proc. tegorocznych potrzeb i wystarczą najbliższe przetargi, by sfinansować całość. Nasza sytuacja jest więc dość komfortowa.

Komfortowa? W piątek NBP musiał interweniować na rynku walutowym. Ucieszyło to pana?

Nasza sytuacja, jeśli chodzi o finansowanie potrzeb pożyczkowych na ten rok, jest komfortowa. Z zasady nie komentujemy aktywności banku centralnego na rynku walutowym.

Ale czy napięcie na rynku długu nie pokrzyżuje tych planów?

Spokojnie podchodzimy do najmodniejszego obecnie straszaka mediów i analityków, czyli wyjścia inwestorów zagranicznych z Polski. To jest szukanie sensacji abstrahujące od obecnej struktury inwestorów zagranicznych. Ostatnia przecena na rynku obligacji to efekt nerwowości, jaka zapanowała właściwie na wszystkich światowych rynkach finansowych po serii sygnałów z Fed o możliwym ograniczeniu luzowania ilościowego. W takiej sytuacji inwestorzy krótkoterminowi zwykle próbują wywołać jakiś nowy trend – w tym przypadku na wzrost rentowności i osłabienia waluty – by na tym zarobić. Wyjścia długoterminowych inwestorów z Polski nie widzimy, na koniec maja wartość zaangażowania zagranicy na krajowym rynku obligacji była taka sama jak w kwietniu. Krótkoterminowy kapitał ma zaś niewielki udział w całym zaangażowaniu inwestorów zagranicznych na naszym rynku długu. Może on jednak w krótkich okresach mocno oddziaływać na rynek, szczególnie w sytuacjach jego niskiej płynności. Taka niska płynność jest obecnie. Ostatni (6.06.2013 r.) przetarg obligacji pokazał jednak, że korekty na rynku obligacji wykorzystywane są do zakupów przez polskie podmioty, które w ostatnich miesiącach wypychane były z rynku przez kapitał zagraniczny.

Co się stanie, gdy Rada Polityki Pieniężnej zakończy cykl obniżek stóp? Spowoduje to wzrost rentowności?

Z wypowiedzi członków RPP wynika, że będą dalsze obniżki. Cały czas mamy inflację poniżej celu NBP, a prognozy banku centralnego na przyszły rok wskazują, że inflacja będzie oscylować w okolicach dolnej granicy celu inflacyjnego, czyli 1,5 proc. Nie widzę powodu, dla którego cykl obniżek miałby się zakończyć. Nawet jeśli będziemy mieli oczekiwane ożywienie gospodarcze, to nie będzie ono zagrażać celowi inflacyjnemu. Jest przestrzeń, by stopy dalej obcinać.

Czyli nie ma żadnych powodów, by się obawiać przeceny na rynku długu?

Większość dilerów oczekuje zmienności, ale to naturalne, bo oni na tym zarabiają. Jednak moim zdaniem okres luzowania polityki pieniężnej przez największe banki centralne świata, w tym Fed, jeszcze się nie skończył i potrwa do końca przyszłego roku. Na razie mamy wypuszczane takie sygnały, które traktuję jako sondowanie, jak powinien wyglądać proces wychodzenia z dokonywanego luzowania i jakie będą reakcje rynków. Dane z USA wcale nie są jednoznacznie dobre, inflacja nie jest zagrożeniem, bezrobocie jest wysokie – więc luźna polityka monetarna zapewne szybko nie zostanie przerwana.

Czy to ma jakiś wpływ na strategię ministerstwa – prefinansowanie potrzeb finansowych na przyszły rok?

Na pewno nie wykluczamy takiego działania, ale wszystko zależeć będzie od sytuacji rynkowej. Nie ustawiamy sobie przy tym konkretnych celów, np. sfinansowania 20 proc. przyszłorocznych potrzeb jeszcze w tym roku. To, że mamy sfinansowane już 80 proc. potrzeb na ten rok, daje nam komfort spokojnego i elastycznego dopasowywania do sytuacji rynkowej zarówno finansowania tegorocznych potrzeb pożyczkowych, jak i prefinansowania przyszłorocznych. W IV kw. możliwa jest nasza aktywność na rynkach zagranicznych. To prefinansowałoby nam część przyszłorocznych potrzeb walutowych i zabezpieczało finansowanie krajowe. Poziom ewentualnego prefinansowania musi uwzględniać również rachunek ekonomiczny – nie chcemy, aby to była kosztowna forma zabezpieczenia. Tym bardziej że w przyszłym roku będzie nam zapadało mniej długu niż w tym roku. Zakładając, że nie sprzedamy żadnych bonów skarbowych, które musielibyśmy wykupić w 2014 r., to w przyszłym roku będziemy mieli do spłaty około 82 mld zł długu krajowego i zagranicznego. Dla porównania w tym roku zapadało ok. 106 mld zł.

Jakie są zagrożenia dla realizacji budżetu?

Ciągle takie same: spowolnienie u głównych partnerów w strefie euro i słaby poziom konsumpcji hamujący też inwestycje. Dużym zagrożeniem może być jakieś kolejne zawirowanie na rynkach międzynarodowych spowodowane wzrostem niepewności. Ale mam wrażenie, że jesteśmy blisko momentu, gdy zmieni się sentyment w gospodarce i nastąpi odbicie.

Właśnie przechodzimy gospodarczy dołek?

Mam wrażenie, że już zaczyna się stopniowe podnoszenie się do góry.