Kierowane przez Jacka Rostowskiego Ministerstwo Finansów powinno już szukać co najmniej 9 mld zł. Tyle zabrakłoby, gdyby tegoroczny budżet napisać jeszcze raz na podstawie ostatnich rządowych prognoz gospodarczych. Mirosław Gronicki, były minister finansów, który wyliczył ten ubytek, tłumaczy, że taki musi być skutek niższego tempa wzrostu gospodarki (1,5 proc., a nie 2,2 proc., jak zakładał rząd, tworząc ustawę) i niższej inflacji (1,6 proc. zamiast 2,7 proc.). Jednak zdaniem byłego szefa resortu dziura w państwowej kasie będzie znacznie większa i dochody w całym roku mogą być nawet o 27 mld zł niższe, niż przewiduje ustawa.
Żeby deficyt wzrósł „tylko” o 9–10 mld zł, czyli do 44–45 mld zł, Ministerstwo Finansów musi załatać przynajmniej część gigantycznego ubytku w dochodach pieniędzmi z innych źródeł lub wypychaniem części wydatków poza budżet centralny.
Pesymizm ekspertów ma dwa źródła. Pierwsze: plany dochodów od początku były zawyżone, bo prognozy stanowiące podstawę do napisania budżetu były grubo na wyrost. Rząd pośrednio to przyznał, przyjmując rewizję tych prognoz w założeniach do budżetu na 2014 r. Zamiast 2,2-proc. tempa wzrostu szacuje teraz 1,5-proc. dynamikę. Konsumpcja prywatna nie wzrośnie o 2,2 proc., ale o 1,1 proc. A inflacja nie wyniesie 2,7 proc., tylko 1,6 proc.
Wszystkie te kategorie mają silny wpływ na główne źródło budżetowych dochodów: VAT. A wpływy z podatków pośrednich wyglądają na razie słabo – nawet słabiej, niż wynikałoby to z wyników gospodarki. I to jest drugie źródło niepokojów ekspertów. Z opublikowanych wczoraj danych wynika, że do końca maja podatki pośrednie przyniosły budżetowi 68,4 mld zł. Rok temu było o prawie 8 mld zł więcej. Kłopoty z podatkami przekładają się na mizerię całych dochodów, które nie tylko są mniejsze od ubiegłorocznych (o 5,7 mld zł), lecz także od harmonogramu wykonania budżetu na ten rok (o ponad 3 mld zł).
– Z dochodami jest coś nie tak. Mamy wzrost gospodarczy, a wpływy podatkowe, które zależą przecież od tego wzrostu, są niższe niż rok temu. Ministerstwo Finansów powinno to wyjaśnić, potrzebna jest dyskusja na ten temat. Tymczasem jest cisza – mówi były minister finansów Mirosław Gronicki.
Marcin Mrowiec główny ekonomista Pekao uważa, że rząd nie będzie miał wyjścia i lada dzień przedstawi projekt nowelizacji budżetu. Jego zdaniem resort finansów nie przerzuci całości ubytku w dochodach w deficyt. – Z 14,5 mld zł jakieś 4–5 mld uda się pewnie znaleźć w inny sposób. Dlatego cały czas szacuję, że skala nowelizacji będzie w granicach 10 mld zł – ocenia.
Co może zrobić MF oprócz zwiększenia deficytu? To, co robi już teraz. Po pierwsze, szukać dodatkowych źródeł dochodów. W majowych wynikach budżetu uwagę zwraca duży wzrost wpływów niepodatkowych. Wyniosły one niemal 11 mld zł, o 2,6 mld zł więcej niż przed rokiem. Po drugie, można pozbyć się części wydatków z budżetu centralnego. Prawdopodobnie efektem takiego działania jest niska dotacja do FUS po pięciu miesiącach. Fundusz otrzymał dotąd 14,7 mld zł, o 5,6 mld zł mniej niż przed rokiem.
– Według mnie FUS jest teraz finansowany głównie pożyczkami budżetowymi, które nie są wydatkiem. Stąd ten wynik – twierdzi Grzegorz Ogonek z banku ING. I dodaje, że MF może takimi metodami zasypać nawet połowę z 18-miliardowego ubytku w dochodach szacowanego przez bank. Resztę musi wpisać w deficyt.
Problem jednak w tym, że formalnie resort nie ma zbyt dużego pola manewru do powiększania deficytu. Blokuje go zasada, zgodnie z którą po przekroczeniu przez dług poziomu 50 proc. PKB relacja deficytu do dochodów w budżecie na kolejny rok nie może się powiększyć. Tymczasem w 2012 r. dług publiczny wyniósł 52,7 proc. PKB. A deficyt zapisany w ustawie na 2013 r. (35,6 mld zł) jest tylko o ok. 100 mln zł niższy niż dopuszczalny limit wynikający z relacji do dochodów.
– Intencje Ministerstwa Finansów są jasne: w założeniach do budżetu na 2014 r. stwierdza wprost, że zamierza odejść od tej zasady i zastąpić ją nową regułą wydatkową. Gdyby nie planowali nowelizacji, nie zapowiadaliby takiej zmiany – uważa Marcin Mrowiec.