Jeśli dobrze pójdzie, Polska może niebawem wypełniać większość kryteriów pozwalających na wejście do strefy euro i posługiwanie się przez Polaków wspólną walutą.
Jeśli dobrze pójdzie, Polska może niebawem wypełniać większość kryteriów pozwalających na wejście do strefy euro i posługiwanie się przez Polaków wspólną walutą.
Według najnowszego „Monitora konwergencji nominalnej” – dokumentu cyklicznie publikowanego przez Ministerstwo Finansów – na razie spełniamy jedno kryterium: konwergencji stóp procentowych.
Po co to kryterium? Ma ono na celu sprawdzenie, czy kraj trwale przygotował swój system finansowy do połączenia ze strefą euro. Wysokość stóp to tak naprawdę ostatni element układanki – miała być efektem trwałego sprowadzenia inflacji do poziomu w strefie euro (czego przecież w zwykłych warunkach należało dokonać odpowiednią polityką pieniężną) oraz utrzymywania w ryzach kursu waluty kraju kandydującego. Zapis traktatowy o kryterium stóp procentowych mówi, że aby je spełnić, przynajmniej przez rok poprzedzający ocenę ze strony Komisji Europejskiej państwo musi utrzymywać średnią nominalną długoterminową stopę procentową na poziomie nieprzekraczającym o więcej niż 2 pkt proc. średniej wielkości stóp z trzech krajów UE o najbardziej stabilnych cenach. W praktyce wartość referencyjna jest wyznaczana na podstawie średniej arytmetycznej ze stóp procentowych w trzech krajach UE o najniższej inflacji, powiększonej o 2 punkty procentowe.
Traktat zakłada, że do wyliczeń uwzględnia się rentowność długoterminowych obligacji skarbowych. A jeśli kraj takich nie emituje – z porównywalnych papierów wartościowych.
Polska spełnia dziś kryterium stóp procentowych, bo średnia z ostatniego roku to u nas 4,7 proc., a wyliczona w lutym wartość referencyjna – 4,9 proc.
– Jest duża szansa, że wypełnienie kryterium stóp procentowych będzie trwałe, czyli takie, jak to opisuje traktat. Polska ma szansę mieć stopy niższe od wartości referencyjnej przez dłuższy czas – mówi Piotr Kalisz, główny ekonomista Banku Handlowego.
Ta opinia ma mocne podstawy. Do wyliczenia wielkości referencyjnej bierze się dane z krajów o najniższej inflacji. Jest duża szansa, że dynamika wzrostu cen będzie najniższa tam, gdzie wzrost gospodarczy jest najsłabszy albo go wcale nie ma. Obligacje takich krajów są zaś obłożone stosunkowo wysoką premią za ryzyko. – To nam pomaga. Podobnie jak to, co dziś dzieje się na polskim rynku długu – mówi Piotr Kalisz.
Rentowność polskich papierów znów jest rekordowo niska, bo nie maleje strumień zagranicznego kapitału napływający na polski rynek. Nasz rozmówca ma jednak wątpliwości, czy to tendencja trwała.
Zdaniem Piotra Kalisza kryterium stopy procentowej w takim kształcie, jak je opisuje traktat, broni się mimo tego, że światowy system finansowy jest dziś zupełnie inny niż w czasach, gdy przyjmowano traktat. – Wielkość długoterminowych stóp procentowych to wypadkowa kilku czynników, m.in. polityki fiskalnej, pieniężnej czy fundamentów gospodarczych. Dlatego to kryterium jest w pewnym stopniu obiektywne – mówi Piotr Kalisz.
Pozostałych kryteriów Polska nie spełnia. Choć akurat by wypełnić warunek stabilności cen, brakuje nam niewiele.
Pomysłodawcy strefy euro uznali, że kraj może przystąpić do wspólnego obszaru walutowego wówczas, gdy ma wskaźnik inflacji HICP (zharmonizowany wskaźnik cen konsumpcyjnych) zbliżony do średniej z trzech krajów o najniższej inflacji. Traktat stanowi, że kryterium jest wypełnione wówczas, gdy inflacja w kraju kandydującym przez przynajmniej rok nie jest wyższa o więcej niż 1,5 pkt proc. od średniej inflacji w trzech krajach o najbardziej stabilnych cenach.
Polsce brakuje obecnie 0,6 pkt proc., by spełniać to kryterium. Nie jesteśmy jedynym krajem, który ma z tym problem. Inflację wyższą niż wartość referencyjna ma jeszcze 13 krajów – w tym dziewięciu obecnych członków strefy euro.
Według prognoz Komisji Europejskiej Polska może jednak wypełniać kryterium stabilności cen od trzeciego kwartału tego roku. Wynika z nich, że inflacja może u nas wzrosnąć ponad limit przewidziany traktatem dopiero w drugim kwartale przyszłego roku.
– Mamy szansę spełniać kryterium inflacyjne, bo ze średniej rocznej wypadną nam wysokie poziomy inflacji z pierwszej połowy 2012 r. Spadek naszej inflacji nastąpił bardzo szybko, za to w Eurolandzie jest ona względnie stabilna – mówi Grzegorz Maliszewski, główny ekonomista Banku Millennium.
Ale z kryterium inflacyjnym jest pewien problem – miara, jaką jest HICP, nie do końca musi odzwierciedlać to, co dzieje się w krajowej gospodarce z popytem i wynikającymi z niego zmianami cen. Polska jest tego dobrym przykładem. Choć presja popytowa w gospodarce nie była wysoka, w 2011 i 2012 r. inflacja rosła – głównie przez ceny surowców.
– Wzrost inflacji w niewielkim stopniu był efektem wewnętrznej polityki gospodarczej. To pokazuje, że HICP nie do końca musi być miarodajny. Trzeba o tym pamiętać, stosując to kryterium konwergencji – mówi Maliszewski.
Dużo większy problem jest ze spełnieniem kolejnego warunku, czyli wielkości deficytu sektora instytucji rządowych i samorządowych (ang. general government). Kryterium sytuacji finansów publicznych zakłada bowiem, że państwo członkowskie nie może być objęte procedurą nadmiernego deficytu. Oznacza to, że dług publiczny nie może przekroczyć 60 proc. PKB, a deficyt budżetowy nie może być wyższy niż 3 proc.PKB. Analizując pierwszy z tych warunków, można stwierdzić, że polski dług publiczny liczony według unijnej metodologii to około 55,6 proc. PKB. Na tyle obecnie szacuje go Ministerstwo Finansów.
Gorzej z deficytem. W 2011 r. dziura w finansach wynosiła 5 proc. PKB – a więc była dużo większa od dopuszczalnego limitu. Polska od kilku lat jest zresztą objęta procedurą nadmiernego deficytu (istnienie nadmiernego deficytu KE stwierdziła zresztą w 20 z 27 państw członkowskich UE). Unia ściśle monitoruje stan naszych finansów publicznych. Teoretycznie – gdyby uznano, że Polska nic nie robi, by zmniejszyć deficyt – mogłyby nas spotkać sankcje finansowe ze wstrzymaniem funduszy unijnych włącznie.
Ministerstwo Finansów ma ambicję doprowadzić do zdjęcia z Polski procedury nadmiernego deficytu. Według jego wstępnej prognozy deficyt sektora general government w ubiegłym roku wyniósł około 3,5 proc. PKB. Jaki był końcowy wynik, dowiemy się za kilka dni – w najbliższy poniedziałek dane na temat deficytu i długu poda GUS. Szanse na zdjęcie procedury są. Komisja Europejska może podjąć taką decyzję nawet jeśli deficyt przekracza 3 proc. PKB, ale równocześnie odnotowany zostanie jego znaczny spadek i w perspektywie powinien on obniżyć się poniżej wartości referencyjnej. Czy tak się stanie, okaże się w maju, gdy KE opublikuje wiosenne prognozy makroekonomiczne. Wśród nich znajdzie się m.in. projekcja wielkości polskiego deficytu w 2013 r.
Ekonomiści mają jednak poważne wątpliwości, czy rzeczywiście należy dziś dążyć do zmniejszania deficytu za wszelką cenę. Piotr Bielski z BZ WBK uważa, że MF powinno nieco złagodzić swoje podejście. – To się zresztą już dzieje, bo Polska odeszła od ścieżki zmniejszania deficytu zadeklarowanej w ubiegłorocznym programie konwergencji – mówi ekonomista. Według tamtego dokumentu już w 2012 r. deficyt miał spaść do 2,9 proc. PKB i dalej zmniejszać się w tym roku – do 2,2 proc. PKB. Wiadomo już, że tych założeń nie uda się zrealizować. Według Bielskiego trudno za to winić MF. Do zwiększenia deficytu musiało dojść, bo wynika to z cyklu gospodarczego. Gorsza koniunktura powoduje spadek wpływów do budżetu centralnego i pogarsza cały wynik.
– Gdyby MF ścinał deficyt za wszelką cenę, spowolnienie gospodarcze by się pogłębiło i dużo trudniej byłoby wyjść z tego dołka – mówi Piotr Bielski.
Inny argument: tylko kilka krajów Unii Europejskiej całkowicie wypełnia kryterium fiskalne. Według danych z 2011 r. (to ostatnie dostępne informacje) warunek niskiego deficytu i długu spełniają Estonia, Szwecja, Luksemburg, Finlandia, Bułgaria i Dania. Najdalej od dopuszczalnego limitu deficytu jest Hiszpania (członek strefy euro), bo w 2011 r. dziura w finansach tego kraju zbliżała się do 10 proc. PKB. Pod względem wielkości długu kryterium wyraźnie łamią Włochy, których zadłużenie przekracza 120 proc. PKB.
A co z procedurą nadmiernego deficytu? Do końca kwietnia rząd powinien przedstawić nowy program konwergencji, zawierający jego prognozy deficytu na kolejne lata.
– Wydaje się, że wielkość 3,5 proc. PKB to pułap graniczny dla Komisji Europejskiej. Jeśli chcemy zniesienia procedury, to w programie konwergencji powinniśmy pokazać, że deficyt nie będzie wyższy od tego poziomu nie tylko w tym, ale również w przyszłym roku. Może być problem z dotrzymaniem tych założeń, bo obecne spowolnienie uderza w budżet szczególnie mocno – mówi Piotr Bielski.
Najwięcej kontrowersji dziś budzi stosowanie kryterium kursowego. Według niego kraj kandydat powinien przez minimum 2 lata utrzymywać kurs swojej waluty w pobliżu poziomu równowagi względem euro – W praktyce jest to średni kurs z ustalonego okresu, a dopuszczalne pasmo wahań to plus minus 15 proc.
To mechanizm z zupełnie innej epoki – mówią ekonomiści.
– Trudno byłoby obecnie znaleźć zwolenników ERM2. Ten mechanizm dziś nie ma sensu – mówi Piotr Kalisz. I uzasadnia: wahania kursów walut są dziś mocno zaburzone – choćby przez politykę luzowania ilościowego stosowaną przez największe banki centralne. Wahania kursu mogą być przy tym naprawdę silne – co też jest zrozumiałe w warunkach kryzysu.
– ERM2 w obecnej formie w ogóle może zniechęcać do podejmowania prób przystąpienia do strefy euro. Można sobie wyobrazić sytuację, w której kraj podejmuje wysiłek integracji ze strefą, po czym jest on w jednej chwili marnotrawiony przez silne wahania na rynku walutowym, które nie mają nic wspólnego z fundamentami gospodarki – uważa ekonomista.
Grzegorz Maliszewski dodaje, że dyskusja na temat tego, czy kryterium kursowe w ogóle ma sens, jest jak najbardziej uprawniona.
– Przy obecnym sposobie funkcjonowania rynku trudno byłoby ustalić nawet kurs równowagi. Skala przepływów kapitału portfelowego dzięki m.in. polityce największych banków centralnych jest bardzo duża. To też stwarza realny problem zbyt dużych kosztów utrzymania kursu w paśmie wahań. Przy tak dużych przepływach i otwartości rynków możliwości wpływania banku centralnego na kurs są mocno ograniczone – mówi ekonomista Banku Millennium.
W podobnym tonie wypowiadał się ostatnio prezes NBP Marek Belka. Jego zdaniem Polska mogłaby starać się o zwolnienie z obowiązku wprowadzania złotego do korytarza. Według niego każde zadeklarowanie poziomu kursu, którego trzeba by było bronić, skończyłaby się testowaniem tego poziomu przez rynek.
– To jest tak, jakbyśmy zapraszali do spekulacji wszystkich inwestorów na całym świecie – mówił prezes na początku kwietnia.
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama