Wżyciu można spotkać różne definicje i pojęcia, których student ekonomii nie pozna w trakcie studiów nawet na najlepszej uczelni. A szkoda, bo te definicje wiele mówią o danym kraju czy sektorze gospodarki.
Na przykład w pewnym urzędzie skarbowym stosuje się następującą definicję przedsiębiorcy: „to przestępca, którego jeszcze nie złapano”. Podobno jeden z wysokich urzędników w jednym z ważnych ministerstw powiedział, że w Polsce nie działa PPP (partnerstwo publiczno-prywatne), tylko PPPP, a ostatnie P to prokurator. Z kolei bardzo trafna potoczna definicja bankiera brzmi następująco: „to ktoś, kto poda parasol, jak świeci słońce, ale natychmiast zabierze, jak tylko zaczyna padać”. Te przykłady oddają dobrze stan polskiej gospodarki i finansów.
Banki bardzo chętnie udzielają kredytów firmom i osobom fizycznym, gdy jest świetna sytuacja gospodarcza. Obniżają wtedy prowizje, oferują „darmowe raty” (po latach okazuje się, że specyficznie rozumieją słowo „darmowe”), obniżają marżę odsetkową do poziomu, który z pewnością nie pokrywa ryzyka związanego z udzieleniem kredytu. Wtedy, mimo że kredyt podobnie jak parasol podczas słonecznej pogody często nie jest potrzebny, reklamy „darmowych rat” i promocje zachęcają do zadłużania się.
Jak tylko pojawiają się pierwsze sygnały pogorszenia koniunktury, bankierzy natychmiast zaostrzają politykę kredytową, podnoszą marże, wprowadzają wyższe opłaty i trudniejsze warunki uzyskania pożyczki. W czasach gdy firmie przydałby się większy kredyt obrotowy, bo kontrahenci płacą później niż zwykle z powodu rosnących zatorów płatniczych, właśnie wtedy jest ograniczany. Jak zaczyna padać deszcz i parasol by się przydał, bankierzy go zabierają. Przykładów na takie zachowanie mamy aż nadto, wystarczy chociażby rzucić okiem na raport Narodowego Banku Polskiego o polityce kredytowej banków opublikowany w tym tygodniu. Banki informują, że zaostrzyły politykę kredytową we wszystkich grupach i planują dalsze zaostrzenie dokładnie w momencie, w którym pojawiły się informacje o nadchodzącej recesji.
Taka polityka finansowa banków ma oczywiście silny wpływ na koniunkturę gospodarczą i prowadzi do jej większego rozchwiania. W czasach prosperity łatwy i tani kredyt skutkuje nadmiernym zadłużaniem się i generuje bańki spekulacyjne na rynkach aktywów (bo na kredyt kupuje się drugi dom i mieszkanie albo akcje). W czasach dekoniunktury banki utrudniają dostęp do kredytu, wpędzając firmy i osoby fizyczne w jeszcze większe kłopoty, co pogłębia recesję. A wydaje się, że model wzrostu typu „boom – bum” powinien być mniej preferowany przez społeczeństwo w porównaniu z modelem stabilnego, spokojnego wzrostu bez ekscesów. Szczególnie gdy okres „boom” trwa dwie dekady, a potem przychodzi „bum”, które rzuca na kolana całe narody, co pokazuje stopa bezrobocia w Grecji i Hiszpanii.
Od czego mamy rząd i bank centralny – ktoś zapyta. Skoro bankierzy zachowują się procyklicznie, prowadząc do rozchwiania koniunktury, to przecież rząd i bank centralny powinny prowadzić politykę antycykliczną, stabilizującą koniunkturę i w ten sposób ograniczać destabilizujący wpływ bankierów. W teorii tak powinno być, ale w praktyce to nie działa z trzech powodów. Po pierwsze, w niektórych krajach politycy są jeszcze bardziej nieodpowiedzialni niż bankierzy. Bankier chce mieć wielki bonus za rok, a polityk chce mieć wysoki słupek popularności w każdym miesiącu. Zatem polityka stabilizowania koniunktury została zastąpiona polityką hodowania słupka popularności.
Po drugie, rząd jest mały, a bankier duży. Udział wydatków rządowych w PKB sięga 40–50 proc., natomiast aktywa sektora bankowego są w wielu krajach kilkakrotnie wyższe od PKB. Zatem stadne decyzje bankierów mają o wiele większy wpływ na gospodarkę niż decyzje rządu. Po trzecie, bank centralny może obniżyć stopy procentowe, aby zneutralizować wzrosty prowizji bankierów i zapobiec wyższemu oprocentowaniu kredytu. Ale to nie działa, bo bankierzy wprowadzają inne kryteria ograniczające dostęp do kredytu, a czasami decydują, że przestają kredytować całe branże, i wtedy decyzje banku centralnego nie mają dla tej branży żadnego znaczenia, bo wyrok już został wydany.
Co zatem pozostaje? Twarde regulacje? To słabo działa, bo w dobrych czasach bankierzy obchodzą zakazy, wciskając nam parasol. A w złych czasach przecież nie można ustawowo obniżyć marż i poluzować zasad udzielania kredytów, więc banki i tak zabiorą parasol, gdy pada. Pozostaje zdrowy rozsądek, czyli nie zadłużać się nadmiernie w dobrych czasach. Nie dajmy sobie wcisnąć parasola, gdy świeci słońce, i kupmy sobie swój własny na wypadek, gdyby nagle zaczęło padać.