Scenariusz wzrostu PKB na poziomie 1 proc. jest mało realny
Resort finansów liczy, że dziurę w budżecie zasypie pieniędzmi z zysku NBP i dywidendy z państwowych spółek. Mało prawdopodobne są za to zmiany w podatkach dochodowych – nie ma czasu na ich przeprowadzenie.
Resort finansów liczy, że dziurę w budżecie zasypie pieniędzmi z zysku NBP i dywidendy z państwowych spółek. Mało prawdopodobne są za to zmiany w podatkach dochodowych – nie ma czasu na ich przeprowadzenie.
Niekończące się zawirowania w strefie euro oraz widmo spowolnienia gospodarczego, krążące nad Starym Kontynentem i Stanami Zjednoczonymi, nie na żarty wystraszyły ministra finansów Jacka Rostowskiego. Tuż przed długim weekendem przedstawił on trzy scenariusze mniejszego wzrostu w wydaniu Polski. Pierwszy, zwany optymistycznym i – zdaniem ekonomistów – najbardziej prawdopodobny, zakłada spadek wzrostu PKB z obecnych 4 proc. do 2,5 – 3 proc. Wtedy dochody państwa spadłyby o 5 – 6 mld zł.
Z uzupełnieniem takiego ubytku nie powinno być kłopotów. Z pomocą budżetowi będzie mógł przyjść hojny NBP. W obecnej wersji projektu budżetu na 2012 r. zapisano, że wpłata z zysku banku centralnego wyniesie zero złotych, ale wszystko wskazuje na to, że będzie kilkumiliardowa. Drugie koło ratunkowe rzucą rządowi spółki Skarbu Państwa. Resort finansów zapisał w projekcie, że z tytułu dywidend w 2012 r. pozyska 4 mld zł. Tymczasem już widać, że wiele firm osiągnie rekordowe zyski za 2011 r. – pójdą one na wsparcie budżetu i innych akcjonariuszy. Takie zapowiedzi już słychać m.in. w PZU.
Jeśli z gospodarką będzie gorzej, czyli wzrost PKB nie przekroczy 2,5 proc., Rostowski będzie musiał szukać dodatkowych dochodów i oszczędności. Ale raczej nie będą to podatki dochodowe, bo na ich zmianę nie ma czasu – trzeba by tego dokonać przed końcem listopada. A ewentualne zyski z korekty ulg podatkowych, co jest najczęściej wymienianą propozycją, dałyby pozytywne efekty dopiero w budżecie na rok 2013. Dopiero wtedy fiskus nie musiałby zwracać pieniędzy podatnikom z tytułu ulg.
Dlatego bardziej prawdopodobne, że w razie potrzeby minister finansów będzie zmniejszał wydatki. Być może na jego celowniku znajdą się nauczyciele – jedyna grupa na garnuszku państwa, której nie objęło zamrożenie płac. W 2012 r. we wrześniu ich pensje mają wzrosnąć o 3,8 proc. Zablokowanie podwyżki to automatycznie mniejsze wydatki. – Każdy scenariusz jest możliwy. Uważam jednak, że wycofanie się z podwyżek byłoby nieuzasadnione – mówi Sławomir Broniarz, prezes Związku Nauczycielstwa Polskiego.
/>
Inne możliwości, jakie ma minister finansów, to zmiany w becikowym, które kosztuje ok. 400 mln zł rocznie, czy zawieszenie w całości bądź części składki na OFE w 2012 r., co dałoby nawet 9 mld zł. Rząd mógłby się też pokusić o zmianę mechanizmu waloryzacji rent i emerytur i zostawić wskaźniki podwyżki jedynie o inflację, bez uwzględniania wzrostu wynagrodzeń.
W najgorszym z punktu widzenia podatników scenariuszu, w którym minister finansów założył przyszłoroczny wzrost PKB na poziomie 1 proc., ratowanie budżetu może być jeszcze bardziej bolesne. W górę poszłyby VAT lub składka rentowa. Traktowane jest to jako krok ostateczny, bo wyhamowałoby i tak powolny już wzrost gospodarczy.
Zdaniem ekonomistów scenariusz recesji jest mało prawdopodobny. – Zakłada rozpad strefy euro, a to projekt politycznie istotny i przez kilka lat będzie reanimowany – mówi Ernest Pytlarczyk, główny analityk BRE Banku.
Bardziej realne są dwa pierwsze warianty zakładające wzrost niższy niż w tym roku, ale wyższy niż średnia w UE. – Zapewne będzie to 2,5 proc. – podkreśla główny ekonomista BCC prof. Stanisław Gomułka. Wariant recesyjny trzeba przygotować, ale lepiej nie mówić o nim za dużo i za głośno. To może bowiem wystraszyć ludzi i zwiększyć prawdopodobieństwo nadejścia chudych lat.
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama