Właściciele akcji notowanych na warszawskiej giełdzie dopiero wczoraj mogli zareagować na wtorkowe wydarzenia na świecie.
Sesja na GPW rozpoczęła się od gwałtownych spadków. Indeks największych spółek – WIG20 otworzył się niemal 2 proc. poniżej poniedziałkowego zamknięcia. Indeks całego rynku zanurkował jeszcze bardziej, do prawie minus 3 proc.
Nie było to wielkie zaskoczenie, bo przedwczoraj, gdy większość polskich inwestorów odwiedzała groby bliskich, na giełdach całego świata zawrzało. Właściciele akcji rzucili się do wyprzedaży ryzykownych aktywów po tym, jak nad strefą euro znów zawisła groźba rozpadu. Winę ponosi szef greckiego rządu Georgios Papandreu, który zadeklarował, że jest gotów przeprowadzić referendum na temat dalszych reform w kraju. Inwestorzy słusznie doszli do wniosku, że nie ma ono szans na sukces.
Wczoraj po południu na rynek powrócił jednak optymizm, a niedźwiedzie symbolizujące bessę zostały zmuszone do odwrotu. Największą zasługę w poprawie nastrojów na światowych giełdach miały bardzo dobre dane, jakie napłynęły z gospodarki USA. Jak wynika z raportu firmy ADP, w październiku w sektorze prywatnym przybyło w Stanach Zjednoczonych 110 tys. miejsc pracy. Analitycy zakładali przyrost mniejszy aż o 8 tys. Dodatkowo zrewidowano w górę dane wrześniowe. W rzeczywistości zatrudnienie zwiększyło się o 116 tys., a nie o 91 tys., jak wcześniej podawano.
Nic więc dziwnego, że giełdy w USA otworzyły sesję od wzrostów. Również w Warszawie odreagowanie wcześniejszych spadków przybrało na sile. Około godz. 16 indeks WIG20 znalazł się nad kreską, ale notowania zakończył na -0,67 proc. Jak będzie dziś, trudno wyrokować. Zapewne znów będzie nerwowo.