Mimo kolejnych podwyżek stóp procentowych inflacja w Polsce trzyma się mocno. I przekłada się na grubość naszych portfeli – realnie zarabiamy mniej, drożeją kredyty, tanieją lokaty, rosną ceny w sklepach. Korzysta na tym tylko budżet, ale i on na krótko
Mimo kolejnych podwyżek stóp procentowych inflacja w Polsce trzyma się mocno. I przekłada się na grubość naszych portfeli – realnie zarabiamy mniej, drożeją kredyty, tanieją lokaty, rosną ceny w sklepach. Korzysta na tym tylko budżet, ale i on na krótko
Nawet Narodowy Bank Polski przestał wierzyć w to, że samymi podwyżkami stóp procentowych uda się w krótkim czasie obniżyć inflację i sprowadzić ją do poziomu określanego jako cel inflacyjny Rady Polityki Pieniężnej. W lipcowej projekcji NBP podniósł w porównaniu z marcową prognozę inflacji na ten rok o 0,8 pkt proc. – do 4 proc. Dopiero w kolejnych latach poziom ten ma spaść do akceptowanego przez RPP. W przyszłym roku inflacja ma wynieść 2,8 proc., a w 2013 r. 2,9 proc.
W konsekwencji wysokiej inflacji spadają nasze realne dochody. W maju, gdy inflacja w porównaniu z tym samym miesiącem 2010 r. wzrosła o 5 proc., wynagrodzenia w sektorze przedsiębiorstw, czyli w firmach zatrudniających powyżej dziewięciu osób, były wyższe o 4,1 proc. A więc realnie nasze dochody spadły. W czerwcu było już trochę lepiej. Inflacja rok do roku wzrosła o 4,2 proc., a wynagrodzenia – o 5,8 proc. Czyli realnie nasza siła nabywcza zwiększyła się o 1,6 proc. Jednak gdyby wzrost cen trzymał się w celu RPP – 2,5 proc. – to bylibyśmy bogatsi o 3,3 proc.
Wysoka inflacja dusi płace. Przez nią przedsiębiorstwa więcej płacą za materiały i surowce do wyrobów swoich produktów, a także za transport (drożeją ropa, benzyna i gaz). W czerwcu inflacja PPI, mierząca ceny, jakie płacą producenci, wyniosła 5,6 proc. Była znacznie wyższa od CPI, czyli cen, jakie płacą konsumenci. To oznacza, że firmy tną swoje marże i nie przerzucają całości rosnących kosztów na klientów. Ogranicza to dochodowość przedsiębiorstw, przez co nie podnoszą one płac swoim pracownikom i nie zatrudniają nowych osób. Tym bardziej że wysoka inflacja, wpływając na spadek realnych dochodów, nie sprzyja wzrostowi konsumpcji, czyli popytu na towary i usługi. Tworzy się zamknięty krąg. Pracujący mają coraz mniej w portfelach na zakupy, więc coraz mniej kupują. Gdy mniej kupują, firmy ograniczają produkcję i nie podnoszą zarobków.
Konsumenci mogliby wprawdzie finansować swoje zakupy z zysków z lokat. Ale te zyski też zjada wysoka inflacja. – Bez straty wyjdą klienci, którym udało się złożyć pieniądze na przynajmniej 4,95 proc. – mówi Mikołaj Fidziński, analityk Comperia.pl. Na szczęście dla klientów wraz z rosnącymi stopami procentowymi od kilku miesięcy obserwujemy wzrost oprocentowania depozytów. Lokat tradycyjnych, na których naszych oszczędności nie zje inflacja, jest zaledwie kilka, m.in. w Meritum Banku, Polbanku, Get Banku (dawny Allianz Bank) oraz Eurobanku – wynika z analizy porównywarki Comperia.pl.
Najbardziej zyskowne pozostają depozyty z dzienną kapitalizacją odsetek, które pozwalają uniknąć podatku od zysków kapitałowych, czyli podatku Belki. W bankach, które mają najlepszą ofertę, zysk netto z takiej lokaty przekracza 1 proc. Jednak od 1 stycznia 2012 r. wchodzą w życie zmiany, które zniosą korzyści podatkowe będące główną zaletą lokat z dzienną kapitalizacją. – Do wejścia w życie nowych reguł pozostało jeszcze ponad 5 miesięcy. Masowo więc pojawiają się na rynku lokaty na taki niestandardowy okres – mówi Mikołaj Fidziński. Obecnie takich ofert jest na rynku prawie 20. Jednak przy uwzględnieniu inflacji, która w drugim półroczu ma się ukształtować nieco poniżej 4 proc., realny zysk przyniesie tylko połowa z nich.
Jeśli nie z oszczędności, zakupy można finansować kredytami. Tyle że te są coraz droższe – także z powodu inflacji. Rada Polityki Pieniężnej ma instrument do walki z nią – podwyżkę stóp procentowych. W tym roku rada podjęła decyzję o podwyżce stóp już cztery razy. W sumie stopy wzrosły o 1 pkt proc. – do 4,5 proc. A od stóp zależą stawki na rynku międzybankowym, czyli cena, po jakiej banki pożyczają sobie pieniądze, które z kolei pożyczają klientom. Gdy stopy rosną, rośnie cena pieniądza na rynku międzybankowym, a wraz z nią wzrastają ceny kredytów. Obecnie klient indywidualny może wziąć w banku kredyt gotówkowy na rok z oprocentowaniem od 20 proc. w górę. Tylko nieliczne banki mają oprocentowanie na niższym poziomie i jest to zazwyczaj oferta zarezerwowana dla stałych klientów, którzy korzystają z pakietu innych usług. W dodatku w tym roku trudno wykluczyć kolejne podwyżki stóp procentowych, co oznacza, że kredyty znów mogą zdrożeć. Do tego spadnie siła nabywcza wielu Polaków, bo ponad 300 tys. osób ma kredyty hipoteczne w złotych. Wraz ze wzrostem stóp rośnie oprocentowanie tego długu. Zależy bowiem ono od 3- lub 6-miesięcznej stawki międzybankowej WIBOR. A ta idzie w górę. – W związku z tym rata kredytu na 300 tys. zł zaciągniętego w 2006 r. wzrosła od stycznia o 115 zł, do 1777 zł, czyli o 6,9 proc. – policzył Marcin Krasoń, analityk Open Finance. Wzrost raty powoduje, że mniej pieniędzy zostaje w domu na życie. W tej sytuacji rodziny ograniczają zakupy.
Jedynym zadowolonym z wysokiej inflacji może być rząd. W budżecie państwa na ten rok założył inflację na poziomie 2,3 proc. Wzrost inflacji o każdy 1 pkt proc. powyżej założeń daje budżetowi wyższe wpływy z podatku VAT o blisko 1 mld zł. Wzrost funduszu płac oraz wzrost dochodów pracowników branży, w których działają silne związki zawodowe, np. motoryzacyjnej czy wydobywczej, może zwiększyć wpływy z PIT o 2 – 2,5 mld zł. Dokładając do tego wyższe wpływy z podatku akcyzowego i CIT, budżet może w tym roku liczyć na 5 mld zł więcej, niż planowano. Ale od stopy inflacji zależy waloryzacja świadczeń. Im wyższa, tym większy wzrost tych świadczeń. Dlatego wysoka inflacja to dobra wiadomość dla budżetu, ale tylko w krótkim terminie, w przyszłym roku natomiast wzrosną mu wydatki.
NBP w lipcowej projekcji zakłada, że inflacja w przyszłym roku zacznie hamować. W opinii ekspertów wpływ na to będzie miał efekt wysokiej bazy.
– W dodatku już pod koniec tego roku powinniśmy zobaczyć trwałe przełamanie trendu wzrostowego cen surowców. A to one są powodem wysokiej inflacji w Polsce – tłumaczy Dorota Sierakowska, analityk DM BOŚ.
Problem polega na tym, że od początku kryzysu to surowce są najbardziej wrażliwe na wszelkie informacje pły nące ze świata. Przy tym przez to pojęcie rozumiemy nie tylko ropę i złoto, lecz także wszelkie metale kolorowe oraz zboża, bawełnę i kakao. Ich ceny rosną zarówno wtedy, gdy napływają niepokojące wiadomości – konflikt na Bliskim Wschodzie, możliwość częściowego upadku Grecji – jak i wtedy, gdy napływają dobre – o wciąż wysokim wzroście gospodarczym Chin i większym popycie na rynku nieruchomości w USA. Inwestorzy reagują paniką albo euforią owocującą większymi zakupami. Powodują wzrost inflacji w Polsce, w strefie euro oraz w krajach nieprowadzących na masową skalę upraw czy wydobycia surowców.
W efekcie każda obrona przed wzrostami cen jest mało skuteczna, a podwyżki stóp mogą jedynie schłodzić ledwie odbijające się gospodarki.
Wzrost stóp procentowych zmniejszyłby spekulacje na rynku surowcowym
Łukasz Wardyn | dyrektor zarządzający, City Index oddział w Polsce
/>
Inflacja w Polsce jest rezultatem wzrostu cen surowców na rynkach światowych. Dlaczego mimo uspokojenia sytuacji na Bliskim Wschodzie czy dobrego urodzaju ich ceny znacząco nie spadają?
Ruchy cen na rynkach towarów i surowców przez dziesiątki lat były efektem wahań popytu i podaży bezpośrednio związanych z fizycznymi transakcjami. Dziś większość tych aktywów stała się częścią portfeli inwestycyjnych największych instytucji finansowych świata. Międzynarodowe banki spekulują, kupując różnego rodzaju instrumenty finansowe powiązane z tymi rynkami. Ponadto swoją aktywność czysto finansową wspierają działaniami na rynku fizycznym, faktycznie skupując i przechowując surowce. Na przykład w ciągu kilku ostatnich lat największe grupy finansowe weszły na rynek tzw. zarejestrowanych magazynów giełdowych niektórych metali. Ropa, bawełna czy cukier mają więc miejsce w portfelu inwestycyjnym światowych gigantów, tak samo jak akcje, indeksy i waluty. Niestety, gra spekulacyjna na rynkach towarów ma bezpośredni wpływ na realną gospodarkę światową i poziom inflacji.
Sprzyja jej też niski poziom stóp procentowych, dzięki czemu kapitał jest tani i łatwo go pozyskać. Może Europa i USA powinny mocniej zaciskać politykę monetarną?
Z uwagi na spekulacyjny charakter podwyżek cen surowców zacieśnienie polityki pieniężnej mogłoby powstrzymać rozwój inflacji dużo szybciej niż zwykle potrzebne do tego 6 – 12 miesięcy. Niestety mogłoby to wpłynąć na obniżenie tempa wzrostu gospodarczego.
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama