Analitycy szacują, że indeks WIG20 na GPW może spaść w najbliższym czasie nawet o kilkanaście procent, do około 2500 punktów.
Miniony tydzień indeks blue chipów zakończył na sporym, bo ponad 2-proc. minusie. Wczoraj również minimalnie spadł. Sesja była jednak niemrawa – obroty wyniosły niecałe 600 mln zł.
Marek Rogalski, analityk DM BOŚ, uważa, że ostatnie spadki mogą być sygnałem nadejścia od dawna oczekiwanej korekty, której głębokość szacuje na kilkanaście procent od szczytów ze stycznia, kiedy WIG20 sięgnął 2800 punktów. – Możemy się spodziewać spadku tego indeksu do ok. 2500 punktów – mówi Rogalski.
Jego zdaniem o słabości naszego rynku mogą świadczyć nie tylko spadki na giełdzie, ale również deprecjacja złotego. Wczoraj nasza waluta osłabiła się do dolara i euro o 3 grosze, a do franka szwajcarskiego o 2 grosze.
Kilkunastoprocentowej korekty na warszawskim parkiecie spodziewa się także Krzysztof Stępień, analityk AgioFunds TFI. Podkreśla jednak, że nie jest jeszcze przesądzone, iż obecne osłabienie indeksów to już korekta. – Akcje mają jeszcze kilkuprocentowy potencjał wzrostu. Właściwej korekty spodziewam się dopiero na przełomie marca i kwietnia – mówi Stępień.
Z kolei Paweł Cymcyk, analityk A-Z Finanse, uważa, że odpowiedź na pytanie, czy obecne spadki to korekta, czy nie, okaże się już w tym tygodniu. – Jeżeli sprzedającym uda się przebić poziom 2600 punktów, prawdopodobnie przed dalszą wyprzedażą papierów nie uda nam się obronić – mówi Cymcyk.
Analitycy uspokajają jednak, że ewentualne nawet głębsze spadki nie będą świadczyć o odwróceniu trendu. – Nie ma poważniejszych powodów, dla których miałaby się rozpocząć głębsza wyprzedaż polskich akcji już w tym momencie – mówi Marek Rogalski. Jego zdaniem polskie firmy rozwijają się szybko i odnotowują dobre wyniki. Również cała gospodarka ma się dobrze, a na dalszą poprawę sytuacji w naszym kraju wpływać będzie ożywienie gospodarcze u naszego najważniejszego partnera handlowego – Niemiec.
Z kolei Paweł Cymcyk zwraca uwagę, że nasza giełda jest daleko w tyle za europejskimi parkietami. – Od dna bessy na początku 2009 roku większość giełd zagranicznych odrobiła straty do szczytów z 2007 roku. Warszawskie indeksy odrobiły w tym czasie niewiele – mówi Cymcyk. Uważa, że w ciągu kilku miesięcy nasza giełda powinna rozpocząć pościg za europejskimi parkietami. Przypomnijmy, że główny indeks giełdy londyńskiej jest obecnie jedynie 6 proc. poniżej poziomów notowanych na szczycie hossy w połowie 2007 roku, a główny indeks giełdy frankfurckiej – 7 proc.
Marek Rogalski obawia się jednak, że w ciągu kilkunastu miesięcy warszawski parkiet mogą opanować niedźwiedzie. – Inwestorzy zagraniczni upomną się wtedy o konieczne reformy finansów publicznych. Ich brak i problemy fiskalne mogą odstraszyć inwestorów od polskich akcji – kończy Rogalski.