Gra toczy się o unijny budżet na lata 2014 – 2020. Prace nad nim ruszają po wakacjach. Polsce zależy na finansowaniu UE, które na lata 2007 – 2013 wynosi 68 mld euro. Aby utrzymać tak ogromną pomoc, rząd będzie przekonywać Brukselę, że polityka spójności musi być wzmocniona przez wpisanie jej na trwałe w unijne struktury. I nie musi być sprzeczna z innowacyjnością. Przeciwnie – ma się stać jednym z podstawowych narzędzi, które uczynią Unię konkurencyjną wobec USA i Azji. Polityka spójności byłaby adresowana i do krajów nadrabiających opóźnienia, i do gospodarek nowoczesnych. Objęłaby: innowacyjność, efektywność energetyczną, edukację, infrastrukturę transportową, technologie informacyjno-komunikacyjne. Aby przy tym rozwiązaniu zabezpieczyć interesy biedniejszych, Polska proponuje powołanie rady do spraw polityki spójności z ministrami z wszystkich krajów unijnych.
Takie rozwiązanie nie podoba się najbogatszym członkom UE. Niemcy i Wielka Brytania już zgłosiły swoje stanowisko. – Ich postulatem jest inwestowanie w to, co przynosi rozwój. Oznacza to większe nakłady na innowacyjność czy rewitalizację miast – mówi europoseł PO Paweł Zalewski.
Kraje te mają poważny argument: Grecja! Przez lata była jednym z największych beneficjentów funduszy strukturalnych, a teraz jest przyczyną największego kryzysu finansowego w historii UE. – Polityka UE była zapatrzona w przeszłość. Za dużo pieniędzy z funduszu spójności jest przeznaczanych na cele, które niewiele zmieniają i nie podnoszą poziomu konkurencyjności Europy – mówi „DGP” Fredrik Erixon, szef European Centre for International Political Economy w Brukseli.
Zmiana w sposobie wydawania pieniędzy jest więc prawdopodobna. Aby z nich korzystać, Polska musi szybko nadrabiać dystans do krajów starej Unii. – Mamy wybór: pójść w ślady Grecji czy Finlandii – mówi dr Marek Cichocki z Centrum Europejskiego Natolin.
W tym sporze Polska ma jeszcze inny argument. Jeśli stara Unia chce być wiarygodna, powinna zmienić politykę rolną, która jest największym hamulcem rozwoju UE.