Czasy mamy takie, że tematyka chorób zakaźnych wdarła się również do prac ekonomicznych. W zasadzie co kilka tygodni – nawet dni – pojawiają się nowe opracowania dotyczące pandemii. Jednym z ciekawszych jest praca Pola Antrasa (Uniwersytet Harvarda), Estebana Rossi-Hansberga i Stephena Reddinga (Uniwersytet w Princeton), pokazująca zależność między rozprzestrzenianiem się epidemii a zjawiskiem globalizacji i otwierania rynków.
Izolację staramy się maksymalnie skrócić. Robią tak zarówno osoby prywatne, jak i komercyjni uczestnicy handlu międzynarodowego, gdzie wszystko musi być na wczoraj. 40 dni? Wolne żarty. W tak niecierpliwym i zglobalizowanym świecie koronawirus mógł się więc bardzo szybko rozprzestrzenić.
Izolację staramy się maksymalnie skrócić. Robią tak zarówno osoby prywatne, jak i komercyjni uczestnicy handlu międzynarodowego, gdzie wszystko musi być na wczoraj. 40 dni? Wolne żarty. W tak niecierpliwym i zglobalizowanym świecie koronawirus mógł się więc bardzo szybko rozprzestrzenić.
Przyczyna tego namysłu jest więcej niż oczywista. Kiedy bez mała dwie dekady temu pojawił się w Azji pierwszy SARS, udało się uniknąć pandemii. Dlaczego? Wiadomo, że tamten wirus był wrażliwy na światło słoneczne, więc nie był w stanie tak szybko się przenosić z człowieka na człowieka. Ale jest też kwestia ekonomiczna. W ciągu dwóch pierwszych dekad XXI w. globalizacja znacząco przyspieszyła. A skoro kanałów roznoszenia choroby przybyło, to koronawirus tym razem z Chin się wydostał.
Jeszcze wczesną wiosną tego roku nikomu nie mieściło się w głowie, że można ograniczyć globalizację (zawiesić loty, zamknąć otwarte granice etc.). Nawet samo słowo „kwarantanna” utraciło znaczenie. Pochodzi ono od włoskiej liczby 40 i oznaczało liczbę dni, którą statki przybijające do portów państw-miast Italii muszą stać na redzie, by móc w końcu wyładować ludzi i towary. Fakt, że w 1347 r. w Messynie owej kwarantanny nie dochowano, dał początek epidemii dżumy, która zdziesiątkowała populację ówczesnej Europy.
Dziś nikt by nie zarządził 40-dniowej kwarantanny. Przeciwnie – izolację staramy się maksymalnie skrócić. Robią tak zarówno osoby prywatne, jak i komercyjni uczestnicy handlu międzynarodowego, gdzie wszystko musi być na wczoraj. 40 dni? Wolne żarty. W tak niecierpliwym i zglobalizowanym świecie koronawirus mógł się więc bardzo szybko rozprzestrzenić.
Czy jesteśmy w stanie przeanalizować związki między pandemią a globalizacją? Wspomniani na początku autorzy twierdzą, że owszem. Stworzyli modele, w których analizują różne scenariusze rozprzestrzeniania się chorób w warunkach kooperujących ze sobą na potęgę (przepływ ludzi i towarów) państw. Efekty tych badań są ciekawe. Zwłaszcza porównanie dwóch sytuacji. W pierwszej współdziałają ze sobą gospodarczo państwa podobne do siebie pod względem dbałości o zdrowie publiczne. Okazuje się wtedy, że w takim przypadku choroba rozprzestrzenia się bardzo szybko – sprzyja temu gospodarka i uniformizacja. To może tłumaczyć tak szybkie rozlanie się COVID-19, zwłaszcza w państwach starej Unii Europejskiej.
Druga sytuacja jest odmienna. Badacze pokazują, że w przypadku krajów, które różnią się między sobą pod względem parametrów zdrowia publicznego (różny poziom śmiertelności i zapadalności na chorobę) globalizacja wręcz spowalnia rozprzestrzenianie się chorób. I tak na dobrą sprawę otwarte kontakty między tymi społeczeństwami powinny zostać utrzymane, bo działałyby stabilizująco na sytuację w kraju „mniej zdrowym”. W praktyce (co przyznają sami autorzy) taka sytuacja jest trudna do wyobrażenia. Bo widząc pandemiczne zagrożenie, kraje w naturalnym geście ochronnym się odgradzają. Więc efekt stabilizujący nie ma nawet szans zaistnieć.
Dlatego globalizacja przyczynia się do roznoszenia pandemii. Bo rozprzestrzenia wirusy, a potem nie stabilizuje sytuacji, bo granice są zamykane. Tak właśnie globalna wioska radzi sobie z wirusem. A właściwie sobie nie radzi.
Dalszy ciąg materiału pod wideo
Reklama
Reklama
Reklama