Zapowiada się nerwowy początek roku na rynku zamówień publicznych. Choć nową ustawę specjalnie uchwalono z ponad rocznym wyprzedzeniem, to tuż przed wejściem w życie zostanie ona znowelizowana. Znów więc trzeba będzie uczyć się nowych przepisów za pięć dwunasta.
Nową ustawę – Prawo zamówień publicznych uchwalił na ostatnią chwilę Sejm poprzedniej kadencji. Posłowie ścigali się z czasem, w końcu udało się ją przyjąć dosłownie rzutem na taśmę, także dzięki temu, że Senat nie wprowadził żadnych poprawek.
Nie byłem zwolennikiem działania w takim pośpiechu – chodzi bowiem o całkiem nową ustawę, wprowadzającą systemowe zmiany na rynku wartym 200 mld czy nawet blisko 300 mld zł w zależności, jak liczyć. Uważałem, że warto, by parlament nowej kadencji mógł na spokojnie przepracować nowe przepisy, wsłuchując się także w głos ekspertów. Jadwiga Emilewicz, ówczesna szefowa resortu przedsiębiorczości i technologii, przekonywała mnie, że jeszcze ważniejsze jest to, by rynek miał czas nauczyć się nowych regulacji. Dlatego też wydłużono okres vacatio legis, dając zamawiającym i wykonawcom ponad rok na przygotowania. Przyznaję, że trafił wówczas do mnie ten argument. Tyle że dziś argument ten stracił sporo na aktualności.
W lipcu do konsultacji trafił projekt nowelizacji ustawy – Prawo zamówień publicznych. W dużej mierze chodziło o uwzględnienie uwag, które pojawiały się podczas szkoleń czy konferencji poświęconych nowej ustawie, doprecyzowanie niektórych regulacji. Nie zapowiadało się źle – w sumie 18 stron zmian, czasu było sporo. W ostatnim okresie pojawiła się jednak nowa wersja projektu, dwukrotnie obszerniejsza. Do końca prac w rządzie droga wciąż daleka, a mamy już październik. Nietrudno się domyślić, że znów będzie trwał wyścig z czasem i znów nowelizacja zostanie uchwalona na ostatnią chwilę. W najlepszym razie uczestnikom rynku zostanie kilka tygodni na przygotowanie się do zmian, w najgorszym – ale całkiem realnym – kilkanaście dni i to w okresie świątecznym.
Nie chodzi nawet o to, że zmiany wywrócą przepisy do góry nogami, bo tak nie będzie. Problem w tym, że jest ich całkiem sporo. Co więcej, na tym etapie nie wiadomo, które nabrały już ostatecznego kształtu, a które będą jeszcze w procesie legislacyjnym modyfikowane. Zamawiający i wykonawcy muszą więc poczekać aż do uchwalenia nowelizacji i dopiero wówczas zaczną się przygotowywać. A wbrew pozorom to nie jest kwestia kilku dni. Znam zamawiających, którzy miesiącami dostosowywali do nowej ustawy swoje regulaminy i wewnętrzne procedury, a teraz będą musieli zacząć wszystko od początku.
Po raz pierwszy od niepamiętnych czasów rynek zamówień publicznych miał szansę na to, by nie przeprowadzać operacji na żywym organizmie i nie przygotowywać wszystkiego na ostatnią chwilę. Niestety szansę tę znów zmarnowano. Być może pandemia może stanowić jakieś tego wytłumaczenie, ale chyba jednak nie do końca. Po prostu, mimo podjętych wysiłków zwyciężyła polska szkoła legislacji.