Bezustanna rywalizacja sprawia, że tkanka społeczna staje się coraz cieńsza i w końcu przestaje chronić jednostkę przed niepowodzeniami.
Współczesne społeczeństwo oferuje każdemu wiele posad i pozycji do zdobycia. Do tego potrzebne są jednak kwalifikacje, kompetencje, doświadczenie czy siła osobowości. Zgodnie z ideałem liberalnej wolności nikt i nic nie może ograniczać nam prawa do ubijania z życiem zyskownego interesu, do maksymalizacji korzyści własnej, w tym obracania posiadanymi aktywami pieniężnymi czy własną osobą. Ten system, w założeniu, gwarantuje każdemu równe szanse odniesienia sukcesu, choć nie wszyscy potrafią je wykorzystać – na przegranych pozycjach są zwłaszcza ci, którzy wzbraniają się przed ukradzeniem pierwszego miliona lub nie mają odpowiedniej rodziny. Ta ostatnia nie tyle ułatwia udany start, ile go zapewnia, jak choćby w przypadku założyciela Microsoftu Billa Gatesa.
W rachunkowym ujęciu człowieczeństwa jednostka maksymalizuje użyteczność, ale ostatecznie sprowadza się ono do gromadzenia jak największej ilości dóbr: prestiżowej konsumpcji, wysokiej pozycji społecznej, dobrego zdrowia, stanowiska w korporacji, wzrastających kompetencji zawodowych. Puchnące konto w banku, nieruchomości i majątek, co zrozumiałe, najlepiej pieczętują życiowy sukces.
Jednak tak rodzi się racjonalny egoista, któremu nie jest potrzebne solidarne ubezpieczenie na starość, wysoki poziom usług publicznych czy sprawne i opiekuńcze państwo. Nie są mu potrzebne, bo to wszystko kupi na rynku. Podatki to złodziejstwo, gotów jest łożyć tylko na policję, by ta chroniła jego dom pod miastem. Silne więzi emocjonalne z innymi zastępuje narcyzm, kolekcjonowanie przeżyć i miejsc dzięki egzotycznym podróżom. Ostatecznie następuje ekonomizacja nie tylko życia rodzinnego i emocjonalnego, lecz także edukacji, sztuki, nauki. Na tym polega totalitarne urządzenie neoliberalnego kapitalizmu: to przymus odniesienia sukcesu materialnego i konkurowania z innym, co prowadzi do autoeksploatacji.
Skuteczność psychospołeczna tej ideologii sprowadza się do przekonania, że każdy może pokonać drogę jak Jan Kulczyk – od eksportera grzybów do miliardera. Ale w tym ogólnoświatowym wyścigu szczurów tylko milion wygrywa, zaś miliardy przegrywają.
Kapitalizm wyczerpania
Inaczej było w złotych dekadach welfare state (państwa opiekuńczego). Dzień dzielił się na monotonną pracę przy taśmie oraz odpoczynek we wspólnocie rodzinnej czy koleżeńskiej – w pubach i na stadionach. Wszędzie tam kształtowała się świadomość wspólnych interesów i solidarność klasowa. Istniały społeczne ramy pamięci – jednostka wrastała we wspólnotę stopniowo: w domu, w szkole, w zakładzie pracy. W Polsce dodatkowo funkcjonowała we wspólnocie religijnej.
Dziś tę uciążliwą fizycznie i psychicznie pracę dla zysków i chwały jakiejś korporacji wykonuje się albo w montowniach gadżetów przemysłu teleinformatycznego, albo ślęcząc nad klawiaturą przy monitorze. Rozrósł się sektor usług personalnych, w którym pracuje się emocjami – uśmiechem, udawaną empatią, wyglądem. To coraz częściej samotna praca. W tych warunkach, jak pisze prof. Andrzej Szahaj w książce „Kapitalizm wyczerpania?”, „zdematerializowana praca zaciera różnice pomiędzy człowiekiem jako pracownikiem a człowiekiem jako osobą, pomiędzy czasem pracy a czasem wolnym, pomiędzy prawdziwymi emocjami a emocjami jako towarem do sprzedania”. Etos pracy traci znaczenie, liczy się płaca. Ta ma być zapłatą za oddanie się korporacji ciałem i duszą. Bałwochwalstwo rynku staje się jedyną religią.
Społeczność lokalna, grupy towarzyskie, wspólnota pracy schodzą na dalszy plan, tracą wpływ na życie jednostki. Zastępują je internet, coaching czy trenerzy motywacyjni. Do tego dochodzą celebryci, medialni ekonomiści i niezależni eksperci od wszystkiego. To oni zaczynają pełnić regulacyjne funkcje w systemie. Wszyscy posługują się językiem korporacyjnej nowomowy: wyzwania, potencjał, cel, projekt, zarządzanie, inwestycja, sukces, wynik, pozytywne myślenie, produktywność, zdolność przebranżowienia, praca nad sobą – bo przecież sukcesy w życiu osiągają osoby, które mają wszystko dokładnie zaplanowane. Dokonuje się redukcja życia do potrzeb materialnych kosztem rozwojowych, następuje degradacja kultury.
Rywalizacja rodzi także napięcia w stosunkach z innymi, a środowisko życiowe ulega skurczeniu. Tak rodzi się przedsiębiorca samego siebie. W kategoriach kulturowych to nietzscheański ostatni człowiek. Istota ta spłaszcza osobowość, rozwijając wyłącznie sferę potrzeb materialnych, dążąc do sukcesu w hierarchii prestiżu, który daje symboliczna konsumpcja. Liczą się kariera, dochody, reputacja zawodowa. W świadomości takiej jednostki narcystyczny hiperindywidualizm łączy się z darwinizmem społecznym, z rynkowymi wyznacznikami użyteczności i efektywności. Piekło to inni – bo oni rywalizują ze mną.
Zanika w związku z tym gotowość do współpracy i wrażliwość na cierpienie innych. Kurczą się przestrzeń partycypacji jednostki w życiu społecznym, poziom uprawnień i zobowiązań przypisywanych sobie przez jednostkę. Słabną też normy współżycia: lojalność, wzajemne zaufanie, solidarność, współpraca, troska o słabszych. Tkanka społeczna staje się coraz cieńsza i w końcu przestaje chronić jednostkę przed niepowodzeniami.
W społeczeństwach tradycyjnych jednostka się dostosowywała do wspólnotowych norm. Rodziła się wówczas naturalna tożsamość – dołączam do sztafety pokoleń, które „tymi ręcami” zagospodarowują ojczystą ziemię, a kiedy trzeba, bronią przed obcymi.
Chroniczna praca, chroniczne zmęczenie
Przedsiębiorca samego siebie przypomina biorobota. Życiową dynamikę zapewniają mu egocentryzm, chciwość i konsumpcjonizm. Musi tak sterować własną karierą zawodową, stylem życia, uczuciami i emocjami, żeby pojawić się na rynku jako atrakcyjny towar. W tym celu musi być efektywny, dyspozycyjny, konformistyczny. Musi wykonać kawał emocjonalnej pracy nad sobą, w tym też nad ciałem, w czym pomaga medycyna estetyczna. W ten sposób również ciało stało się obiektem autoeksploatacji: zdrowie psychiczne i fizyczne, wysportowana sylwetka, osobowość pozwalająca na określony sposób życia i zachowania. Sprzedaje nie tylko swoją siłę roboczą, lecz także biopsychiczną osobowość.
Psychikę depresyjnego konformisty, dziecka wyczynowego kapitalizmu, opisał psycholog społeczny Stanisław Kowalik w książce „Uśpione społeczeństwo. Szkice z psychologii globalizacji”. Depresja mówi nam o skutkach, konformizm o przyczynach tej przypadłości. Przyczyną główną jest reżim pracy i kariery w korporacji bądź w montowni w specjalnej strefie ekonomicznej. Zasoby jednostki to motywacje, zdolności, wiedza, kompetencje, talent. Przykrawa je na potrzeby pracy, redukuje indywidualność, dostosowuje plany życiowe, zainteresowania, styl życia. Depresyjny konformista staje się powoli niewolnikiem, którego interesuje wyłącznie teraźniejszość. Praca zawodowa podlega ciągłej kontroli i ocenie – w bostońskim oddziale Amazona już nawet przez sztuczną inteligencję; wymaga zaangażowania całego siebie, rozwijania postawy „kreatywnej”. Korporacja może zaoferować pracownikowi w zamian doradztwo i psychologa, dietę pudełkową, a nawet zamrażanie komórek jajowych, jeśli kobieta woli w tym momencie robić karierę.
Taka praca powoduje stan zmęczenia, które wywołuje dojmujące napięcie i bezsenność. Już 27 proc. Polek i Polaków skarży się na codzienny stres w pracy. By mimo tego zasiąść rano przed monitorem lub stanąć przy taśmie, trzeba obniżyć owo napięcie psychiczne agresją, środkami psychotropowymi, alkoholem, dewiacyjnym seksem. Często depresyjni konformiści kończą jako degeneraci bądź samobójcy. Często trwają w bezproduktywnej wegetacji. Przydarzyło się to nawet Elonowi Muskowi, a także współtwórcy CD Projekt Michałowi Kicińskiemu.
Rozczarowanie oraz alienacja powodują lęk i poczucie bezradności wobec problemów, które przynosi życie. Na tym podłożu rodzą się negatywne reakcje i towarzyszące im emocje: bezradność, obojętność, wycofanie, nieustanne napięcie. Jednostka odczuwa, jak stopniowo „zaciska się pętla”, kurczy się poczucie sprawstwa, powstaje poczucie ubezwłasnowolnienia. Pojawia się niepewność egzystencji, zagrożona jest przyszłość. W końcu opresja obezwładniającego systemu tworzy ruchy nacjonalistyczne i populizm. Szczególnie podatni są ludzie młodzi, którzy na rynku pracy są coraz bardziej „zbędni”.
Nie łatwiejszy jest los zatrudnionych w mikrofirmach i pracujących na rzecz takich platform jak Uber. Ciążą patriarchalne relacje z pryncypałami, biedapłace. Jakość życia obniża zły poziom usług medycznych. Polska służba zdrowia jest dopiero na 32. miejscu w Europejskim Konsumenckim Indeksie Zdrowia (EHCI), zestawieniu przygotowanym przez szwedzki think tank Health Consumer Powerhouse. Sytuację pogarsza niski poziom nakładów na walkę z bezdomnością oraz wykluczeniem społecznym (0,8 proc. całości wydatków społecznych, przy unijnej średniej wynoszącej 4 proc). Wiele cennych informacji o kondycji pracownika przynosi raport firmy HR Sedlak & Sedlak „Satysfakcja zawodowa Polaków” z 2018 r. – jak choćby taką, że 70 proc. badanych chętnie by zmieniło pracę na bardziej satysfakcjonującą.
Do kosztów zdrowotnych wyczynowego kapitalizmu trzeba doliczyć trwale bezrobotnych, migrantów tracących tożsamość narodową, pensjonariuszy instytucji opiekuńczych. Szczególną pozycję w szeregach wykluczonych zajmuje prekariat – to, jak pisze Guy Standing, „dziecko globalizacji i neoliberalizmu”. W Polsce to 21 proc. ogółu zatrudnionych. Prekariuszy wyróżnia brak zawodowej tożsamości: mimo często dobrego wykształcenia pracują na podrzędnych stanowiskach, nie mają pracowniczych przywilejów, zwłaszcza ubezpieczeń chorobowych i społecznych. Pozostawanie w tej zawodowej pozycji prowadzi do społecznej alienacji, ostatecznie zasilania szeregów ruchów radykalnych, a więc kolejnej swoistej marginalizacji. Z kolei duże nierówności majątkowe nasilają stres fizjologiczny. Prowadzą do starzenia chromosomalnego (skracania się telomerów, będących odcinkami DNA na zakończeniach chromosomów), przewlekłych zapaleń i upośledzenia niektórych funkcji mózgu. Chodzi głównie o hipokamp i korę przedczołową, w rezultacie czego dochodzi do zaburzeń pamięci, skłonności do depresji i uzależnień, sytuacja ta sprzyja też nieprzemyślanym, impulsywnym decyzjom (o czym pisze R.M. Sapolsky w „Scientific American”).
Niemieccy badacze oszacowali, że na wypalenie zawodowe cierpi od 30 proc. do 69 proc. przedstawicieli różnych zawodów: nauczycieli, lekarzy i pracowników korporacji (L.V. Heinemann, T. Heinemann, „SAGE Open”, styczeń–luty 2017). W Polsce na wyczerpanie w miejscu pracy może cierpieć 40 proc. pracowników warszawskiego Mordoru i 20 proc. ogółu pracujących (T. Ulanowski, „Gazeta Wyborcza” 5 kwietnia 2019 r.).
Niestabilność zatrudnienia, intensywna praca, konflikty domowe, brak wsparcia emocjonalnego ze strony innych rodzi schizoidalną relację z otoczeniem. Pracownik ma wrażenie, że znalazł się w pułapce bez wyjścia, nie wie, jakie siły realnie kształtują jego los, ma wiele urojeń na ten temat. W tej sytuacji korporacyjny menedżer jawi się jako oprawca zza biurka, który cały czas podnosi wymagania i normy, zwiększa dyscyplinę.
Ten wyczynowy kapitalizm można interpretować jako mechanizm zniewalania ludzi w warunkach wolności, swobody wyboru zawodu, religii, tożsamości seksualnej, nieskrępowanego konkurowania o sukces materialny i prestiż. Mechanizm ten narzuca bezalternatywny, jedynie możliwy, sposób istnienia i funkcjonowania w społeczeństwie, które stało się dodatkiem do gospodarki poddanej logice zysku. To swoisty miękki totalitaryzm, z utajoną przemocą psychiczną oraz instytucjonalną i z odpowiednią dawką przemocy widocznej – bezpośredniej, fizycznej, zwłaszcza wobec najbiedniejszych i imigrantów, wobec protestujących na ulicach Paryża, Santiago de Chile czy Bagdadu.
Warto być posłusznym
Mechanizmy wprzęgania jednostki w funkcjonowanie systemu operują na trzech poziomach: gospodarki, niewydolnego państwa i zbiorowego imaginarium. Zależność na poziomie gospodarki sprowadza się do przymusu zdobycia pracy, a także utrzymania stabilności dochodów. Te zaś są potrzebne do sfinansowania konsumpcji symbolicznej, będącej znakiem bogactwa, pozycji społecznej, prestiżu. Niecierpliwi konsumenci wpadają w pułapkę kredytową – ok. 70 proc. obywateli państw europejskich zaciągnęło pożyczki. W Polsce z 34 mld zł zaległego długu, jaki mają mieszkańcy dużych miast, blisko połowa to zaległości w spłacie kredytów, głównie hipotecznych. Średnia wartość zaległego zobowiązania kredytowego na osobę wynosi ponad 28 tys. (Newsletter InfoDług, nr 9, listopad 2018 r.). Co charakterystyczne, Polacy w przedziale wiekowym 18–24 lata (a jest ich 3,1 mln) mają do spłacenia miliard złotych. To jedna trzecia całej młodej populacji prących do raju konsumpcji. By spłacać kredyty, muszą utrzymać pracę, awansować, spełniać wymagania i pracować jeszcze intensywniej. We współczesnych społeczeństwach zwykle połowa pracowników jest o jedną-dwie wypłaty od utraty płynności finansowej. Kiedy pojawia się niedostatek, niepewność dochodów, problemy ze zdrowiem, trudno mówić o wolności, samorealizacji, aktywnym udziale w życiu wspólnoty.
Do poszarpania tkanki bezpieczeństwa socjalnego i indywidualizacji dróg sukcesu życiowego przyczyniło się wysuszenie podatkowe państwa, w następstwie komercjalizacja usług publicznych i prywatyzacja emerytur. Szczególnie dolegliwy dla jednostki jest demontaż repartycyjnego systemu emerytalnego. Zapewniał on więź pokoleń: pokolenia wchodzące w dorosłość korzystały z dorobku rodziców, ci zaś bezpieczną starość zawdzięczali następcom. Odchodzi w przeszłość główne osiągnięcie cywilizacji przemysłowej – zdrowe, długie życie i bezpieczna starość.
Z kolei oczekiwanie coraz wyższego standardu życia i coraz bogatszej palety dóbr towarzyszy ludzkości od początków rewolucji przemysłowej. To ona ukształtowała optymistyczne oczekiwania na nieustające dary rynkowego Pana. W istocie dostęp do nowych źródeł energii i maszyn zwiększył, począwszy od lat 70. XIX w., siłę nabywczą ludności, np. w latach 1948–1973 płace realne wzrastały w Anglii przeciętnie o 2,9 proc. rocznie. Cywilizacja przemysłowa pozwoliła najpierw na pożegnanie z jałmużną, „wielką ucieczkę” od nędzy, biedy, chorób, na czym skorzystali także niewykwalifikowani pracownicy. Później, począwszy od lat 30. ubiegłego wieku, pojawiła się masowa produkcja sprzętu domowego. Kobieta mogła podjąć pracę poza domem: w handlu, w biurach, w fabrykach. Dzięki dochodom z pracy zyskała samodzielność ekonomiczną; zmienił się też model rodziny. Obecnie to wygodne długodystansowe podróże, dostęp do wiedzy i rozrywki z całego świata, szybki i efektywny obieg informacji. System obiecuje coraz wyższą jakość życia powiązaną z dochodami, materialnym dobrobytem, zdrowiem, wolnością polityczną. Skoro wierna służba systemowi przynieść ma tyle korzyści, warto być posłusznym. Na dodatek wirtualny świat uśmiecha się reklamami, zachęca do beztroskiego życia wśród bogactwa rzeczy, które można nabyć na kredyt, kiedy konto puste.
/>
Jednak bliski jest kres koncepcji życia jako użycia. Limity przyrodnicze pozwolą co najwyżej na „dobrobyt bez wzrostu”. Zamiast tego możliwa będzie nieograniczona konsumpcja dóbr kultury i bogactwo więzi międzyludzkich, a więc kapitał społeczny. Nie będzie już użyteczny depresyjny konformista, gdyż spadnie tempo wzrostu gospodarczego, a logikę zysku zastąpi arytmetyka potrzeb globalnego ekosystemu.
Skuteczność psychospołeczna ideologii neoliberalizmu sprowadza się do przekonania, że każdy może pokonać drogę jak Jan Kulczyk – od eksportera grzybów do miliardera. Ale w tym ogólnoświatowym wyścigu szczurów tylko milion wygrywa, zaś miliardy przegrywają