Kevin Daly: Moment na zwiększenie wydatków, który wybrał wasz kraj, okazał się zadziwiająco trafny. Po części to efekt polityki i dobrze zaprojektowanych programów, a w dużej mierze po prostu szczęścia.
Kevin Daly, dyrektor zarządzający na region Europy Środkowo-Wschodniej, Bliskiego Wschodu i Afryki w globalnym dziale badań makroekonomicznych Goldman Sachs / DGP
Inflacja w Polsce okazała się wyższa, niż oczekiwano. Czego możemy się spodziewać w kolejnych miesiącach i jak wypadamy na tle innych rynków wschodzących?
Nie ma żadnego dowodu na przegrzanie polskiej gospodarki – szczególnie jeżeli porównać ją do czeskiej i węgierskiej. Biorąc pod uwagę dużą podwyżkę płac i szybko rosnący PKB, trzeba przyznać, że poziom inflacji nie jest irracjonalnie wysoki. Oczywiście wielu analityków spodziewa się, że jeszcze znacząco wzrośnie on w I kwartale, ale część czynników, które to powodują, jest tymczasowa. Większy skok w 2020 r. jest czymś normalnym. Na przykład ceny energii idą w górę, bo były zamrożone w ubiegłym roku. Wyższa jest też cena ropy, widać jak rosną ceny żywności. Twierdzę jednak, że to czynniki występujące krótkotrwale i z czasem ustąpią. Polska co do zasady znajduje się na liście państw o umiarkowanej presji na inflację bazową.
Uważa pan, że NBP powinien zacząć działać?
Nie ma do tego podstaw. Brak jest związku między polityką monetarną i tym, co obecnie obserwujemy. Działania NBP mają wpływ na długofalową inflację – nie na to, co się dzieje teraz, lecz na to, co się zdarzy w perspektywie dwóch, trzech lat. Reagowanie po jednym kwartale nie byłoby właściwym podejściem. NBP musi zachować spokój. Działania można byłoby podjąć, gdyby inflacja urosła powyżej 4 proc. w skali całego kwartału.
Wspominał pan, że nie ma dowodów na przegrzanie polskiej gospodarki...
W porównaniu z innymi państwami Europy Środkowej – na pewno nie. Wyzwaniem polityki monetarnej w Polsce, ale też na Węgrzech czy w Czechach, jest zapewnienie równowagi między wewnętrzną presją inflacyjną (wynikającą z silnego wzrostu gospodarczego i bodźców fiskalnych) a zewnętrzną presją dezinflacyjną (wynikającą ze słabości strefy euro). Jednak moim zdaniem, w porównaniu z Czechami czy Węgrami, Polska ma mniej problemów z osiąganiem tej równowagi. Tamtejsze banki centralne są w dużo trudniejszym położeniu, ponieważ wewnętrzna presja w tych krajach jest bardziej zaawansowana i pojawiają się pytania o to, czy podnosić stopy procentowe. W Polsce presja inflacyjna ze strony gospodarki krajowej wydaje się bardziej stonowana.
Co wskazuje na przegrzanie gospodarki na Węgrzech i w Czechach?
W Polsce następuje wzrost płac o 6–7 proc. i w dużej mierze jest on podyktowany wzrostem produktywności wynoszącym 3–4 proc. To oznacza, że inflacja kosztów pracy jest relatywnie bezpieczna. Co innego na Węgrzech, gdzie wzrost płac wynosi ok. 11 proc., a wzrost produktywności 2–3 proc., oraz w Czechach, gdzie jest to – odpowiednio – 8–9 proc. i ok. 2 proc. W obu tych krajach inflacja jednostkowych kosztów pracy pozostaje dużo wyższa niż w Polsce.
Polskie inwestycje przemysłowe wyglądają słabo w porównaniu z resztą V4 – szczególnie jeżeli weźmie się pod uwagę poziom automatyzacji produkcji w tych krajach.
Tak, ale to dość nowy fenomen. Produktywność w Polsce rośnie gwałtownie od ponad 20 lat, dość konsekwentnie w porównaniu z pozostałymi krajami. Co więcej, wasz kraj czerpie teraz korzyści z szybkiego rozwoju sektora usług i handlu, dużej liczby organizacji zajmujących się procesami biznesowymi, a także dobrze rozwiniętej logistyki. A to fundamenty trwałego rozwoju, opartego nie tylko na jednym cudownym czynniku. Polski wzrost PKB jest naprawdę solidny i ma stabilne podstawy. Nie bez powodu wasz kraj odnotowuje taki wynik od długiego czasu. Teraz najważniejszy jest dalszy potencjał wzrostu. Zależy on od sytuacji demograficznej, która zaczęła zauważalnie się poprawiać.
Poprawiać?
Tak. Dotychczas niski wskaźnik urodzeń i masowa emigracja zarobkowa były zagrożeniem dla ciągłego wzrostu PKB i produktywności. Teraz mamy sytuację, w której demografia wyraźnie się poprawia za sprawą mieszanki różnych czynników. Dzięki czemu potencjał średniego wzrostu zwiększa się do 3,5 proc.
Co pan ma konkretnie na myśli, mówiąc o polepszającej się perspektywie demograficznej?
Oszacowanie wpływu demografii na gospodarkę jest bardzo trudne – nie da się wszystkiego obliczyć. W Polsce sytuację ratują licznie przyjeżdzający tu Ukraińcy. Jednak dużo ważniejszą informacją od oficjalnych danych na temat populacji są dane o realnym zatrudnieniu. A w tym przypadku mamy do czynienia ze sporym wzrostem. W Polsce jest duża obawa, że Ukraińcy, którzy przyjechali tutaj pracować, niebawem wyjadą do Niemiec bądź innych państw Europy Zachodniej. Nie wiemy, czy tak się stanie, ale z doświadczeń innych krajów możemy wywnioskować, że to wcale nie jest oczywiste. Dlaczego? W Niemczech barierą są koszty życia, wymagania rynku pracy czy język. Poza tym wystarczy spojrzeć na wskaźniki bezrobocia – dziś w Polsce łatwiej dostać pracę niż u waszych zachodnich sąsiadów.
Polska wciąż jednak nie prowadzi skoordynowanej polityki migracyjnej. Czy to, że obcokrajowcy mają problemy z uzyskaniem stałych pozwoleń na pracę, nie zakłóci wzrostu gospodarczego?
Duża część wzrostu jest możliwa dzięki Ukraińcom, ale ważne jest też to, że znacznie mniej Polaków decyduje się dziś na emigrację zarobkową. Różnica płac między Polską a Europą Zachodnią jest obecnie dużo mniejsza niż 20 lat temu. Dodatkowo należy przypuszczać, że np. z Wielkiej Brytanii powróci część osób w wieku produkcyjnym. Bodźcem do tego stał się np. brexit. Polska demografia nie musi więc opierać się tylko na Ukraińcach.
W Polsce demografię widzi się raczej w czarnych barwach za sprawą niskiego przyrostu naturalnego.
Tak, ale ten wskaźnik nie oddaje pełnego obrazu. Gdyby współczynnik urodzeń znacznie wzrósł dzisiaj, nie przyczyniłby się on do zwiększenia siły roboczej przez wiele lat, w przeciwieństwie do migracji, która ma natychmiastowy wpływ na wielkość siły roboczej. Polska od wielu lat jest krajem emigracji netto, więc naturalną tendencją jest traktowanie ostatnich napływów (powroty Polaków do kraju, przybywający Ukraińcy itp.) jako zjawiska krótkoterminowego. W moim ojczystym kraju, w Irlandii, również przeszliśmy podobną transformację: przez wiele lat byliśmy krajem masowej emigracji, ale w miarę jak kraj się wzbogacał, coraz więcej osób zaczęło do niego wracać. Myślę, że podobna przemiana ma miejsce w Polsce.
500 plus miało być programem pronatalistycznym. W większej mierze okazał się jednak stymulantem polskiej gospodarki, w czasie kiedy w innych krajach UE firmy zwalniały.
Ostatnie 18 miesięcy było bardzo trudnym okresem dla europejskiej gospodarki. Pewną zagadką jest to, jak Polska zachowała tak dynamiczny wzrost. Moim zdaniem odpowiada za to przede wszystkim duża fiskalna aktywność rządu, program 500 plus oraz odpowiednia absorpcja funduszy europejskich. Przykład Polski powinien stanowić lekcję dla państw na całym świecie. Zdecydowana i aktywna polityka fiskalna może przynieść pozytywne efekty pomimo niekorzystnych trendów u sąsiadów.
Czy potrzebę bardziej aktywnej polityki fiskalnej widzi więcej państw?
Myślę, że dostrzegają to znacznie wolniej, niż mogłyby, choć mamy dowody na zmianę podejścia. Oczywiście zdaję sobie sprawę z tego, że rządy podejmujące decyzje w tej sprawie analizują je przez pryzmat korzyści politycznych. Ale moment na zwiększenie wydatków, który wybrała Polska, okazał się zadziwiająco trafny. Myślę, że po części to efekt polityki i dobrze zaprojektowanych programów, a w dużej mierze również po prostu szczęścia.
Mimo to brak deficytu budżetowego udało się zachować tylko teoretycznie. Trudno będzie utrzymać dalszą stymulację fiskalną.
Nie dostrzegam dziś potrzeby dużej korekty fiskalnej. Choć to prawda, że Polska nie będzie mogła prowadzić w ciągu najbliższych kilku lat tak szerokiej stymulacji jak przez ostatnie cztery. Dobra wiadomość jest taka, że wydaje się, iż globalna gospodarka wyjdzie na prostą po ostatnich 18 miesiącach, kiedy banki centralne szukały właściwej polityki monetarnej, w Unii Europejskiej mieliśmy ciągłą niepewność związaną z brexitem, a do tego toczyła się wojna handlowa między USA i Chinami. Realia rynkowe będą się poprawiać, m.in. dzięki rosnącym cenom akcji czy niskim stopom procentowym.
Wielu polskich ekonomistów uważa, że Polska wciąż jest bardzo uzależniona od niemieckiej gospodarki, ponieważ buduje jej łańcuch dostaw. Pan stwierdza, że sytuacja wygląda inaczej. Czy to oznacza, że Polska ucieka z pułapki średniego wzrostu?
Nie ma dowodów na istnienie pułapki średniego wzrostu. Unia Europejska to wspaniały silnik napędowy dla gospodarek krajów członkowskich. Podstawowym czynnikiem rozwoju Polski jest zaangażowanie w UE. Wcześniej podobnie skorzystały na tym Irlandia, Hiszpania czy Włochy. Ryzyko jest jedynie takie, że wsparcie unijne może działać jak bańka ochronna, ale da się przed tym zabezpieczyć, np. poprzez zrównoważony bilans obrotów bieżących.