Pół roku temu napisałem na łamach DGP, że rząd tworzy organizację przedsiębiorców w Brukseli. Oburzyły się od razu organizacje prywatnego sektora, uznając, że władza wchodzi na ich poletko. Bo jak to tak – organizacja pracodawców zarządzana z tylnego siedzenia przez rząd? Ministerstwo Przedsiębiorczości i Technologii szybko napisało, że kłamałem, że to nieprawda, iż rząd cokolwiek tworzy. Rząd bowiem jedynie popierał, a swe poparcie wyrażał m.in. poprzez zapraszanie prezesów największych spółek do wiceministra przedsiębiorczości i wysyłanie z ministerialnych domen e-mailowych wezwań do wypisania pełnomocnictwa dla dyrektora Giełdy Papierów Wartościowych, który zagłosuje za spółki na spotkaniu założycielskim.
Część organizacji pracodawców uwierzyła, że rząd się nie miesza w ich działalność. Przestali wierzyć kilkanaście dni temu. Brukselską siedzibę Business & Science Poland (bo tak się nazywa organizacja) otwierali bowiem premier Mateusz Morawiecki oraz wiceminister przedsiębiorczości Marcin Ociepa. W skład tejże organizacji wchodzą zaś wyłącznie lub niemal wyłącznie spółki zależne od Skarbu Państwa.
W efekcie w Brukseli powstał dziwny twór. Z jednej strony to organizacja pracodawców, czyli coś co niemal w całej Europie kojarzy się z prywatną inicjatywą biznesu. Z drugiej strony, trudno oprzeć się wrażeniu, że stery w BSP będą dzierżyć ludzie zależni od polityków. Widać to zresztą po kadrach nowej organizacji. Przeszli tam ludzie, którzy pracowali do niedawna w resorcie przedsiębiorczości.
Zależność polityczną teoretycznie niezależnej organizacji łatwo pokazać. Wyobraźmy sobie, że premier chce, aby BSP podjęło określone działanie na unijnych korytarzach. Ma wszelkie narzędzia, by je wymusić. Od niego zależą bowiem losy prezesów spółek, które składają się na działalność organizacji. Ci prezesi, zależni od premiera, wybierają też władze BSP. Jeśli więc kierownictwo organizacji nie będzie chciało spełnić woli szefa rządu, możliwa będzie błyskawiczna wymiana osób zarządzających (nie)zależną organizacją. Mówienie o związku pracodawców jest więc teoretycznie poprawne, ale praktycznie ułomne. To bowiem organizacja pracodawców, którzy muszą słuchać polityków.
Dla jasności: BSP może być pożyteczne. Jak mnie poinformowało biuro nowej organizacji, „podstawową pomocą ze strony BSP ma być wsparcie administracyjne i merytoryczne w uzgodnionym zakresie, biuro z zapleczem zapewniającym komfortowe warunki pracy, zaproszenia na wydarzenia o charakterze szkoleniowym, dyskusyjnym i networkingowym czy nawet wirtualny adres firmy”. Skorzystać z tego będą mogły niewielkie firmy, których nie stać ani na utrzymywanie brukselskich oddziałów, ani na płacenie prywatnym organizacjom pracodawców. Aby jednak otworzyć przestrzeń dla rodzimych przedsiębiorców, nie trzeba było budować quasi-prywatnego związku. Wystarczyło z państwowego budżetu wynająć budynek, zatrudnić w nim ludzi i zaprosić biznes. Oficjalnie, bez ukrywania się za plecami państwowych spółek.