W tym roku rozstrzygnie się, kto pokieruje EBC. Do grona faworytów wrócił Niemiec, jego rywalem jest Francuz. A pogodzić ich może ktoś trzeci.
Do czasu nowego rozdania w Parlamencie Europejskim nie ma co liczyć, że którykolwiek z kandydatów do zastąpienia Maria Draghiego na stanowisku prezesa Europejskiego Banku Centralnego wysforuje się na prowadzenie. – Tradycyjnie największe szanse mają Niemcy i Francuzi. Jeśli jednak nie uda im się dojść do porozumienia, zrobi się miejsce na kompromisową kandydaturę – mówi nam osoba śledząca proces wyboru.

Rynkowi faworyci

Agencja Bloomberga regularnie pyta ekonomistów, kto ich zdaniem jest najbardziej prawdopodobnym kandydatem do objęcia schedy po Draghim, którego kadencja kończy się 31 października. Na pierwszym miejscu w zestawieniu jest Erkki Liikanen, weteran unijnych instytucji i prezes Banku Finlandii w latach 2004–2018. Wcześniej dwukrotnie był również komisarzem UE. Jego wadą jest wiek, bo ma już 68 lat i jest poza głównym nurtem wydarzeń politycznych czy gospodarczych.
Drugie i trzecie miejsce w ankiecie zajmuje dwóch Francuzów i któryś z nich może mieć realne szanse na fotel szefa jednej z najważniejszych centralnych instytucji na świecie. Pierwszy to urzędujący prezes Banku Francji François Villeroy de Galhau. W przeszłości pracował dla BNP Paribas. Dla Niemców, bez których akceptacji nie ma co myśleć o zamianie Paryża na Frankfurt, atutem może być to, że rozmawia z nimi w ich ojczystym języku. Jest potomkiem słynnej rodziny ceramicznej uwiecznionej w marce Villeroy & Boch i pochodzi z pogranicza Alzacji.
Znajomość niemieckiego będzie pomocna do przekonywania tamtejszych polityków, że rozumie konserwatywne podejście do stóp procentowych, które dominuje między Odrą a Renem. Jego pozycję może potencjalnie osłabiać to, że do Banku Francji trafił z nominacji François Hollanda i nie wiadomo, czy będzie miał poparcie obecnego prezydenta Emmanuela Macrona. Bez lobbingu państwowego trudno mu będzie myśleć o awansie. Zresztą Macron raczej nie wskaże kandydata, dopóki się nie dowie, jaka będzie jego siła po wyborach do PE i czy będzie mógł zagrać o szefa Komisji Europejskiej dla Francji.
Drugi Francuz Benoît Cœuré od stycznia 2012 r. jest członkiem zarządu EBC wybranym na nieodnawialną kadencję. To ważne, bo jeśli literalnie czytać przepisy, to prawdopodobnie nie może zostać prezesem. W kuluarach spekuluje się jednak, że gdyby złożył rezygnację z obecnej funkcji, otwierałoby mu to drogę do objęcia stanowiska prezesa. Dodatkowo powtarzana jest plotka, że EBC ma opinię prawną, która stwierdza, że członek zarządu i prezes rządzą się innymi regułami, więc Cœuré mógłby awansować. Na pewno może liczyć na wsparcie rynków finansowych. Francuz wielokrotnie udowadniał, że umie się z rynkiem komunikować i że go rozumie.
Francuzi liczą się w grze o najważniejsze pozycje w europejskiej polityce gospodarczej, ale może ich wyprzedzić dyżurny kandydat Niemców na to stanowisko, czyli wpływowy prezes Bundesbanku Jens Weidmann. W ostatnich dniach znów jest o nim głośno za sprawą publikacji mówiących, że wrócił do gry dzięki Włochom. Ci, ze względu na problemy, z którymi boryka się ich sektor bankowy, mają prawo obawiać się uznawanego za jastrzębia Wiedmanna. Jednak tamtejszy minister finansów Giovanni Tria kilka dni temu w wywiadzie dla „Die Welt” rozbudził nadzieję Niemców, że ich rodak będzie nowym prezesem EBC.
– Nie chciałbym posunąć się zbyt daleko i powiedzieć, że popieram te ambicje, ale jestem na nie otwarty – powiedział Tria, co zostało odebrane jako zwolnienie blokady dla kandydatury Wiedmanna. Ten zresztą prowadzi już kampanię i próbuje zbudować konsensus wokół siebie. Jest najmłodszym w historii prezesem Bundesbanku i zasłynął jako przeciwnik zbyt luźnej polityki monetarnej. Z jednej strony podobało się to jego rodakom, ale zaniepokoiło kraje Południa, które EBC pod wodzą Draghiego wyciągał za uszy z problemów gospodarczych.
Obecny prezes EBC powiedział słynne „whatever it takes”, co zostało w 2012 r. słusznie odebrane jako zapewnienie, że zrobi wszystko, by uratować wspólną walutę. Weidmannowi przypiął jednak łatkę „nein zu allem”, czyli niezgody na pójście zbyt daleko w polityce monetarnej, aby wspierać nadmiernie zadłużone kraje i ożywić wzrost. Dzisiaj Niemiec nie wydaje się być już tak dogmatyczny, a Francuzów może przekonać do swojej osoby w ich ojczystym języku. Gabinety prezesów Bundesbanku i EBC dzieli nieco ponad 6 km i da się tę trasę pokonać samochodem w kilkanaście minut. Weidmann mógłby wciąż bywać na meczach swojego ulubionego klubu Eintrachtu Frankfurt.
Zgodnie z zasadą „gdzie dwóch się bije, tam trzeci korzysta”, na starciu Niemców i Francuzów może zyskać Fin. Rynki, obok Erkkiego Liikanena, widzą na tym stanowisku unijnego eurokratę Olliego Rehna. To były komisarz ds. gospodarczo-walutowych, a dzisiaj prezes Banku Finlandii. Jego praca w Komisji Europejskiej przypadła na lata kryzysu greckiego i był wówczas jednym z głównych orędowników zaciskania pasa jako recepty na wysokie deficyty w strefie euro i rosnące zadłużenie.

Najpierw polityka

To, kto zajmie po Draghim gabinet na 40. piętrze południowej wieży banku we Frankfurcie, zależy od skomplikowanej konstelacji kadrowej na innych ważnych stanowiskach. W tym roku mamy do czynienia z kumulacją. Oprócz prezesa EBC do obsady będą także fotele szefów KE, Rady Europejskiej i PE. Doborem na tych stanowiskach rządzą symetrie. Stąd wiemy, że na czele EBC nie stanie przedstawiciel Południa. Pominąwszy fakt, że obecny prezes jest Włochem, w ubiegłym roku wiceprezesura przypadła Hiszpanowi Luisowi de Guindosowi. Ten fakt wzmacnia kandydaturę Niemca, który jest przedstawicielem kraju zaliczanego do unijnej Północy.
Ważny głos w obsadzeniu stanowiska może mieć Macron
Ale nazwisko prezesa Bundesbanku jest w grze także z dwóch innych powodów. Pierwszy: w nowym rozdaniu Berlin chce otrzymać jedno ważne stanowisko, choć dotychczas w grę wchodził raczej szef KE. Z tego względu kandydatem Europejskiej Partii Ludowej, czyli frakcji zrzeszającej m.in. rządzącą za Odrą CDU, jest Niemiec Manfred Weber. Drugim jest fakt, że szanse Webera na schedę po Jean-Claudzie Junckerze są jednak niepewne. Bo chociaż szefa KE wybiera Rada Europejska, to wybór ten musi zatwierdzić Parlament Europejski. Wiele wskazuje na to, że przedstawiciele europejskiej skrajnej prawicy zdobędą w zbliżających się wyborach wystarczająco dużo głosów, aby móc skutecznie blokować kandydatów, którzy znajdą akceptację Rady Europejskiej. A jeśli Weber odpadnie, szanse Weidmanna na EBC znacząco wzrosną.
W najbliższym rozdaniu wiele do powiedzenia będzie miał prawdopodobnie również Macron, o ile jego ugrupowanie nie poniesie dotkliwej porażki w eurowyborach. Z poparciem lokatora Pałacu Elizejskiego Berlin jest w stanie uzyskać któreś z tych dwóch czołowych stanowisk. Klucz do nominacji Weidmanna na stanowisko w EBC może więc znajdować się nad Sekwaną, bowiem Macron musiałby zrezygnować z obsadzenia zwalniającego się fotela we Frankfurcie.

Krytykował Bank Światowy, teraz zostanie jego szefem

Nie tylko wyborem na najwyższe stanowiska unijne rządzi konwenans. Niepisana zasada w przypadku międzynarodowych instytucji finansowych głosi, że prezesa Banku Światowego wskazują Amerykanie, a szefem Międzynarodowego Funduszu Walutowego zostaje Europejczyk. A tak się składa, że od 1 lutego jest wakat na stanowisku tej pierwszej instytucji. Prezydent Donald Trump wskazał na to miejsce swojego wiceministra skarbu ds. międzynarodowych Davida Malpassa.

To ciekawy wybór, bo Malpass należy do grona krytyków Banku Światowego. Jego zdaniem instytucja na przestrzeni lat urosła ponad miarę, zajmuje się wszystkim, a ponadto udziela zbyt dużo pożyczek krajom, którym nie powinna, np. Chinom. Malpass jest szerzej znany jako były główny ekonomista banku Bear Stearns, który upadł u progu globalnego kryzysu finansowego. Media zdążyły już mu wyciągnąć, że w ostatniej dekadzie wielokrotnie namawiał do zacieśnienia luźnej polityki monetarnej i podwyżki stóp procentowych mimo dowodów, że przyczyniają się do ożywienia gospodarczego.