W tym serialu jest trzech głównych aktorów: inwestorzy, amerykańska gospodarka i Fed, czyli bank centralny Stanów Zjednoczonych. Czasami występuje również prezydent Donald Trump.
Krótkie streszczenie poprzednich odcinków: najpierw inwestorzy bali się, że gospodarka się przewróci, a Fed tego nie zauważy i dodatkowo ją zdepcze. Bank centralny zapewniał, że niczego nie przegapi, więc wszystko będzie dobrze, a potem jeszcze gospodarka dała znać, że wcale się nie przewraca. Ale inwestorzy i tak boją się, że za chwilę straci równowagę. Przy pomocy prezydenta.
To, co obecnie dzieje się wokół amerykańskiej gospodarki, można by sfilmować, ale byłby to raczej dramat psychologiczny niż beztroski sitcom.
Obawy, że Stany Zjednoczone zmierzają prostą drogą w stronę recesji, są dziś rozpowszechnione. Nie oznacza to oczywiście, że kryzys jest nieunikniony, nie wiadomo, czy miałby nastąpić już w tym roku czy dopiero w 2020 r. Ale jeśli ponure przewidywania się sprawdzą, poczuje to także reszta świata, a Polska nie będzie wyjątkiem. To, czy wkrótce znów zacznie przybywać nad Wisłą bezrobotnych, zależy więc w dużym stopniu od tego, czy Amerykanie zdołają uchronić się przed recesją czy nie.
Aktor pierwszy: inwestorzy
W większości państw świata giełdy i rynek finansowy nie mają zbyt wielkiego wpływu na realną gospodarkę. Zależy ona od ich oczekiwań i decyzji konsumentów i przedsiębiorców, a rynek finansowy zwykle jest zbyt mały, żeby na te oczekiwania i decyzje skutecznie wpływać. Ale w Stanach Zjednoczonych jest inaczej. Amerykański rynek jest największy na świecie i dlatego ściśle powiązany z całą gospodarką. W USA wszyscy – instytucje finansowe, media, władze i szeroka publiczność – zwracają znacznie większą niż gdzie indziej uwagę na to, co się dzieje na giełdach. To z kolei powoduje, że negatywne zaburzenia na rynku mogą tam działać jak samospełniająca się przepowiednia: jeśli rynek na serio obawia się recesji i swoim zachowaniem zaczyna się do niej przygotowywać, już sam ten fakt może wywołać kryzys. Taką zależność opisywał pod koniec ubiegłego roku na swoim blogu oddział Fed z St. Louis.
Sygnały zapowiadające recesję są wyraźne: dzisiaj rynki finansowe w USA – nie tylko rynek akcji, lecz także obligacji rządowych, obligacji przedsiębiorstw, nieruchomości czy surowcowy – w dużej mierze wyglądają tak, jak wyglądały mniej więcej na rok przed ostatnim kryzysem. Jednocześnie są już gotowe zestawy wyjaśnień, dlaczego recesja ma nadejść.
Po pierwsze, dawno jej nie było. Ostatni spadek PKB Stany Zjednoczone zaliczyły na początku 2009 r. W gospodarkach kapitalistycznych spowolnienia gospodarcze występują cyklicznie, wypadałoby więc już dzisiaj pilnie się rozglądać za kolejnym. Ponadto nowojorski oddział Rezerwy Federalnej regularnie publikuje wskaźnik prawdopodobieństwa recesji w ciągu kolejnych 12 miesięcy, obecnie wyliczając je na 16 proc. Niby niewiele, ale to najwięcej od 2008 r. Zaś analitycy z banku JP Morgan (cytowani ostatnio przez agencję Bloomberg) podali, że rynki akcji, obligacji i surowców „wyceniają” dziś prawdopodobieństwo nadejścia recesji już w tym roku nawet na 60 proc.
Po drugie, powszechnie oczekuje się, że niedługo przestanie działać solidny dopalacz napędzający amerykańską gospodarkę, czyli potężny deficyt budżetowy, który powstał na skutek obniżki podatków w 2017 r. Obniżce tej nie towarzyszyły cięcia w wydatkach – przeciwnie, te w ostatnich miesiącach wręcz rosły (głównie na obronność) – więc w budżecie federalnym USA pojawiła się dziura, największa od sześciu lat. Jej istnienie wspomaga rozwój gospodarki, bo deficyt w sektorze publicznym oznacza jednocześnie nadwyżki w sektorze prywatnym. Ale ten efekt jest dość krótkotrwały, zaś analitycy rynkowi uważają, że wygaśnie w tym roku. Sam deficyt rzecz jasna nie zniknie.
Po trzecie, coraz gorzej wygląda sytuacja na świecie, a przede wszystkim na rynku chińskim, który dla wielu amerykańskich przedsiębiorstw jest rynkiem kluczowym. Jeśli jakaś spółka z USA obiecuje inwestorom wysokie tempo wzrostu i znacznie większe zyski za parę lat, to najczęściej kluczem do sukcesu ma być ekspansja w Azji, a głównie właśnie w Chinach. Tymczasem aż 46 proc. amerykańskich spółek giełdowych, które publikują prognozy swoich wyników, zapowiedziało obniżki tych prognoz. Spółka Apple kilka dni temu odwołała swoje wcześniejsze przewidywania dotyczące poziomu przychodów w ostatnim kwartale 2018 r. i przedstawiła nowe – wyraźnie niższe. Jednocześnie wyjaśniła, że obniżka to efekt znacznie gorszej, niż oczekiwano, koniunktury właśnie w Chinach. Odebrano to powszechnie jako dowód na to, że Państwo Środka gospodarczo radzi sobie coraz gorzej i że odbije się to negatywnie na zyskach amerykańskich firm. To zaś kolejna rzecz przybliżająca Stany do recesji. Zresztą Apple to najsłynniejszy reprezentant szerokiego trendu.
Po czwarte, amerykański bank centralny od 2015 r. podniósł stopy procentowe już dziewięć razy. Zwiększanie kosztu pieniądza zwykle przekłada się na pewne ostudzenie koniunktury gospodarczej, chociaż zwykle dzieje się to z opóźnieniem, które – zgodnie z teorią – wynosi mniej więcej półtora roku. Jeśli więc teoria jest prawdziwa, to działania Fed z ostatnich dwóch lat również powinny spowalniać amerykańską gospodarkę, a tym samym umacniać prawdopodobieństwo recesji. Oczywiście Rezerwie Federalnej, gdy zaczęła podnosić stopy, nie chodziło o jej wywołanie. Ale taki może być efekt uboczny.
Te wszystkie czynniki sprawiają, że wśród inwestorów rośnie obawa przed zapaścią. Dlatego przez ostatnie miesiące taniały akcje amerykańskich firm oraz ropa naftowa (bo w czasie spowolnienia maleje popyt na paliwa), wyraźnie siadła koniunktura na rynku domów (wyższe stopy procentowe utrudniają wzięcie kredytu hipotecznego), a na rynku obligacji mamy inwersję, która w przeszłości była niezawodnym sygnałem nadciągającej recesji.
W normalnej sytuacji to, ile można zarobić na obligacjach, zależy od tego, jak długo trzeba czekać na wykup tych obligacji przez tego, kto je wyemitował. Im dłużej – tym wyższe dostajemy odsetki co roku. To premia za cierpliwość i za to, że przez dłuższy okres wystawiamy się na ryzyko bankructwa tego, kto pożyczył od nas pieniądze. Dlatego zwykle tak zwana rentowność obligacji np. 10-letnich jest wyższa niż dwuletnich, a 30-letnich wyższa niż 10-letnich itd.
Czasami jednak sytuacja wygląda odwrotnie i np. rentowność obligacji dwuletnich jest wyższa niż pięcioletnich. Taka właśnie jest dzisiaj w USA. Taka anomalia sugeruje, że – przynajmniej zdaniem rynku – w ciągu najbliższych dwóch lat amerykańska gospodarka wpadnie w kłopoty, dlatego ryzyko inwestowania w jej dług w tym konkretnym czasie jest nieco większe. Czego odzwierciedleniem jest wyższa rentowność. Z kolei za pięć lat wszystko już będzie w porządku, więc rentowność ponownie jest niższa. Takie wyjaśnienie jest bardzo dużym uproszczeniem, ale w ostatnich kilkudziesięciu latach każda amerykańska recesja była poprzedzona taką inwersją na rynku obligacji.
Aktor drugi: Fed
Pod koniec 2018 r. na światowych rynkach finansowych zapanowała groza. Jej głównym powodem było to, że Fed po ostatniej podwyżce stóp w grudniu wyraźnie sugerował, iż w 2019 r. wciąż będzie je podnosić. Szef banku centralnego Jerome Powell sygnalizował też, że nie ma zamiaru niczego zmieniać w programie „oddrukowywania” dolarów, który trwa już od pewnego czasu. Fed po kryzysie z lat 2008–2009 uruchomił program luzowania ilościowego, który miał poprawiać płynność w gospodarce, obniżać poziom rynkowych stóp procentowych i dzięki temu pomagać w wychodzeniu z kryzysu. Jednym z efektów był ogromny wzrost wartości bilansu Fed, zresztą często przez ekonomistów krytykowany. Teraz trwa odwracanie tamtych procesów, co siłą rzeczy oznacza zmniejszanie płynności w gospodarce i stanowi hamulec dla wzrostu.
Pech chciał, że do kwestii monetarnych zaczął mieszać się niedawno prezydent Donald Trump, bezceremonialnie krytykując Powella za to, że Fed podnosi stopy procentowe. To ogromne utrudnienie dla banku centralnego, który musi dbać o niezależność. W takiej sytuacji zaprzestanie kolejnych podwyżek stóp wbrew wcześniejszym zapowiedziom mogłoby zostać odebrane jako uleganie Trumpowi, a więc poważne naruszenie niezależności banku.
Mimo to Powell zaryzykował i kilka dni temu wycofał się z wcześniejszych zapowiedzi. Tym razem okazał większą elastyczność i stwierdził, że jeśli stan amerykańskiej gospodarki się pogorszy, to oczywiście w każdej chwili będzie można podwyżki wstrzymać, a bank wykaże się cierpliwością. Proces „oddrukowywania” dolarów również w razie potrzeby będzie można zmodyfikować. Po słowach Powella giełdy na całym świecie praktycznie nieustannie rosną, co pokazuje, jak dużą rolę w amerykańskiej gospodarce odgrywa Fed, jego plany, a przede wszystko to, co mówią jego przedstawiciele. Od komunikatów banku centralnego w znacznym stopniu będzie więc zależeć to, czy USA wpadną w recesję, a jeśli tak, to kiedy to nastąpi.
Aktor trzeci: gospodarka
Wzrost PKB Stanów Zjednoczonych z ostatnich lat sprawia, że trudno znaleźć sygnały zbliżającego się kryzysu. Ostatnie dane opublikowane w grudniu wskazują, że w III kw. ubiegłego roku amerykańska gospodarka była o 3 proc. większa niż rok wcześniej. Jednocześnie było to największe tempo wzrostu w USA od ponad trzech lat. Ale spowolnienie ma dopiero nadejść, więc to, że w lipcu, sierpniu i wrześniu 2018 r. tempo wzrostu PKB wynosiło 3 proc., nie mówi nam nic o tym, jak będzie ono wyglądać w drugiej połowie bieżącego roku. A koniunktura może zmienić się dość szybko. Dla porównania – w I kw. 2015 r. wzrost w USA wynosił 3,8 proc., podczas gdy w II kw. 2016 r. było to już tylko 1,3 proc.
Tempo wzrostu produkcji przemysłowej osiągnęło ostatni szczyt we wrześniu 2018 r. – 5,5 proc. w stosunku do września 2017 r. W październiku produkcja rosła o 3,7 proc., a w listopadzie o 3,9 proc., czyli wyraźnie wolniej, choć nadal zupełnie przyzwoicie.
Wciąż świetnie wygląda amerykański rynek pracy. Najnowsze dane na ten temat były najlepsze od kilkunastu miesięcy – zwiększa się liczba nowych miejsc pracy, wzrasta aktywność zawodowa Amerykanów i szybciej od oczekiwań rosną ich wynagrodzenia.
Jednak cechą rynku pracy jest to, że na ożywienia i spowolnienia w gospodarce reaguje na końcu. Przedsiębiorcy, gdy widzą dekoniunkturę, nie zaczynają od zwolnień pracowników, ale najpierw szukają innych oszczędności. Do zwolnień dochodzi najczęściej wtedy, kiedy nie ma już wyjścia. Z kolei w przypadku ożywienia również musi upłynąć sporo czasu, żeby pracodawca uznał, że musi zatrudnić nowych ludzi, i na to się odważył. Dlatego też zupełnie możliwe jest, że gospodarka amerykańska za chwilę zacznie spowalniać, ale akurat rynek pracy jeszcze przez pewien czas nadal będzie wyglądać dobrze.
Natomiast wyraźnie gorzej wyglądają indeksy PMI mierzące aktywność w przemyśle i w usługach. Ten dotyczący przemysłu jest najniższy od 15 miesięcy. Nowe miejsca pracy powstają najwolniej od 18 miesięcy, spadło tempo nowych zamówień. Oczekiwania przedsiębiorców dotyczące ich własnej produkcji w ciągu najbliższego roku są najgorsze od ponad dwóch lat. Sektor surowcowy zanotował pierwszy od maja 2016 r. spadek produkcji. Usługi wyglądają wyraźnie lepiej, ale tam też widać spowolnienie wzrostu nowych zamówień.
Na rynku nieruchomości dane za październik i listopad wskazują, że w tym okresie w USA zaczęło się budować o blisko 4 proc. mniej domów niż rok wcześniej. To wszystko oczywiście nie wystarczy do tego, aby dziś ogłaszać recesję, lecz jednocześnie te dane są za słabe, aby rozwiać obawy przed nią.
Występy gościnne: Donald Trump
Cała sytuacja jest jednak jeszcze bardziej nieprzewidywalna: bowiem reakcje gospodarki, Fed i rynku w znacznej mierze zależą od tego, jak będzie zachowywać się prezydent. To on wymyślił obniżkę podatków z 2017 r., która wspierała obecny wzrost gospodarczy, to on atakuje szefa Fed i to on jest głównym promotorem protekcjonizmu i wojen handlowych, które – jak stwierdził rok temu – są „dobre i łatwe do wygrania”. Kluczowy będzie dalszy ciąg rozmów handlowych z Chinami, a także to, czy uda się uniknąć eskalacji napięcia między USA a Unią Europejską w sprawie ceł na samochody.
Dziś nikt nie jest w stanie przewidzieć, jak te negocjacje się zakończą, ale wiadomo, że czas gra na niekorzyść gospodarki. Dla niej destrukcyjne są bowiem nie tylko bariery celne, lecz także niepewność co do tego, czy ktoś je wprowadzi, czy jednak nie. A jeśli tak, to kiedy, na jakie towary i w jakiej wysokości. Już dziś to właśnie ta niepewność utrudnia prowadzenie biznesu, bo znacząco komplikuje planowanie zarówno w firmach chińskich, jak i europejskich czy amerykańskich. To sprawia, że spowalniają gospodarki chińska i niemiecka, gorzej wygląda także cała strefa euro. Również dlatego prawdopodobieństwo recesji w USA w 2019 lub 2020 r. nieustannie rośnie. Bo niestety żadnych podstaw, żeby przypuszczać, że w 2019 r. Donald Trump zmieni swoje poglądy na gospodarkę, nie mamy.
Wygląda więc na to, że tegoroczny sezon amerykańskiego serialu może być wyjątkowo ciekawy. Klimatem zapewne zbliżony do filmów Alfreda Hitchcocka.