Orlen i Lotos spełniły obietnicę: od 1 stycznia nie podniosły cen mimo wprowadzenia nowej opłaty emisyjnej. Jednak zdaniem analityków stawki na stacjach są ekstremalnie zawyżone i muszą spaść.
Początek 2019 r. nie przyniósł podwyżek cen paliw na stacjach, mimo że w całkowitym rachunku pojawił się nowy składnik. To opłata emisyjna, która wynosi 80 zł za 1000 litrów diesla i benzyny. Oznacza ona, że w koszcie każdego litra paliwa przybyło dodatkowych 8 gr (razem z VAT to już 10 gr). Pieniądze te pójdą na Fundusz Niskoemisyjnego Transportu i wsparcie na walkę ze smogiem dla Narodowego Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej.
Kiedy trwały prace nad przepisami w tej sprawie, przedstawiciele krajowych koncernów paliwowych Orlen i Lotos mówili, że opłata emisyjna ma „marginalne znaczenie” i że wezmą ją w całości na siebie, by nie tracić klientów. W dotrzymaniu słowa pomogła im istna wolta, jakiej od tego czasu dokonał światowy rynek paliw. Do końca września ceny ropy gwałtownie rosły, dochodząc nawet do 85 dol. za baryłkę. Od tamtego czasu trwa ich zjazd. Europejska ropa Brent w ostatnich dniach dochodzi do dolnej granicy 50 dol., tylko lekko się od niej odbijając (wczoraj oscylowała w granicach 55 dol. za baryłkę). W skrócie: ropa jest na świecie o jedną trzecią tańsza niż kwartał temu. Tymczasem średnie ceny benzyn na polskich stacjach spadły o kilka procent. Olej napędowy jest wręcz droższy niż na początku października, co tłumaczy się zwiększonym popytem na oleje ogółem w szczycie sezonu grzewczego.
W strefie euro taniej?
– Marże detaliczne polskich firm paliwowych w listopadzie i grudniu wyraźnie się odbiły dzięki taniejącej ropie. W efekcie udało się od 1 stycznia zniwelować efekt wprowadzenia opłaty emisyjnej – ceny na stacjach nie tylko nie wzrosły, ale dalej stopniowo spadają. Można powiedzieć, że koncerny zbudowały sobie pewien bufor w narzutach tak, by nie było widać dodatkowego składnika. Zarządy chciały pewnie uniknąć dodatkowych perturbacji, podobnych do tych, które obserwowaliśmy w ostatnich dniach grudnia w związku z groźbą wzrostu opłat za energię elektryczną – wyjaśnia Kamil Kliszcz, dyrektor działu analiz mBanku.
Otoczenie, w którym ceny hurtowe spadają, pozwala na wyższe marże detaliczne. Jeszcze na początku października alarmowano, że marże na stacjach są co najwyżej kilkugroszowe, a nawet ujemne. W ostatnim tygodniu grudnia wynosiły one średnio 60–66 gr na litrze paliwa. W efekcie, jak wynika z monitoringu prowadzonego przez BM Reflex, przeciętna cena oleju napędowego w Polsce w ubiegłym tygodniu wynosiła 5,11 zł za litr, a benzyny Pb95 – 4,84 zł za litr.
Orlen tradycyjnie zastrzega, że ceny hurtowe nigdy nie przekładają się w całości na poziom cen detalicznych. Po pierwsze dlatego, że zakupy w ramach kontraktów długoterminowych łagodzą wahania cen. Po drugie, ponad jedna trzecia kosztu paliwa to podatki. Jednak wzrost marż jest widoczny gołym okiem.
– Utrzymywanie przez krajowych detalistów nienaturalnie wysokich cen paliw powoduje, że w strefie euro tankowanie zaczyna być tańsze niż w Polsce. Niższe ceny zobaczymy tuż za niemiecką granicą i w austriackich Alpach. W Barcelonie olej napędowy bez większych problemów znajdziemy w przeliczeniu poniżej 4,50 zł za litr, czyli o ponad 50 gr taniej niż przeciętnie w Polsce – wyjaśnia Marcin Lipka, główny analityk Cinkciarz.pl.
W hurcie za półdarmo
Mimo olbrzymich spadków cen hurtowych koszty tankowania dla polskich kierowców obniżają się niezwykle powoli. – Druga połowa grudnia przyniosła kolejne spadki cen paliw w europejskim hurcie. Benzyna bezołowiowa w przedświątecznym tygodniu spadła do poziomu 1,27 zł za litr. To najniższe wartości od ponad dwóch lat. Jest to także o ok. 75 gr mniej, niż wynosiła średnia cena w okresie maj–wrzesień. Również cena oleju napędowego wyraźnie się obniża. Jest to widoczne w notowaniach ARA (czyli w portach Amsterdam–Rotterdam–Antwerpia – red.), które wyznaczają ceny rafineriom na Starym Kontynencie. Obecnie litr kosztuje 1,66 zł – to najmniej od marca 2018 r., oraz o ok. 40 gr poniżej średnich cen w okresie maj–sierpień. To także ponad 70 gr mniej, niż wynosiły wieloletnie rekordy osiągnięte na początku października br. – wylicza Lipka. Jego zdaniem w ciągu najbliższych 3–4 tygodni potencjał spadków ceny benzyny 95 wynosi 25–35 gr. Litr popularnej bezołowiówki pod koniec stycznia nie powinien kosztować więcej niż 4,50–4,60 zł.
A klient tankuje
Jednak, jak mawiają ekonomiści – cena wynosi tyle, ile klient chce zapłacić. – Wiele zależy od tego, czy popyt na paliwa będzie się utrzymywał na poziomie z ostatnich miesięcy. To już zależy od sytuacji na rynku wewnętrznym i tego, czy sprzedawcy będą skłonni obniżać nieco marże – podsumowuje Kamil Kliszcz.
Polscy kierowcy narzekają wprawdzie, że ceny nie spadają tak szybko, jak wskazywałaby sytuacja na rynku hurtowym, jednak tankują na potęgę. Największy na rynku Orlen w grudniu pochwalił się, że jeszcze przed zakończeniem roku po raz pierwszy w historii osiągnął sprzedaż paliw w całej sieci w Polsce, Czechach, Niemczech i na Litwie na poziomie 11 mld litrów. Taki wolumen wystarczyłby na zatankowanie co piątego auta na świecie.
Zmienność stawek, po których tankujemy swoje auta, obniża duże obłożenie podatkami i opłatami. Jak szacuje firma analityczna e-Petrol, obecnie w cenach benzyny i oleju napędowego realna cena paliwa to 37–46 proc., pozostałe elementy ceny to marża operatora stacji paliw i podatki. Nowa opłata emisyjna to najmniejszy składnik. Przy obecnych cenach paliw stanowi 3 proc. faktury za benzynę i 6 proc. w przypadku oleju napędowego. Akcyza i VAT stanowią w sumie połowę ceny, a realny koszt zakupu paliw w rafineriach to tylko 32–40 proc. tego, co płacą polscy kierowcy.