Liderzy PiS poważnie potraktowali aferę KNF. Na tyle poważnie, że podczas pierwszych narad pojawił się nawet pomysł przedterminowych wyborów parlamentarnych, jeszcze przed europejskimi. Padł argument: oskarżenia Leszka Czarneckiego i Romana Giertycha plus ewentualne inne nagrania wymierzone w prawicę mogą się zmienić w niekończący się serial.
Pojawiają się też inne racje, niezwiązane już z aferą. Choćby taka, że w wyborach europejskich PiS wypadnie słabiej, co z kolei będzie rzutowało na wybór parlamentu. – Zróbmy wybory szybko, korzystając z nieuchwalenia budżetu – namawia zwłaszcza Joachim Brudziński. Inni są jednak ostrożniejsi. Przekonują, że pamięć ludzka jest krótka, a wrażenie wywołane bankowym skandalem może się szybko zatrzeć. Za to teraz kampania odbywałaby się w cieniu tej właśnie historii.
Nie spełniają się za to inne przepowiednie. Kiedy wybuchła afera, pojawiło się kilka komentarzy – pierwszy był Andrzej Stankiewicz – że premierowi Mateuszowi Morawieckiemu spadła ona jak z nieba. KNF był poza jego kontrolą. Możliwe, że teraz szef rządu osłabi wpływy Adama Glapińskiego, prezesa NBP, z którym rywalizował, a który był protektorem Marka Chrzanowskiego. Możliwe nawet, że premier skorzysta z historii, aby rozprawić się ze Zbigniewem Ziobrą, jeśli ten będzie aferę wyciszał. A minister sprawiedliwości jest skazany na wyciszanie, bo Glapiński to jego sojusznik. Jestem jednak sceptyczny. Glapińskiego niełatwo będzie osłabić. Morawiecki będzie się musiał z nim układać przy doborze szefa KNF. A już wizję wygonienia Ziobry z rządu uważam za egzotyczną.
Premier chyba jako jedyny kładł nacisk na to, że stało się coś złego. Zapewne z powodu swojej niechęci do środowisk stojących za zmuszonym do dymisji szefem KNF. I możliwe, że także z powodu swojej wiedzy. Morawiecki rozumie, co oznacza kompromitacja regulatora sektora bankowego w międzynarodowym świecie finansów. Inni politycy prawicy podchwytywali to jednak słabo. A prawicowe media zwarły szyki wokół tezy, że nic się nie stało. Co najwyżej, jak ujął to jeden z publicystów, „niewłaściwe zachowanie Chrzanowskiego”.
To, że niewłaściwe zachowanie bywa aferą, nikogo nie martwiło. Sugestia zainstalowania w Getin Noble Banku prawnika bliskiego Chrzanowskiemu była swoistym kuriozum.
Część tej kontrkampanii jest spontaniczna. Prawicowi autorzy nie bez przyczyny nie cierpią takich ludzi jak Leszek Czarnecki, właściciel Getin Banku. Część wynika z więzów łączących prawicowe media z takimi ludźmi, jak Glapiński, Ziobro czy szef SKOK-ów senator Grzegorz Bierecki, trafiony odłamkiem tego nagrania. Ale zasadniczy mechanizm jest polityczny. Czym bardziej media liberalne czynią z historii największą aferę III RP (skądinąd pojęcie mocno zdewaluowane), tym bardziej trzeba się okopywać.
Gotowe do okopania się na pozycji pod hasłem „najwyżej zdarzyło się coś niewłaściwego” jest dziś całe PiS. A skoro takie nastroje wygrywają, premier nie ma podstaw do uderzenia w Glapińskiego czy Ziobrę. No, chyba że pojawiłyby się nowe fakty, bardziej miażdżące od obecnych. Zwłaszcza że nie do końca wiemy, co tak naprawdę nam pokazano. Akcję przeciw interesom Czarneckiego? Ale to nie PiS zesłał na jego banki kłopoty, co najwyżej chciał z nich skorzystać, aby zmienić nieco mapę biznesową Polski. KNF nie powinna się tym zajmować, ale dla zwykłego Polaka to abstrakcja.
Czy Chrzanowski chciał się pożywić przy okazji trudności wielkiego biznesmena? Czy wystąpił z inicjatywą zainstalowania prawnika w Getin Banku za wiedzą swoich protektorów? Tak czy inaczej wyborca PiS nie będzie współczuł Czarneckiemu, a jego strategia wielomiesięcznego czekania z oskarżeniem, aż jego interesy będą naprawdę zagrożone, nie dodaje mu wiarygodności.
Pozycja takich ludzi jak Ziobro jest dziś solidnie chroniona jego pozycją realnego koalicjanta PiS, o czym komentatorzy zapominają. On ma pod kontrolą kilku posłów potrzebnych do większości, jest też postacią utrwaloną w świadomości prawicowego elektoratu. Jeszcze bardziej skomplikowana jest relacja między Glapińskim a kierownictwem PiS. Wydaje się, że sam Jarosław Kaczyński wiąże z nim nadzieje. Pytanie, na ile sprecyzowane.
Na początku lat 90. jako czołowy polityk Porozumienia Centrum Glapiński był rzecznikiem budowania biznesowej pozycji partii, także w różnych grach z ludźmi dawnego systemu. Zarzuty wobec nieprawidłowości przy przydzielaniu koncesji paliwowych przez resort Glapińskiego, ministra w rządzie Jana Olszewskiego, spowodowały, że jego partia nie weszła do kolejnego gabinetu Hanny Suchockiej. Mimo że Kaczyński tak energicznie go bronił, po przegranych wyborach Glapiński opuścił go i próbował szczęścia w innych partiach prawicy.
Jednak w 2005 r. Kaczyński znów go zaprosił, tym razem do kierowania różnymi instytucjami gospodarczymi, m.in. Polkomtelem. W 2016 r. wrócił raz jeszcze, tym razem na jedną z najważniejszych pozycji w państwie. Czy został szefem NBP, bo prezes PiS ma do niego sentyment? Na początku lat 90. Glapiński poparł go jako jeden z niewielu naukowców. Czy może Glapińskiemu, a przez niego Chrzanowskiemu, powierzono misję przebudowy polskiego rynku finansowego, aby prawica zyskała na nim silniejszą pozycję? Kontekst budowania prawicowej elity gospodarczej pojawia się i w rozmowach Chrzanowskiego z Czarneckim. Choćby wtedy, gdy mówią o funduszach powoływanych przy okazji pracowniczych planów kapitałowych. Ktoś musiałby nimi kierować.
Także ewentualne przejęcie banków Czarneckiego byłoby okazją do szukania alternatywnej elity. Okazją mocno niejasną; niektórzy spekulują, że Getin Bank miałby być przejęty przez Plus Bank Zygmunta Solorza, który przyjął prawnika delegowanego przez szefa KNF. Nie wydaje się jednak, aby Solorz był zainteresowany ekspansją akurat w sektorze bankowym. Bardziej prawdopodobnymi kandydatami do przechwycenia imperium Czarneckiego były (są?) banki państwowe, choćby Pekao SA kierowany przez Michała Krupińskiego, człowieka Ziobry. To pewniejsze, bo najęty menedżer jest bardziej podatny na kontrolę, ale też nietrwałe w przypadku zmiany władzy.
Do budowania nowej prawicowej oligarchii na wzór Viktora Orbána wciąż daleko. Zwłaszcza że Kaczyński, nawet gdyby tego chciał, też się takich potentatów obawia. Jak niechętnie zareagował w 2014 r. na pomysł wystawienia senatora Biereckiego jako kandydata na prezydenta. Ale uchwyciliśmy chyba moment przymiarek do inżynierii zmieniającej układ sił w biznesie. Obecny był budowany na początku III RP, często za pomocą nomenklaturowych jeszcze banków i instytucji władzy. Możliwe, że Chrzanowski popsuł te przymiarki swoimi osobistymi kalkulacjami. I to na tym polega jego „niezręczność”.
Pozycja takich ludzi jak Ziobro jest dziś solidnie chroniona jego pozycją realnego koalicjanta PiS