Wartość towarów sprzedawanych za granicę rośnie wolniej niż importowanych . Ten proces będzie się pogłębiał.
Przez siedem miesięcy nasze firmy sprzedały za granicę towary warte 125,7 mld euro, o 6,5 proc. więcej niż rok wcześniej. W tym samym czasie import wyniósł 127,3 mld euro i był o 8,7 proc. większy. Opublikowane wczoraj dane GUS to jeszcze za mało, żeby bić na alarm. Zwłaszcza że w lipcu dynamiki eksportu i importu były porównywalne (wzrost o 16,5-16,4 proc.). Jednak wskaźniki pozwalające prognozować, co będzie się działo z wymianą towarową w kolejnych miesiącach, nie napawają optymizmem. W ostatnich badaniach PMI pokazujących nastroje menedżerów firm przemysłowych wskaźnik zamówień eksportowych był najniższy od lipca 2014 r.
Słabsze prognozy
Marcin Czaplicki, ekonomista banku PKO BP, zwraca uwagę, że spadek popytu z zagranicy, jaki przedsiębiorcy zasygnalizowali w PMI, to nie jest pierwszy taki przypadek w tym roku. – On wpisuje się w ogólnoeuropejski trend, np. tąpnięcie w Niemczech było o wiele głębsze. Tego się można było spodziewać, zważywszy na negatywny wpływ zacieśniania amerykańskiej polityki pieniężnej na koniunkturę w gospodarkach wschodzących – ocenia ekspert. Jego zdaniem jedną z przyczyn spadku popytu zagranicznego są podwyżki stóp procentowych w USA, które utrudniły dostęp do dolarowego finansowania. Druga sprawa to narastający amerykański protekcjonizm, który też ma negatywny wpływ na nastroje eksporterów w Europie. Co widać choćby po wynikach niemieckiego indeksu ZEW.
/>
– W tym roku mieliśmy dwa etapy jego spadku. Pierwszy nastąpił na początku roku, drugi po tym, jak prezydent Trump zapowiedział wprowadzenie ceł na chińską stal. Po nich pogorszyła się koniunktura nie tylko w sektorze stalowym, ale też w branżach pokrewnych, np. w motoryzacyjnej. A Niemcy mają duży eksport motoryzacyjny do USA, stąd u nich też było to widoczne – przypomina Czaplicki. Tłumaczy, że sytuacja zaczęła się stabilizować po lipcowym porozumieniu Trumpa z szefem Komisji Europejskiej Jeanem-Claude’em Junckerem.
– Na tym przykładzie widać, że nastroje przedsiębiorców zmieniają się pod wpływem retoryki, a niekoniecznie od razu na skutek twardych danych z gospodarki – uważa ekonomista.
Zależymy od zagranicy
Co nas to obchodzi? Im gorsze nastroje za granicą, tym większe ryzyko, że w końcu przełoży się to na faktyczny spadek popytu na towary z Polski. Wśród ekonomistów panuje przekonanie, że w globalnej gospodarce nie uda się uniknąć schłodzenia koniunktury. Choćby dlatego, że jeden z jej flagowych okrętów – USA – też wpadnie we flautę. Impuls, jakim była obniżka podatków dla amerykańskich firm z początku tego roku, wspierająca obecnie tamtejszy wzrost gospodarczy, w przyszłym roku zacznie wygasać.
Hamowanie za oceanem może wywołać nieprzyjemny dla nas efekt domina. Na przykład w ten sposób, że ograniczy amerykański popyt na towary z Niemiec. Dlatego już teraz Niemcy są tak wrażliwi na retorykę wojen handlowych amerykańskiej administracji. Pogorszenie koniunktury za Odrą bezpośrednio uderzałoby w przedsiębiorców nad Wisłą.
– Polski eksport zależy od tego, jaka jest sytuacja u naszych głównych partnerów handlowych. A tam oprócz gorszych ocen koniunktury pojawiają się już coraz słabsze dane. Najnowszy przykład to stagnacja produkcji przemysłowej w strefie euro. – Oczekiwano raczej lekkiego wzrostu – zwraca uwagę Marcin Luziński, ekonomista Santander Bank Polska. Według niego to, że dziś widzimy przyzwoite dane o polskim eksporcie, może być przejściowe. Dwucyfrowe wzrosty w lipcu mogą być efektem większej liczby dni roboczych niż przed rokiem. W kolejnych miesiącach polski eksport będzie raczej spowalniał – uważa ekonomista. Co będzie szło w parze z szybszym wzrostem importu. – W efekcie eksport netto, czyli różnica między wzrostem eksportu i importu, nie będzie wspierał wzrostu gospodarczego, tylko go osłabiał. W III kw. może on odejmować nawet 1 pkt proc. PKB – mówi Luziński. Takie zjawisko mieliśmy już na początku tego roku, kiedy eksport netto hamował tempo wzrostu całego PKB o 1,2 pkt proc.
Spowolnienie za rogiem
– Zwalniająca konsumpcja i eksport to jedne z powodów, dla których sądzimy, że szczyt koniunktury mamy już za sobą. Wzrost PKB w III kw. wyniesie 4,6 proc. PKB w porównaniu z 5,1 proc. w II kw. – mówi Luziński.
Podobne prognozy ma Marcin Czaplicki z PKO BP. Według niego wzrost inwestycji, który powinien nastąpić w drugiej połowie tego roku, plus ciągle mocna konsumpcja prywatna powinny zwiększać dynamikę importu. Ekonomista zwraca uwagę, że to coraz szersze otwieranie się nożyc między eksportem a importem będzie zwiększać deficyt obrotów towarowych. Już teraz jest on widoczny, po siedmiu miesiącach wyniósł 1,6 mld euro. Rok temu o tej porze było 0,7 mld euro nadwyżki. Jego zdaniem w kolejnym roku, gdy szybszy wzrost importu zostanie skonfrontowany ze spowolnieniem w eksporcie, dojdzie do dodatkowego zwiększenia deficytu w obrotach towarowych. Na szczęście na cały wynik rachunku bieżącego, który jest miarą odporności gospodarki na napięcia zewnętrzne, nie będzie to miało wielkiego przełożenia ze względu na dużą nadwyżkę w usługach. – Już teraz wynosi ona ok. 4 proc. PKB i będzie niwelować to, co się wydarzy w handlu towarami – podkreśla ekonomista.